Maxime Chattam

Neverland


Скачать книгу

nadzieję, że uda jej się ostrożnie przemknąć przed jego nosem i dotrzeć do schodów, które prowadziły na wyższe poziomy. Bez użycia siły, bez powiadamiania wszystkich, że uciekła. To najważniejsze dla dalszych wydarzeń.

      Amber skoncentrowała się i aby przejść przez pomieszczenia, stała się tak maleńka, jak tylko się dało.

      Sznur hamaka skrzypiał przy każdym ruchu. Amber była już na środku pomieszczenia, kiedy ręka Żarłoka wysunęła się z podwieszanego legowiska. Dziewczyna znieruchomiała.

      W pomieszczeniu rozległo się chrapanie.

      Wreszcie wypuściła powietrze, które zatrzymała w płucach. I w jednej chwili znalazła się z ulgą na schodach, po czym szybko ruszyła na górę. Przemykała źle oświetlonym labiryntem, w którym czuć było pot. Kierując się widokiem z okien i otworów strzelniczych, starała się podejść jak najbliżej donżonu. Czasem, żeby uniknąć spotkania z Żarłokiem, musiała szybko chować się za stertą odpadków, rozbitym kufrem lub pustą beczką. Na szczęście byli tak niezdarni i hałaśliwi, że dość wcześnie słyszała, jak nadchodzą.

      Po dwudziestu minutach zdała sobie w końcu sprawę, że nie uda jej się dotrzeć do donżonu, nie przechodząc przez mury obronne lub dziedziniec, co w środku dnia stanowiło prawdziwy problem. Na zewnątrz aż roiło się od Żarłoków zajętych układaniem różnych rzeczy, obserwujących horyzont lub po prostu śpiących w jakimś kącie.

      Kiedy przez otwór strzelniczy przyglądała się dziedzińcowi, ujrzała wychodzącego z wieży Żarłoka. Na plecach miał ciało nastolatka. Niósł je jak zwykły worek ziemniaków i rzucił nieopodal ogniska, nad którym sterczał długi rożen, gotowy, by nadziać nań mięso.

      Och, nie…

      Chwyciła za brzegi otworu strzelniczego, jakby chciała go rozszerzyć, i patrzyła.

      Żarłok zdarł z chłopca ubranie. Dziecko ani drgnęło. Jego skóra była biała jak śnieg, usta poczerniałe i Amber zrozumiała, że jest martwe od kilku dni. Prawdopodobnie rozbitek ze Statku Życia. Na szczęście Amber go nie rozpoznała. Nie zniosłaby widoku trupa jednego z przyjaciół.

      Żarłok chwycił długi nóż i dziewczyna odwróciła wzrok. Nie musi widzieć nic więcej.

      Coś poruszyło się na dziedzińcu i kilku Żarłoków krzyknęło. Dzikie krzyki, w których słychać było strach. Nim wszyscy zdążyli się rozstąpić, przez bramy fortecy wpadło sześciu jeźdźców, o mało nie zadeptując istot znajdujących się na ich drodze.

      Amber, wróciwszy pospiesznie do swojego punktu obserwacyjnego, natychmiast zdała sobie sprawę, że są to ludzie. Sześciu mężczyzn, z których pięciu w czarnych zbrojach, lecz żaden nie miał na sobie barw Oza: ciemnej zieleni ze złotą literą O w środku. Byli ciężko uzbrojeni: w topory, włócznie, zbroje poskładane z różnych elementów, bez żadnej jednorodności. Co do szóstego jeźdźca, miał na sobie bardziej klasyczny strój, skórzany kaftan z wypychanymi ramionami, brązowe płócienne spodnie i wysokie buty sięgające do kolan. Bez najmniejszej wątpliwości dowodził oddziałem. Jego surowa twarz była mocno czerwona, jakby wypił zbyt dużo wina, a okropna blizna sięgała od czoła aż po dół policzka. Mimo sporej odległości Amber domyśliła się, że jego spojrzenie jest zimne i przenikliwe.

      Mężczyzna odwrócił konia, by przyjrzeć się otaczającym go murom obronnym, po czym zatrzymał się u stóp donżonu.

      Na niewielkim balkonie wychodzącym na dziedziniec, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach stanął naprzeciw niego jeden z Żarłoków. Amber nigdy nie widziała tak postawnego i wysokiego Żarłoka. Musiał mieć ponad dwa metry wzrostu, a pod szarą, pokrytą krostami skórą rysowały się potężne mięśnie. Trzymając obydwa kciuki zatknięte za szeroki pas ozdobiony sześcioma ludzkimi czaszkami, otworzył usta, odsłaniając ostro przycięte zęby.

      Na znak powitania z jego piersi wydobył się potężny pomruk, rozbrzmiewając echem w całym zamku.

      – Kram! Mam nadzieję, że nie wezwałeś mnie tu bez powodu! – zawołał Pokiereszowany. – Twój posłaniec mówił o siedemnastu dzieciakach! To prawda?

      – Czternastu – rzucił Żarłok świszczącym głosem. – Mieliśmy straty.

      – Jeśli są w stanie podróżować, zapłacę ci za nich tyle co zwykle. Jedno dziecko, jedna sztuka broni.

      Żarłok wydał z siebie pomruk. Nagle wydał się rozgniewany. Z miejsca, gdzie się znajdowała, Amber nie widziała zbyt dokładnie, ale jakieś kształty poruszały się za przywódcą Żarłoków.

      Nagle Żarłok cisnął coś na dziedziniec i u stóp Pokiereszowanego spadł miecz. Jego koń gwałtownie odskoczył. Amber myślała najpierw, że ostrze pokryte jest krwią. Dopiero po chwili dotarło do niej, że broń jest całkiem zardzewiała.

      – Niedobra broń! – wrzasnął Żarłok.

      – Niedobre dzieci! – odparł mężczyzna, nie pokazując swej twarzy. – Większość była ranna lub chora! Połowa z nich zmarła, nim dotarły do miasta!

      – Chcę broń! Piękną broń!

      – Dostaniesz to, czego wart jest twój towar!

      – Chcę łuki! Chcę kusze!

      Niektóre słowa Żarłok wymawiał jakby z trudem.

      Pokiereszowany wybuchnął śmiechem.

      – I co jeszcze?

      – Mam czternaście dzieciaków! I mam… świetlistą dziewczynę!

      Tym razem Żarłok wrzasnął tak, aby zostać dobrze zrozumianym, a Pokiereszowany poruszył się na koniu.

      Amber zadrżała. Mówili o niej.

      – Z czego wnioskujesz, że to świetlista dziewczyna?

      – Z mocy! Wielkiej mocy!

      – I ona nadal tu jest? W twoich murach? Posłuchaj, stara małpo: gdyby to naprawdę była świetlista dziewczyna, to już by dawno uciekła!

      – Świetlista dziewczyna za łuki! Za kusze!

      Żarłok wydał z siebie kolejny okrzyk, tym razem pełen wściekłości, ukazując ponownie swoje odrażające zęby.

      – Bardzo dobrze, pokaż mi, co masz, a ja ci powiem, co dostaniesz w zamian!

      Amber cofnęła się w głąb ciemnego korytarza. Musiała działać szybko. Ukryć się albo pobiec w kierunku celi. Mężczyzna bardziej przypominał kupca niż ozyjskiego generała. Zaproponował, że odkupi od Żarłoków wszystkich Piotrusiów. Trzeba wykorzystać sposobność, by się stąd wydostać. Kiedy będą już daleko, Amber uwolni swoich towarzyszy. Pozwalają na to jej moce. To będzie mniej niebezpieczne, niż gdyby mieli uciekać stąd wszyscy z setką depczących im po piętach Żarłoków. Nie wahając się ani chwili dłużej, popędziła po zamkowych wnętrzach.

      Donżon pełen był Żarłoków. Każdy balkon wychodzący na wielką komnatę wypchany był podekscytowanymi człekokształtnymi istotami. Na dole, pośrodku sali, w obszernym fotelu z popękanej skóry siedział Kram, spoglądając ze swego podium na zgromadzonych. Żołnierze wprowadzili wszystkich więźniów i ustawili ich w szeregu naprzeciw Pokiereszowanego i jego żołnierzy. Amber doliczyła się dwanaściorga chłopców i dziewcząt w wieku od około dziesięciu do szesnastu lat oraz dwóch ChloroPiotrusiofilów, wśród których był Ti’an. Niektóre twarze były jej znane ze Statku Życia.

      Mężczyzna z blizną zabrał się do krótkich oględzin każdego Piotrusia: zatapiał swoje zimne spojrzenie w oczach nastolatków, otwierał siłą ich usta i sprawdzał zęby, po czym odpychał silnie, aby sprawdzić, czy zdołają utrzymać