brevis I
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy spotykałam na lotniskach pary naukowców, którzy w podróżnym gwarze, między ogłoszeniami o odlotach i boardingach, organizują małe wykłady. Pewien człowiek wyjaśnił mi, że to jakiś ogólnoświatowy (a może zaledwie unijny) projekt informacyjny. Zatrzymałam się więc na widok ekranu w poczekalni i grupki ciekawskich.
– Szanowni państwo – zaczęła młoda kobieta, nieco nerwowym ruchem poprawiając kolorowy szal, jej towarzysz zaś, mężczyzna w tweedowej marynarce, ze skórzanymi łatami na łokciach, przygotowywał powieszony na ścianie ekran. – Psychologia podróżna zajmuje się człowiekiem podróżującym, człowiekiem w ruchu, i w ten sposób sytuuje się w opozycji do tradycyjnej psychologii, która zawsze rozpatrywała istotę ludzką w stałym kontekście, w stabilności i bezruchu – na przykład poprzez pryzmat jej biologicznej konstytucji, związków rodzinnych, usytuowań społecznych i tak dalej. Dla psychologii podróżnej nie są to sprawy leżące w centrum zainteresowań, są drugorzędne.
Chcąc opisać człowieka przekonująco, możemy to tylko uczynić, umieszczając go w jakimś ruchu, skądś – dokądś. Fakt powstawania tak wielu nieprzekonujących opisów człowieka stabilnego, stałego, wydaje się kwestionować istnienie „ja” rozumianego nierelacyjnie. To sprawia, że od jakiegoś czasu w psychologii podróżnej pojawiają się pewne idee supremacyjne głoszące, iż nie może istnieć inna psychologia niż psychologia podróżna.
Małe grono słuchaczy poruszyło się dość niespokojnie. Minęła nas bowiem hałaśliwa grupa wysokich mężczyzn oznaczonych kolorowymi szalikami swojego klubu sportowego – to kibice. Jednocześnie wciąż podchodzili do nas ludzie zaintrygowani ekranem na ścianie i ustawionymi dwoma rzędami krzeseł. Przysiadali na chwilę w trakcie przechodzenia do gejtów albo leniwego wizytowania lotniskowych sklepów. Na twarzach wielu z nich malowało się zmęczenie i zdezorientowanie czasem; widać było, że chętnie zdrzemnęliby się choć trochę, i zapewne nie wiedzieli, że za najbliższym rogiem mieści się komfortowa poczekalnia z fotelami do spania. Kilkoro podróżnych przystanęło, gdy kobieta zaczęła mówić. Jakaś para bardzo młodych ludzi stała wtulona w siebie i słuchała w skupieniu, gładząc się czule po plecach.
Kobieta zrobiła małą pauzę, a potem podjęła temat:
– Ważnym pojęciem w psychologii podróżnej jest pragnienie, to ono istocie ludzkiej nadaje ruch i kierunek oraz – pobudza w niej lgnięcie ku czemuś. Pragnienie samo w sobie jest puste, to znaczy wskazuje tylko kierunek, lecz nie cel; cel bowiem zawsze pozostaje fantasmagoryczny i niejasny; im do niego bliżej, tym bardziej staje się enigmatyczny. W żaden sposób nie można takiego celu osiągnąć ani tym samym zaspokoić pragnienia. Pojęciem, które unaocznia ten proces dążenia, jest przyimek „ku”. Ku-czemu.
Tu kobieta podniosła sponad okularów wzrok i obrzuciła słuchaczy uważnym spojrzeniem, jakby oczekując jakiejkolwiek formy potwierdzenia, że zwraca się do właściwych osób. Nie spodobało się to małżeństwu z dwójką dzieci w wózku, bo wymieniwszy ze sobą wzrok, pchnęli dalej swój bagaż i poszli przyglądać się fałszywemu Rembrandtowi.
– Psychologia podróżna nie odcina się od związków z psychoanalizą… – kontynuowała, a mnie zrobiło się żal tych młodych wykładowców. Mówili do ludzi, którzy znaleźli się tutaj przypadkiem i nie wyglądali na zainteresowanych. Poszłam do automatu po kubek kawy, wrzuciłam kilka kostek cukru, żeby na dobre dojść do siebie, a kiedy wróciłam, okazało się, że mówi teraz mężczyzna.
– …podstawowe pojęcie – powiedział – to konstelacyjność, i od razu pierwsze twierdzenie psychologii podróżnej: w życiu przeciwnie niż w nauce (a i w nauce wiele rzeczy naciąga się dla porządku) nie istnieje żadne filozoficzne primum. Znaczy to, że nie da się zbudować konsekwentnego przyczynowo-skutkowego ciągu argumentów ani opowieści z następujących po sobie kazuistycznie i wynikających z siebie zdarzeń. Byłoby to tylko przybliżenie, podobnie jak przybliżeniem powierzchni kuli wydaje nam się siatka południków i równoleżników. Przeciwnie – aby jak najdokładniej odwzorować nasze doświadczenie, należałoby raczej złożyć całość z cząstek mniej więcej tej samej wagi i rozmieszczonych koncentrycznie na tej samej płaszczyźnie. To konstelacja, a nie sekwencja jest nośnikiem prawdy. Dlatego psychologia podróżna opisuje człowieka w równoważnych sytuacjach, nie usiłując nadać jego życiu żadnej przybliżonej nawet ciągłości. Życie ludzkie składa się z sytuacji. Istnieje za to pewne lgnięcie do powtarzalności zachowań. Ta powtarzalność nie przesądza jednak o tym, by nadawać życiu pozór jakiejkolwiek konsekwentnej całości.
Mężczyzna z pewnym niepokojem rzucił znad okularów wzrokiem na słuchaczy, chcąc zapewne zorientować się, czy naprawdę słuchają. Słuchaliśmy uważnie.
W tym momencie minęła nas biegnąca grupa podróżnych z dziećmi; widocznie przesiadali się na inny samolot i byli już spóźnieni. To nas trochę zdekoncentrowało, patrzyliśmy przez chwilę na ich rozgrzane rumiane twarze, trzcinowe kapelusze, pamiątkowe bębny i maski, naszyjniki z muszli. Mężczyzna kilka razy chrząknął, żeby przywołać nas do porządku, nabrał powietrza w płuca, lecz spojrzawszy na nas jeszcze raz, wypuścił je i zamilkł. Przerzucił kilka kartek w swoich notatkach i wreszcie powiedział:
– Historia. Teraz kilka zdań o historii. Dziedzina ta rozwinęła się w latach powojennych (lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku) z psychologii lotniczej, która powstała w związku z rosnącą liczbą podróży lotniczych. Początkowo zajmowała się szczegółowymi problemami związanymi z ruchem pasażerskim – jak działanie zespołów zadaniowych w sytuacji zagrożenia, psychologiczna dynamika lotu; następnie swoje zainteresowanie rozszerzyła w kierunku organizacji lotnisk i hoteli, oswajania nowych miejsc, międzykulturowych aspektów podróżowania. Z czasem wyodrębniły się z niej poszczególne specjalizacje, takie jak psychogeografia, psychotopologia. Powstały też dziedziny kliniczne…
Przestałam słuchać, wykład był za długi. Powinni tę wiedzę podawać w mniejszych dawkach.
Patrzyłam za to na pewnego człowieka, marnie ubranego, wymiętego, pewnie był w długiej podróży. Znalazł czyjś czarny parasol i oglądał go uważnie. Okazało się jednak, że parasol nie nadaje się do użytku. Druty miał połamane i czarne koło nie dawało się już rozpiąć. Wtedy, ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna zaczął starannie odczepiać poszycie parasola od prętów i skuwek, co zabrało mu trochę czasu. Robił to w skupieniu, nieruchomy w przepływającym obok tłumie podróżnych. Kiedy skończył, złożył materiał w kostkę, schował do kieszeni i zniknął w strumieniu ludzi.
Odwróciłam się więc i ja i poszłam w swoją stronę.
Właściwy czas i miejsce
Wielu ludzi wierzy, że istnieje na układzie współrzędnych świata punkt doskonały, gdzie czas i miejsce dochodzą do porozumienia. Może to nawet dlatego wyruszają z domu, sądzą, że poruszając się choćby chaotycznie, zwiększą prawdopodobieństwo trafienia do takiego punktu. Znaleźć się w odpowiednim momencie i w odpowiednim miejscu, wykorzystać okazję, chwycić chwilę za grzywkę, wtedy szyfr zamka zostanie złamany, kombinacja cyfr do wygranej – odkryta, prawda – odsłonięta. Nie przegapić, surfować po przypadku, zbiegu okoliczności, zrządzeniach losu. Nic nie potrzeba – wystarczy tylko się stawić, zameldować w tej jedynej konfiguracji czasu i miejsca. Można tam spotkać wielką miłość, szczęście, wygraną w toto-lotka albo wyjaśnienie tajemnicy, nad którą wszyscy biedzą się daremnie od lat, lub śmierć. Czasami rano ma się nawet wrażenie, że ten moment jest już blisko, może przydarzy się już dzisiaj.
Instrukcja
Śniłam,