Umberto Eco

Cmentarz w Pradze


Скачать книгу

sypialnią, wyposażone w proste, ciemne meble: stół, klęcznik, łóżko. Obok wyjścia – malutka kuchenka, przy schodach – ustęp z umywalką.

      Najwidoczniej mieszkanko duchownego, z którym musiałem być w dość bliskich stosunkach, ponieważ nasze lokale łączyły się ze sobą. Wszystko tu jakby coś mi przypominało, miałem jednak wrażenie, że jestem w tym pokoju po raz pierwszy.

      Podszedłem do stołu i spostrzegłem plik listów w kopertach zaadresowanych do jednej i tej samej osoby: do Przewielebnego lub Wielebnego Ojca Dalla Piccola. Obok listów zobaczyłem kilka kartek papieru zapisanych delikatnym, subtelnym, kobiecym prawie charakterem pisma, bardzo różnym od mojego. Były to szkice listów bez większego znaczenia – podziękowania za prezent, potwierdzenia proponowanych spotkań. Na samym wierzchu leżał jednak arkusz zredagowany nieco chaotycznie, jak gdyby piszący robił notatki z myślą o utrwaleniu spraw, nad którymi ma się zastanowić. Nie bez trudu odczytałem, co następuje:

      Wszystko wydaje się nierealne. Jakbym był kimś innym, kto mnie obserwuje. Zapisać, żeby być pewnym, że to prawda.

      Dzisiaj mamy dwudziesty drugi marca.

      Gdzie są sutanna i peruka?

      Co robiłem wczoraj wieczorem? W głowie mam jakby mgłę.

      Nie pamiętałem nawet, dokąd prowadzą drzwi w głębi pokoju.

      Odkryłem korytarz (nigdy dotąd niewidziany?) pełen ubiorów, peruk, kremów i szminek, jakich używają aktorzy.

      Na kołku wisiała porządna sutanna, na półce znalazłem nie tylko ładną perukę, ale i sztuczne brwi. Podkład ochra, na policzkach odrobina różu: teraz jestem znowu taki, jakim się sobie wydaję – blady, z lekką gorączką. Asceta. To ja. Ja – kto?

      Wiem, że jestem księdzem Dalla Piccola. Albo tym, kogo ludzie znają jako księdza Dalla Piccola. Najwidoczniej jednak nim nie jestem, bo żeby nim być, muszę się przebrać.

      Dokąd prowadzi ten korytarz? Boję się iść nim do końca.

      Przeczytaj te notatki. Jeśli są napisane czarno na białym, to znaczy, że wszystko przydarzyło mi się w rzeczywistości. Trzeba wierzyć dokumentom na piśmie.

      Ktoś dał mi wypić magiczny napój? Boullan? Byłby do tego w pełni zdolny. Albo jezuici? A może masoni? Ale co ja mam z nimi wspólnego?

      Żydzi! To mogli być oni.

      Nie czuję się tutaj bezpiecznie. Ktoś mógł wślizgnąć się w nocy, ukraść moje ubrania, albo – co jeszcze gorsze – szperać w moich papierach. Może ktoś krąży po Paryżu, podając się za księdza Dalla Piccola.

      Muszę schronić się w Auteuil. Może Diana wie. Kim jest Diana?

      Zapiski księdza Dalla Piccola tutaj się urywały. Ciekawe, że nie zabrał on ze sobą tak bardzo poufnego tekstu, świadczącego o wzburzeniu, które z pewnością go ogarnęło. Na tym kończyło się też wszystko, czego mogłem się o nim dowiedzieć.

      Wróciłem do mieszkania przy zaułku Maubert i usiadłem za biurkiem. W jaki sposób życie księdza Dalla Piccola krzyżowało się z moim?

      Nie mogłem naturalnie pominąć hipotezy najbardziej oczywistej: ja i ksiądz Dalla Piccola byliśmy tą samą osobą; w takim wypadku wszystko stałoby się jasne, dwa połączone lokale i nawet to, że wróciłem do mieszkania Simoniniego ubrany jak Dalla Piccola, zostawiłem tam sutannę z peruką i zasnąłem. Wszystko jasne, oprócz jednego drobnego szczegółu: jeżeli Simonini był Dalla Piccolą, to dlaczego ja nie wiedziałem nic o Dalla Piccoli i nie czułem się Dalla Piccolą, który nie wie nic o Simoninim, aby zaś poznać myśli i uczucia Dalla Piccoli, musiałem przeczytać jego notatki? Ponadto gdybym był Dalla Piccolą, powinienem znajdować się w Auteuil, w tym domu, o którym on zdawał się wszystko wiedzieć, a ja (Simonini) nie wiedziałem nic. No i kim była Diana?

      Chyba że byłbym chwilami Simoninim, który zapomniał Dalla Piccolę, a chwilami Dalla Piccolą, który zapomniał Simoniniego. Kto to mi mówił o przypadkach rozdwojonej osobowości? Czy nie było tak z Dianą? Ale kim jest Diana?

      Postanowiłem postępować metodycznie. Wiedziałem, że mam zeszyt, w którym zapisuję swoje zajęcia. Znalazłem tam następujące notatki:

      21 marca, msza

      22 marca, Taxil

      23 marca, Guillot w sprawie testamentu Bonnefoy

      24 marca, u Drumonta?

      Nie wiem zupełnie, dlaczego dwudziestego pierwszego miałem pójść na mszę. Nie sądzę, żebym był wierzący. Czy w coś wierzę? Nie wydaje mi się. Zatem – zgodnie z logiką – jestem niewierzący; ale mniejsza z tym. Czasami chodzi się na mszę z różnych przyczyn, które z wiarą nie mają nic wspólnego.

      Rzeczą o wiele pewniejszą było natomiast to, że dzień, który uważałem za wtorek, okazał się w rzeczywistości środą, dwudziestym trzecim marca, wtedy bowiem przyszedł ten Guillot i poprosił, żebym zredagował mu testament Bonnefoy. A więc dwudziesty trzeci, nie dwudziesty drugi, jak sądziłem. Co zaś się zdarzyło dwudziestego drugiego? Kim albo czym był Taxil?

      W czwartek miałem się zobaczyć z tym Drumontem, to całkiem pewne. Ale jak mogłem spotkać się z kimś, jeśli nie wiedziałem już nawet, kim jestem ja sam? Musiałem pozostać w ukryciu, dopóki nie rozjaśni mi się w głowie. Drumont… Powtarzałem sobie, że wiem doskonale, kim jest, ale kiedy usiłowałem o nim pomyśleć, wydawało mi się, że umysł mam zamroczony, jakbym wypił zbyt dużo wina.

      Spróbujmy innych hipotez – powiedziałem sobie. Dalla Piccola jest kimś innym, kto z niejasnych powodów często przechodzi przez moje mieszkanie, połączone z jego mieszkaniem mniej lub bardziej tajemnym korytarzem. Dwudziestego pierwszego marca wieczorem wszedł do mnie od zaułka Maubert, zostawił sutannę (dlaczego?) i poszedł spać do siebie, gdzie rano się obudził, niczego nie pamiętając. Ja, także niczego nie pamiętając, obudziłem się rano dwa dni później. Jednak co w takim razie robiłem we wtorek dwudziestego drugiego, jeśli obudziłem się, niczego nie pamiętając, dwudziestego trzeciego rano? I dlaczego Dalla Piccola miałby rozebrać się u mnie i iść do siebie bez sutanny – o której godzinie? Ogarnęło mnie przerażenie: może spędził pierwszą część nocy w moim łóżku… Boże kochany, kobiety są odrażające, lecz ksiądz byłby jeszcze gorszy! Kobiet się wystrzegam, ale zboczeńcem nie jestem.

      Albo ja i Dalla Piccola jesteśmy jednak tą samą osobą. Ponieważ znalazłem w swoim pokoju sutannę, po dniu, w którym byłem na mszy (dwudziestego pierwszego), mogłem wrócić od zaułka Maubert ubrany jak Dalla Piccola (jeśli już miałem iść na mszę, poszedłem tam najprawdopodobniej jako ksiądz), zdjąć sutannę i perukę, a potem pójść spać do mieszkania księdza (zapominając, że zostawiłem sutannę u Simoniniego). Następnego dnia, we wtorek, dwudziestego drugiego marca rano, obudziwszy się jako Dalla Piccola, nie tylko niczego nie pamiętałem, ale też nie znalazłem obok łóżka sutanny. Jako niepamiętający niczego Dalla Piccola wziąłem z korytarza zapasową sutannę i miałem dość czasu, aby jeszcze w tym samym dniu uciec do Auteuil. Wiele godzin później zmieniłem zdanie, nabrałem odwagi i późnym wieczorem wróciłem do Paryża. Wszedłem do mieszkania w zaułku Maubert i powiesiłem sutannę na wieszaku w sypialni. W środę obudziłem się, znowu niczego nie pamiętając – ale jako Simonini – w przekonaniu, że jest jeszcze wtorek. A zatem – powiedziałem sobie – Dalla Piccola zapomina dwudziesty drugi marca, traci pamięć na cały dzień, potem odnajduje się dwudziestego trzeciego jako niepamiętający niczego Simonini. Nic niezwykłego po tym, czego się dowiedziałem od… jak się nazywa ten doktor z kliniki w Vincennes?

      I znowu drobny problem. Przeczytałem ponownie swoje notatki. Gdyby sprawy potoczyły się tak, jak je teraz opisałem, dwudziestego trzeciego marca Simonini znalazłby w swojej sypialni nie jedną, lecz dwie sutanny: tę, którą zostawił tam w nocy dwudziestego pierwszego, i tę, którą zostawił w nocy dwudziestego drugiego. Sutanna była wszakże tylko jedna.

      Ależ