inteligentny – pracowity – impulsywny – krytyczny – uparty – zazdrosny
Ben: zazdrosny – uparty – krytyczny – impulsywny – pracowity – inteligentny
Jeśli nie różnisz się od większości ludzi, wyrobiłeś sobie o wiele lepsze zdanie o Alanie niż o Benie. Cechy pojawiające się na liście w pierwszej kolejności zmieniają znaczenie dalszych. U osoby inteligentnej upór zostanie raczej usprawiedliwiony i uznany za uzasadniony, może nawet godny szacunku; jednak inteligencja u osoby zazdrosnej i upartej czyni ją jeszcze bardziej niebezpieczną. Efekt halo to także przykład wytłumiania wieloznaczności: podobnie jak słowo „zamek”, przymiotnik „uparty” jest wieloznaczny i zostanie zinterpretowany tak, żeby w spójny sposób wpisał się w kontekst.
Zjawisko to było badane w wielu pokrewnych eksperymentach. Uczestników jednego z nich poproszono, żeby zastanowili się nad trzema pierwszymi cechami z opisu Alana; następnie mieli się zastanowić nad trzema ostatnimi, przy czym wyjaśniono im, że te należą do innej osoby. Kiedy już uczestnicy wyobrazili sobie obydwie osoby, zapytano ich, czy jest prawdopodobne, żeby jedna osoba łączyła w sobie wszystkie te cechy107. Większość uznała, że jest to niemożliwe!
Kolejność, w jakiej zauważamy cechy osoby, jest często kwestią przypadku. Mimo to jest ona ważna, bo efekt halo sprawia, że pierwszym wrażeniom nadajemy większą wagę – do tego stopnia, że informacje uzyskiwane później zostają kompletnie zmarnowane. Kiedy zaczynałem pracować jako nauczyciel akademicki, prace zaliczeniowe oceniałem konwencjonalnie. Brałem arkusz egzaminacyjny i czytałem dwa wypracowania napisane przez studenta, kolejno przyznając im określoną liczbę punktów. Następnie punkty za oba wypracowania sumowałem, wyliczałem średnią i przechodziłem do arkusza kolejnej osoby. Z czasem zauważyłem, że za oba wypracowania w danym arkuszu wystawiam uderzająco zbieżne oceny. Zacząłem podejrzewać, że wystawiając oceny, pozostaję pod wpływem efektu halo, przez co ocena za pytanie pierwsze wywiera nieproporcjonalny wpływ na ocenę ogólną. Mechanizm był prosty: kiedy za pierwsze wypracowanie przyznałem dużo punktów, w drugim byłem skłonny przymknąć oko na niejasności i brak precyzji. Wydawało mi się to rozsądne. Przecież to niemożliwe, żeby osoba, która tak dobrze sobie poradziła z pierwszym pytaniem, popełniła idiotyczny błąd w drugim! Jednak taki sposób oceniania prac oznacza poważny problem. W sytuacji, kiedy ktoś napisał jedno wypracowanie dobre, a drugie słabe, jego ocena zależała od tego, które przeczytałem w pierwszej kolejności. Studentom zapowiedziałem, że pytania będą punktowane jednakowo, ale nie było to prawdą – pierwsze wpływało na ocenę końcową o wiele silniej niż drugie. Taki stan rzeczy był nie do przyjęcia.
Przyjąłem więc inny sposób oceniania. Zamiast kolejno czytać całe arkusze egzaminacyjne, najpierw czytałem i oceniałem wszystkie odpowiedzi na pierwsze pytanie, a dopiero potem przechodziłem do pytania drugiego. Przyznane punkty zapisywałem w niewidocznym miejscu arkusza, żeby nie wpływały (nawet nieświadomie) na moje wrażenie na temat drugiego wypracowania. Wkrótce po zmianie systemu zauważyłem coś deprymującego: zacząłem o wiele mniej ufać stawianym przez siebie ocenom. Stało się tak dlatego, że teraz często odczuwałem nieznany mi wcześniej dyskomfort. Kiedy byłem rozczarowany czyjąś drugą odpowiedzią i przekręcałem kartkę, żeby na odwrocie arkusza wpisać słabą ocenę, czasami stwierdzałem, że za pytanie pierwsze przyznałem tej samej osobie ocenę maksymalną. Zauważyłem też u siebie pokusę, żeby zmniejszać rozrzut ocen – miałem ochotę zmienić niewpisaną ocenę i trudno mi było przestrzegać prostej zasady, żeby nigdy nie ulegać takiej pokusie. Często zdarzało się, że jedna osoba dostawała bardzo różne oceny za każdą z dwóch odpowiedzi. Taka niekonsekwencja budziła we mnie niepewność i frustrację.
Nie byłem więc już tak zadowolony z wystawianych ocen i podchodziłem do nich bardziej nieufnie, ale miałem poczucie, że to dobry znak – wskazówka, że nowy sposób oceniania jest lepszy. Spójność, która sprawiała mi wcześniej taką przyjemność, była złudzeniem; budziła uczucie łatwości poznawczej, a mój System 2 z lenistwa chętnie przyjmował jej końcową ocenę. Pozwalając, żeby pierwsze pytanie silnie wpływało na ocenę kolejnego, oszczędzałem sobie dysonansu w sytuacji, kiedy ta sama osoba z jednym pytaniem poradziła sobie dobrze, a z drugim źle. Niepokojący rozrzut, który ujawnił nowy sposób oceniania, był czymś realnym: odzwierciedlał zarówno to, że jedno pytanie nie wystarczy do sprawdzenia wiedzy studenta, jak i to, że poprzedni sposób był zawodny.
Próbując ograniczyć efekt halo, przyjąłem procedurę zgodną z ogólną zasadą nakazującą usuwać korelację między błędami. Żeby zrozumieć jej działanie, wyobraź sobie, że dużej grupie pokazujemy słoje wypełnione drobnymi monetami i każemy oszacować, ile monet jest w poszczególnych słojach. Jak wyjaśnia James Surowiecki w bestsellerze The Wisdom of Crowds108 [Mądrość tłumu], pojedyncze osoby radzą sobie z takimi zadaniami bardzo słabo, jednak uśrednione szacunki całej grupy okazują się nadzwyczaj trafne. Część ludzi znacznie przeszacowuje liczbę monet, część niedoszacowuje, ale po uśrednieniu wielu osądów ocena okazuje się dość trafna. Mechanizm jest prosty – wszystkie osoby patrzą na jeden słój, więc wszystkie szacunki będą oparte na tej samej podstawie. Za to błędy jednej osoby będą niezależne od błędów kolejnej, dlatego przy założeniu, że nie dojdzie do jakiegoś systemowego odchylenia wskutek błędów poznawczych, błędy zwykle zmniejszają się do zera. Jednak magia redukcji błędów działa tylko wtedy, gdy obserwacje są niezależne, a błędy nieskorelowane. Jeśli wszyscy obserwatorzy pozostają pod wpływem takiego samego błędu poznawczego, uśrednienie ich oszacowań nie usunie błędu. Kiedy pozwalamy, żeby obserwatorzy wpływali na siebie nawzajem, niejako zmniejszamy rozmiar próby, a tym samym precyzję grupowego szacowania.
Kiedy chcemy uzyskać jak najużyteczniejsze informacje z wielu źródeł, zawsze należy się starać, żeby źródła danych były od siebie niezależne. Taką zasadę przewidują prawidłowe procedury policyjne. Przed złożeniem zeznań świadkowie nie mogą się porozumiewać na temat widzianego zdarzenia. Chodzi nie tylko o uniknięcie zmowy i mataczenia świadków działających w złej wierze, ale też o wyeliminowanie wzajemnego wpływania na siebie przez niezależnych świadków. W zeznaniach świadków, którzy ze sobą rozmawiali o zdarzeniu, pojawiają się zwykle te same błędy poznawcze, przez co maleje ogólna wartość dostarczanych informacji. Mając do dyspozycji wiele źródeł informacji, zawsze warto eliminować źródła dublujące się.
Zasada niezależności ocen (i usuwania korelacji błędów) przekłada się bezpośrednio na sposób prowadzenia spotkań, a więc zajęcia, które zajmują osobom na kierowniczych stanowiskach wiele czasu. Pomocna może tu być prosta zasada: zanim poruszymy jakąś kwestię, każdy uczestnik spotkania powinien krótko spisać własne stanowisko na kartce. Taka procedura pozwala dobrze wykorzystać różnorodność wiedzy i opinii w grupie. Standardowa procedura oparta na otwartej dyskusji nadaje nadmierną wagę opiniom osób, które wypowiadają się na początku oraz mówią asertywnym tonem, przez co pozostali tylko podpisują się pod ich zdaniem.
Jednym z moich ulubionych wspomnień z pierwszych lat współpracy z Amosem jest komediowa scenka, którą lubił odgrywać. Idealnie naśladując ton jednego ze swoich dawnych profesorów filozofii, Amos powarkiwał po hebrajsku z silnym niemieckim akcentem: „Proszę państwa, proszę sobie raz na zawsze zakonotować prymat jest”. Nigdy nie udało mi się zrozumieć – zresztą Amosowi chyba też nie – co właściwie miał na myśli profesor, jednak każdy żart Amosa zawierał jakąś myśl. Zwrot o „prymacie jest” zawsze przypominał się Amosowi (a z czasem również i mnie), kiedy stykaliśmy