Umberto Eco

Cmentarz w Pradze


Скачать книгу

baśniowym. Jezuici zaś, jako polipy Pana Boga, byli wszędzie, sięgając swymi zakrzywionymi szponami także po kraje protestanckie.

      Fałszerz musi zawsze zebrać dokumentację, dlatego też uczęszczałem do bibliotek. Biblioteki są fascynujące: czasem człowiek może odnieść wrażenie, że siedzi na dworcu kolejowym i czytając o egzotycznych krajach, jakby podróżuje ku dalekim stronom świata. Zdarzyło się mi raz trafić na książkę z pięknymi rycinami, przedstawiającymi cmentarz żydowski w Pradze. Ta opuszczona już nekropolia mieściła prawie dwanaście tysięcy nagrobków na bardzo ograniczonej przestrzeni, ale grobów musiało być o wiele więcej, ponieważ stare przez kilka wieków przysypywano kolejnymi warstwami nawożonej ziemi. Po zamknięciu cmentarza ktoś podniósł część zasypanych kamieni nagrobkowych i w ten sposób powstało zbiorowisko poprzechylanych na wszystkie strony płyt (może zresztą poutykali je tak bezładnie sami Żydzi, pozbawieni wszelkiego poczucia piękna i porządku).

      To odosobnione miejsce pasowało mi również dlatego, że jego wybór wydawał się niedorzeczny. Co mogło skłonić chytrych jezuitów do zebrania się w miejscu świętym niegdyś dla Żydów? Jaką mieli władzę nad tym cmentarzem przez wszystkich zapomnianym i zapewne niedostępnym? Oto pytania bez odpowiedzi, które nadadzą wiarygodność mojej opowieści; uważałem bowiem, że Bianco był głęboko przekonany, iż jeśli fakty są całkowicie wytłumaczalne i prawdopodobne, relacja musi być fałszywa.

      Jako wielbiciel Dumasa z przyjemnością odmalowałem to nocne zgromadzenie ciemnymi, budzącymi grozę barwami: cmentarne pole w nikłej poświacie sierpa księżyca, jezuici ustawieni półkolem, tak że ich widziane z góry czarne kapelusze o szerokich rondach zdają się rojem pełzających po ziemi karaluchów. Opisałem też ojca Bechxa, jak z diabelskim chichotem wygłasza swoją mowę o niecnych zamiarach tych wrogów ludzkości (opis ten bez wątpienia ucieszył ducha mojego ojca na niebiańskich wysokościach… co mówię… w piekielnych czeluściach, dokąd Bóg strąca zapewne zwolenników Mazziniego i republikanów), a później ukazałem jego odrażających posłańców, którzy rozjeżdżają się w różne strony, aby oznajmić jezuitom wszystkich krajów nowy, iście szatański plan podboju świata. Wyglądali jak czarne ptaszyska wylatujące o bladym świcie po tej przypominającej sabat czarownic nocy.

      Musiałem jednak być zwięzły, ograniczać się do rzeczy istotnych, zgodnie z zasadami pisania poufnych raportów. Wiadomo bowiem, że policjanci to nie literaci i więcej niż dwóch–trzech stron nie przeczytają.

      …Opisałem też ojca Bechxa, jak z diabelskim chichotem wygłasza swoją mowę o niecnych zamiarach tych wrogów ludzkości (opis ten bez wątpienia ucieszył ducha mojego ojca na niebiańskich wysokościach… co mówię… w piekielnych czeluściach, dokąd Bóg strąca zapewne zwolenników Mazziniego i republikanów)…

      Mój rzekomy informator opowiadał zatem, że tamtej nocy przedstawiciele Towarzystwa ze wszystkich krajów zebrali się w Pradze, aby wysłuchać ojca Bechxa, który przedstawił im ojca Bergamaschiego, oznajmiając, że ten ostatni dzięki szeregowi opatrznościowych wydarzeń został doradcą Ludwika Napoleona.

      Z kolei ojciec Bergamaschi zapewnił zgromadzonych, że Ludwik Napoleon Bonaparte okazuje posłuszeństwo rozkazom Towarzystwa.

      – Zasługują na pochwałę – oświadczył – przebiegłość, z którą Bonaparte oszukał rewolucjonistów, udając, że podziela ich poglądy, zręczność, z jaką konspirował przeciwko Ludwikowi Filipowi, przyczyniając się do upadku jego rządu bezbożników, oraz wierność naszym zaleceniom, kiedy w tysiąc osiemset czterdziestym ósmym roku zaprezentował się wyborcom jako szczery republikanin, przez co wybrano go na prezydenta. Trzeba też pamiętać, że przyczynił się walnie do obalenia Republiki Rzymskiej i przywrócenia Ojca Świętego na Tron Piotrowy.

      Ażeby – ciągnął Bergamaschi – rozprawić się ostatecznie z socjalistami, rewolucjonistami, filozofami, ateistami oraz wszystkimi nikczemnymi racjonalistami głoszącymi suwerenność narodu, wolność sumienia i wyznań religijnych, jak też swobody polityczne i społeczne, Napoleon planuje rozwiązać zgromadzenie ustawodawcze, uwięzić pod zarzutem konspiracji parlamentarzystów, zarządzić w Paryżu stan wyjątkowy, nakazać rozstrzeliwanie bez sądu schwytanych z bronią w ręku na barykadach oraz zsyłkę najbardziej niebezpiecznych buntowników do Kajenny [5], znieść wolność prasy i stowarzyszeń, wycofać wojsko z miasta do fortów i ogniem artyleryjskim zniszczyć stolicę, zamienić ją w popiół, nie zostawić kamienia na kamieniu, by w ten sposób doprowadzić do tryumfu Kościoła rzymskokatolickiego i apostolskiego na ruinach współczesnego Babilonu. Zamierza potem zwołać swój lud, aby w powszechnym głosowaniu najpierw przedłużył na dziesięć lat jego mandat prezydencki, a później przekształcił republikę we wskrzeszone cesarstwo; głosowanie powszechne to jedyny sposób na przeciwstawienie się demokracji, ponieważ głosuje przede wszystkim ludność wiejska, która słucha jeszcze swoich proboszczów.

      Rzeczy najbardziej interesujące powiedział Bergamaschi na końcu, omawiając politykę wobec Piemontu. Włożyłem tu w usta mnicha zamysły Towarzystwa Jezusowego na przyszłość, które w chwili redagowania raportu już się w pełni urzeczywistniły.

      – Tchórzliwy król Wiktor Emanuel marzy o Królestwie Włoch, a jego minister Cavour te wygórowane ambicje podtrzymuje. Obaj chcą nie tylko wypędzić z Półwyspu Austriaków, lecz także znieść władzę doczesną papieża. Zabiegają o poparcie Francji, będzie więc łatwo wciągnąć ich w wojnę z Rosją, obiecując pomoc przeciwko Austrii, ale żądając w zamian Sabaudii i Nicei. Potem cesarz uda, że angażuje się po stronie Piemontu, lecz po kilku wygranych bitwach bez większego znaczenia zawrze pokój z Austrią, nie zapytawszy Piemontczyków o zdanie, i opowie się za utworzeniem konfederacji włoskiej, której przewodniczyć będzie papież i w której znajdzie się również Austria z resztką swoich włoskich posiadłości. I tak Piemont, jedyne na Półwyspie państwo o ustroju liberalnym, zostanie podporządkowany zarówno Francji, jak i Rzymowi; pilnować go będą wojska francuskie stacjonujące w Rzymie oraz te, które stacjonują w Sabaudii.

      Taki to był dokument. Nie wiedziałem wprawdzie, czy rządowi piemonckiemu spodoba się owo demaskowanie Napoleona III jako wroga Królestwa Sardynii, lecz wyczułem już to, co nabyte doświadczenie miało mi później potwierdzić: ludziom ze służb specjalnych przydaje się zawsze jakiś dokument – nawet jeśli nie mogą się nim chwilowo posłużyć – który umożliwiłby im szantażowanie rządzących, wzniecenie niepokoju lub nagłą zmianę sytuacji.

      I rzeczywiście Bianco przeczytał sprawozdanie z uwagą, podniósł wzrok znad kartek, spojrzał mi w oczy i powiedział, że to materiał najwyższej wagi. Tak jak myślałem: kiedy szpieg pragnie sprzedać nieznane wiadomości, wystarczy, że opowie to, co można znaleźć na jakimkolwiek stoisku z używanymi książkami.

      Jednakże Bianco, choć niewiele wiedział o literaturze, na temat mojej osoby był dobrze poinformowany, dodał więc z obojętną jakby miną:

      – Oczywiście pan to wszystko zmyślił.

      – Ależ, proszę pana! – wykrzyknąłem ze zgorszeniem, lecz on powstrzymał mnie uniesioną dłonią.

      – Mecenasie, niech się pan nie przejmuje. Nawet jeśli to są pańskie wymysły, mnie i moim zwierzchnikom jest na rękę zapewnić rząd o autentyczności tego raportu. Wie pan niechybnie, bo sprawa stała się już powszechnie znana, że nasz premier Cavour był przeświadczony, iż ma Napoleona w garści, skoro naraił mu hrabinę Castiglione, bez wątpienia piękną kobietę, a Francuz nie dał się prosić i od razu skorzystał z jej gotowości. Później stało się jednak jasne, że Napoleon nie robi wszystkiego tak, jak chciałby Cavour, i że hrabina Castiglione roztrwoniła otrzymane od Stwórcy wdzięki, nic w zamian nie otrzymując; zresztą może znajdowała w tym związku przyjemność, ale my nie możemy uzależniać spraw państwowych od zachcianek niezbyt niedostępnej damy. Miłościwie nam panujący władca nie