powiedziała Aleksandra. – W środku miasta stoi katedra, a tam, w ołtarzu, jest wielki piękny obraz. Widać na nim pole, zieloną równinę, gdzieś za miastem, i na tej łące stoi proste podwyższenie. O tu – wskazała mi końcem noża – tu jest Zwierzę w postaci białego jagnięcia, wywyższone.
Tak, poznałam obraz. Widziałam go wiele razy na jakichś reprodukcjach. „Adoracja Baranka”.
– Jego prawdziwa tożsamość została odkryta – jego jasna świetlista postać przyciąga do siebie wzrok, każe głowie skłonić się przed jego boskim majestatem – opowiadała i nożem wskazywała jagnię. – I widzimy, jak z każdego niemal miejsca płynie ku niemu procesja – oto wszyscy ludzie idą mu złożyć hołd, spojrzeć na tego najskromniejszego, upodlonego Boga. O, zobacz, tu podążają władcy krajów, cesarzowie i królowie, kościoły, parlamenty, partie polityczne, cechy rzemieślnicze; idą matki z dziećmi, starcy i podlotki…
– Dlaczego to robisz? – zapytałam.
To oczywiste – żeby napisać wielką księgę, w której nie zostanie pominięta żadna zbrodnia, od początku świata. To będzie spowiedź ludzkości. Zrobiła już wypisy z greckiej literatury starożytnej.
Przewodniki
Opisywanie jest jak używanie – niszczy; ścierają się kolory, kanty tracą ostrość, w końcu to, co opisane, zaczyna blaknąć, zanikać. Dotyczy to zwłaszcza miejsc. Ogromnych spustoszeń dokonała literatura przewodnikowa, to była inwazja, epidemia. Bedekery zniszczyły większą część planety na zawsze; wydane w milionach egzemplarzy, w wielu językach, osłabiły miejsca, przyszpiliły je, nazwały i zatarły kontury.
I ja w swojej młodzieńczej naiwności brałam się do opisywania miejsc. Kiedy potem do nich wracałam, kiedy usiłowałam wziąć głęboki oddech i jeszcze raz zachłysnąć się ich intensywną obecnością, kiedy próbowałam znowu nadstawić ucha ku ich szemraniom – przeżywałam szok. Prawda jest straszna: opisać to zniszczyć.
Dlatego trzeba bardzo uważać. Najlepiej nie używać nazwy; kluczyć i kręcić, ostrożnie podawać adresy, aby nie kusić nikogo do pielgrzymki. Cóż by tam znalazł? Martwe miejsce, kurz, zeschły ogryzek.
W „Księdze syndromów”, o której już wspominałam, znajduje się też Syndrom Paryski, który dotyka w przeważającej mierze turystów japońskich odwiedzających Paryż. Charakteryzuje się szokiem i wieloma objawami wegetatywnymi, takimi jak płytki oddech, palpitacje serca, pocenie się i podniecenie. Czasami występują halucynacje. Podaje się wtedy leki uspokajające i zaleca powrót do domu. Zaburzenia te tłumaczy się rozbieżnością oczekiwań pielgrzymów: Paryż, do którego trafiają, zupełnie nie przypomina tego, który znają z przewodników, filmów i telewizji.
Nowe Ateny
Ale nie ma przecież książek tak szybko starzejących się jak przewodniki, co jest zresztą dobrodziejstwem dla przemysłu przewodnikowego. W swoich podróżach zawsze byłam wierna dwóm, a przedkładam je nad wszystkie inne, mimo iż zostały napisane dawno temu. Ponieważ powstały z prawdziwej pasji i pragnienia opisania świata.
Pierwszy został napisany w Polsce na początku wieku osiemnastego, gdy w Europie przebudzony Rozum podejmował podobne próby uwieńczone może i większym sukcesem, lecz na pewno pozbawione wdzięku. Jego autorem jest ksiądz katolicki, Benedykt Chmielowski, urodzony gdzieś na Wołyniu. To Józef Flawiusz okrytej mgłą prowincji, Herodot obrzeży świata. Podejrzewam, że mógł cierpieć na ten sam syndrom, co ja, lecz, w przeciwieństwie do mnie, nigdy nie ruszył się z domu.
W rozdziale o długim tytule „O innych cudownych y osobliwych ludziach w świecie: To jest Anacephalach, alias bez Głowy, o Cynocephalach, alias psią głowę mających; y o innych dziwney formy ludziach” pisze:
„…znayduie się Naród Blemij nazwany, który Isidorus nazywa Lemnios, a ci wszystkę naszyńców ludzi maiąc figurę y symmetryę, głowy cale nie maią, tylko twarz w pośrodku piersi. […] Pliniusz zaś, wielki rzeczy naturalnych badacz nietylko tenże sentyment de Acephalis, alias bezgłownych ludziach potwierdza, ale też ich niedaleko Troglodytów lokuie w Etyopij, albo w Murzyńskim Państwie. Tym Autorom nie małe powagi swoiey przydaie Momentum, oculatus Testis <znaczenie świadek naoczny> S. Augustyn, w tamtey Krainie (będąc Hipponeńskim w Afryce Biskupem ztamtąd nie bardzo daleko) peregrynuiąc y Świętey Chrześciańskiey wiary rozsiewaiąc semina <ziarna>, iako wyraźnie w Kazaniu swoim mianym in Eremo <na Puszczy> do Braci Augustynianów od siebie fundowanych mówi. […] <Byłem już biskupem Hippony i z kilku sługami Chrystusowymi udałem się do Etiopii, aby głosić św. Ewangelię Jezusa Chrystusa; i widzieliśmy tam wielu mężczyzn i niewiast bez głowy, ale mających ogromne oczy w piersiach, resztę zaś członków podobną do naszych>. […] Solinus, tyle razy wspomniony Autor, pisze, że na górach indyiskich znayduią się ludzie z głowami psiemi y głosem psim, alias szczekaniem. Marcus Polus, który zlustrował Indyę, twierdzi, że na Insule Angamen są ludzie o psich głowach y zębach; toż świadczy Odoricus Aelianus lib. 10, naznacza takowym ludziom pustynie y Knieie Egipskie. Te monstra ludzkie Pliniusz nazywa Cynanalogos, Aulus, Gellius, Isidonus nazywaią ie Cynocephalos, toiest, psie głowy. […] Xsiążę Mikołay Radziwiłł w swoiey Peregrynacyi w Liście 3 świadczy, że miał z sobą dwóch Cynocephalos, toiest z psiema głowami ludzi, y prowadził do Europy.
Tandem oritur questio <W końcu powstaje pytanie>: Takowe Ludzie monstrosi czy są capaces <Sposobni> do zbawienia? Na tę odpowiada kwestyą Katedry Hypponeńskiey Oraculum Augustyn Święty; że człowiek gdziekolwiek się rodzący, byle był prawdziwy człowiek, rozumne stworzenie, rozumną maiący duszę, luboby miał inną postać od nas, kolor, głos, chodzenie, nie trzeba wątpić, że iest z pierwszego ludzkiego Rodzica Adama pochodzący, a zatym capax zbawienia”.3
Drugim przewodnikiem jest „Moby Dick” Melville’a.
I gdy się ma od czasu do czasu dostęp do Wikipedii, to zupełnie wystarczy.
Wikipedia
Wydaje mi się najuczciwszym projektem poznawczym człowieka. Przypomina wprost, że cała wiedza o świecie pochodzi z jego głowy, jak Atena z boskiej głowy. Ludzie wnoszą do Wikipedii wszystko, co sami wiedzą. Jeżeli projekt się uda, to encyklopedia, która wciąż powstaje, będzie największym cudem świata. Znajdzie się w niej wszystko, co wiemy, każda rzecz, definicja, wydarzenie, problem, którym zajął się nasz mózg; będziemy cytować źródła i podawać linki. W ten sposób zaczniemy dziergać swoją wersję świata, otulać kulę ziemską naszą własną opowieścią. Umieścimy w niej wszystko. Bierzmy się do roboty! Niech każdy napisze choć jedno zdanie o tym, na czym się zna najlepiej.
Czasami jednak wątpię, czy to się uda. Bo przecież może tam być tylko to, co potrafimy wypowiedzieć, na co istnieją słowa. W tym sensie taka encyklopedia wcale nie będzie zawierała wszystkiego.
Powinien więc dla równowagi istnieć jakiś inny zbiór wiedzy – to, czego nie wiemy, spodnia – lewa strona, podszewka, nie do ujęcia żadnym spisem treści, taka, której nie poradzi żadna wyszukiwarka; przez jej ogrom nie stąpa się bowiem po słowach, lecz stawia się stopy między słowami, w przepastne otchłanie między pojęciami. Za każdym razem noga obsuwa się i spadamy.
Wydaje się, że jedynym możliwym ruchem jest ruch w głąb.
Materia i antymateria.
Informacja i antyinformacja.
Obywatele świata, do piór!
Jasmin, miła muzułmanka, z którą rozmawiałam kiedyś przez cały wieczór, opowiadała mi o swoim projekcie: chce zachęcić wszystkich ludzi w swoim kraju, żeby pisali książki. Mówiła: tak niewiele trzeba, żeby napisać