David Lagercrantz

Millennium


Скачать книгу

Edelman – odezwał się głos w słuchawce. – Naprawdę rozmawiam z profesorem Balderem?

      – We własnej osobie. Mam mały…

      – Nawet pan nie wie, jaki to zaszczyt – ciągnął Edelman. – Właśnie wróciłem z konferencji ze Stanford. Rozmawialiśmy o pańskich badaniach dotyczących sieci neuronowych. Zadawaliśmy sobie nawet pytanie, czy my, neurolodzy, nie moglibyśmy się dowiedzieć czegoś o mózgu, podchodząc do tego od drugiej strony – badając sztuczną inteligencję. Zastanawialiśmy się…

      – Pochlebia mi pan – przerwał mu Frans. – Ale teraz mam do pana małe pytanie.

      – No tak! Potrzebuje pan czegoś do badań?

      – Bynajmniej. Mój syn cierpi na autyzm. Ma osiem lat i nie zaczął jeszcze mówić, ale kilka dni temu mijaliśmy światła na Hornsgatan i jakiś czas później…

      – Tak?

      – Usiadł i narysował to wszystko w zawrotnym tempie. Rysunek jest idealny. Naprawdę zadziwiający!

      – I chciałby pan, żebym przyjechał i popatrzył na to, co zrobił?

      – Bardzo bym się ucieszył. Ale nie dlatego dzwonię. Rzecz w tym, że się martwię. Przeczytałem, że te rysunki mogą być sposobem porozumiewania się ze światem i że może stracić talent, jeśli nauczy się mówić. Że jeden sposób wypowiadania się zastąpi inny.

      – Oczywiście czytał pan o Nadii.

      – Skąd pan wie?

      – Bo zawsze się pojawia w tym kontekście. Ale spokojnie, spokojnie. Mogę panu mówić po imieniu?

      – Oczywiście.

      – Bardzo dobrze. Niezmiernie się cieszę, że dzwonisz, Frans, i mogę od razu powiedzieć, że nie masz powodu do niepokoju, wręcz przeciwnie. Nadia jest po prostu wyjątkiem potwierdzającym regułę. Wszystkie badania pokazują, że rozwój zdolności językowych tylko pogłębia talent sawanta. Spójrz choćby na Stephena Wiltshire’a. Czytałeś o nim, prawda?

      – To ten, który narysował właściwie cały Londyn.

      – Tak jest. Rozwinął się pod każdym możliwym względem, zarówno artystycznie, jak i intelektualnie i językowo. Dziś uważa się go za wielkiego artystę. Więc możesz być spokojny. Jasne, sawanci czasem tracą swoje talenty, ale najczęściej zależy to od innych czynników. Nudzi im się to albo coś im się przytrafia. Pewnie czytałeś, że Nadia w tym samym czasie straciła matkę.

      – Tak.

      – Może to była prawdziwa przyczyna. Ani ja, ani nikt inny nie wie tego na pewno. W każdym razie nie stało się tak dlatego, że nauczyła się mówić. Właściwie nie ma drugiego takiego udokumentowanego przypadku. Nie rzucam słów na wiatr ani nie przedstawiam własnej hipotezy. Dziś panuje powszechna zgoda co do tego, że sawanci mogą tylko zyskać, rozwijając swoje zdolności intelektualne na każdym polu.

      – Mówisz poważnie?

      – Jak najbardziej.

      – Dobrze sobie też radzi z cyframi.

      – Naprawdę?

      – Dlaczego się zdziwiłeś?

      – Bo u sawantów zdolności plastyczne rzadko idą w parze z talentem matematycznym. Te dwie umiejętności w żaden sposób się ze sobą nie łączą, czasem nawet się nawzajem blokują.

      – Ale właśnie tak jest. W jego rysunkach jest jakaś geometryczna dokładność, jakby obliczył proporcje.

      – To niezwykle interesujące. Kiedy mógłbym się z nim spotkać?

      – Nie wiem. Najpierw chciałem cię poprosić o radę.

      – W takim razie moja rada brzmi: inwestuj w niego. Stymuluj go. Pozwalaj mu rozwijać zdolności na wszelkie możliwe sposoby.

      – Ja…

      Frans poczuł dziwny ucisk w piersi i nagle trudno mu było wydobyć głos.

      – Chciałbym ci podziękować – dokończył. – Naprawdę podziękować. Teraz muszę…

      – To dla mnie zaszczyt, że zadzwoniłeś. Wspaniale byłoby się spotkać. Z tobą i z twoim synem. Pochwalę się, że opracowałem zaawansowany test dla sawantów. Razem moglibyśmy trochę lepiej poznać chłopca.

      – Tak jest, na pewno byłoby dobrze. Ale teraz muszę… – mamrotał Frans. Nie bardzo wiedział, co właściwie chce powiedzieć. – Dzięki, do widzenia.

      – Rozumiem, oczywiście. Mam nadzieję, że wkrótce znów się usłyszymy.

      Frans się rozłączył i przez chwilę stał bez ruchu z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na Augusta, który nadal niepewnie trzymał żółtą kredkę i spoglądał na płomień świecy. Ramiona zaczęły mu się trząść. Wybuchnął płaczem. Wiele można było o profesorze Balderze powiedzieć, ale nie że płacze bez potrzeby.

      Nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się to po raz ostatni. Nie płakał, kiedy umarła jego matka, i na pewno nie płakał, kiedy oglądał albo czytał coś wzruszającego – uważał, że jest twardy jak skała. A teraz, widząc syna i rozłożone przed nim rzędy kredek i ołówków, płakał jak dziecko. Nie powstrzymywał łez cisnących mu się do oczu.

      August mógł się nauczyć mówić, a jednocześnie dalej rysować. To było niesamowite. Choć oczywiście płakał nie tylko dlatego. Również przez historię z Solifonem, przez czyhające na niego śmiertelne niebezpieczeństwo, przez tajemnice, które znał, i z tęsknoty za Hanną, Farah albo kimkolwiek innym, kto mógłby wypełnić pustkę w jego piersi.

      – Mój mały chłopczyku! – powiedział. Ze wzruszenia nie zauważył, że jego laptop się włączył i zaczął pokazywać obrazy z kamer monitoringu.

      Przez ogród, pośród szalejącej burzy, szedł wysoki, chudy mężczyzna w skórzanej kurtce na podpince i w szarej czapce z daszkiem, naciągniętej tak, że zasłaniała mu całą twarz. Kimkolwiek był, wiedział, że widzą go kamery. Chociaż był szczupły, jego kołyszący, trochę teatralny krok przywodził na myśl idącego na ring boksera wagi ciężkiej.

      GABRIELLA GRANE siedziała w swoim gabinecie i przeszukiwała sieć i rejestr Säpo. Niewiele osiągnęła, bo nie bardzo wiedziała, czego właściwie szuka. Coś jednak nie dawało jej spokoju, coś niejasnego i niewyraźnego.

      Musiała przerwać rozmowę z Balderem. Znów zadzwoniła do niej Helena Kraft, szefowa Säpo, w tej samej sprawie co poprzednio. Chciała z nią rozmawiać Alona Casales z NSA. Tym razem mówiła znacznie spokojniej, choć nadal trochę zalotnie.

      – Udało wam się rozwiązać problem z komputerami? – spytała Gabriella.

      – Ha… było z tym trochę cyrków, ale to chyba nic groźnego – odparła Alona. – Przepraszam, jeśli poprzednio byłam trochę tajemnicza. Pewnie do pewnego stopnia będę musiała taka pozostać. Ale chcę ci powiedzieć więcej i jeszcze raz podkreślić, że profesorowi Balderowi naprawdę grozi niebezpieczeństwo, i to poważne, nawet jeśli nie wiemy niczego na pewno. Zdążyliście się tym zająć?

      – Rozmawiałam z nim. Nie chce opuścić domu. Mówi, że jest zajęty. Załatwię mu ochronę.

      – Doskonale. Jak się zapewne domyślasz, sprawdziłam cię trochę dokładniej. Jestem pod dużym wrażeniem, panno Grane. Czy ktoś taki jak ty nie powinien pracować w Goldman Sachs i zarabiać milionów?

      – To nie w moim stylu.

      – W moim też nie. Przyjęcia pieniędzy bym