Ю Несбё

Trzeci klucz


Скачать книгу

– prychnął Aune. – Spójrz raczej na tę przepiękną postać kobiecą. To Nemezis. Ulubiony motyw Bertola Grimmera po wojnie. Bogini zemsty. Zemsta to zresztą dość powszechny motyw, jeśli chodzi o samobójstwo. Człowiek czuje, że to z winy innych jego życie jest nieudane, i pragnie, by poczuli się odpowiedzialni za to, że się na nie targnął. Bertol Grimmer też popełnił samobójstwo. Uprzednio zamordowawszy żonę, ponieważ miała kochanka. Zemsta, zemsta, zemsta… Wiedziałeś, że człowiek jest jedyną żywą istotą, która się mści? W zemście interesujące jest…

      – Aune?

      – A tak, te obrazy. Chcesz, żebym spróbował coś z nich wyczytać? Hm… są dość podobne do kartonów Rorschacha.

      – Do tych plansz z barwnymi plamami atramentowymi, z których korzystacie, żeby wzbudzić u pacjentów skojarzenia?

      – No właśnie. Problem polega na tym, że jeśli spróbuję jakoś odczytać te obrazy, prawdopodobnie powie ci to więcej o moim życiu duchowym niż o jej. Oprócz tego, że nikt już nie wierzy w metodę Rorschacha, to dlaczego nie? Zobaczmy, co tu mamy… Obrazy są dość ciemne, ale więcej w nich gniewu niż rozpaczy. Ten jeden jest najwyraźniej jeszcze niedokończony.

      – Może taki ma być? Może jednak jest skończony?

      – Co cię skłania do takiego twierdzenia?

      – Nie wiem. Prawdopodobnie to, że światło z każdego ramienia lampy pada idealnie na każdy obraz.

      – Hm… – Aune położył rękę na piersi, w zamyśleniu dotykając palcem ust. – Masz rację. Tak, oczywiście, masz rację. Ale wiesz, co, Harry?

      – No… nie.

      – To mi nie mówi, przepraszam cię bardzo, kompletnie nic. Skończyliśmy już?

      – Tak. A zresztą jeszcze jeden drobny szczegół, skoro malujesz. Jak widzisz, paleta jest umieszczona z lewej strony sztalug. Czy to nie jest bardzo niepraktyczne?

      – Owszem, chyba że jest się leworęcznym.

      – Rozumiem. Pójdę pomóc Halvorsenowi w szukaniu. Nie wiem, jak mam ci dziękować, Aune.

      – A ja wiem. Uwzględnię to w następnej fakturze.

      Halvorsen skończył przeszukiwanie sypialni.

      – Niewiele posiadała – stwierdził. – Można wręcz odnieść wrażenie, że się przeszukuje pokój hotelowy. Tylko ubrania, przybory toaletowe, żelazko, ręczniki, pościel i temu podobne, nie ma żadnego rodzinnego zdjęcia, żadnego listu czy innych osobistych papierów.

      Godzinę później Harry zrozumiał, o co chodziło Halvorsenowi. Przeszukali całe mieszkanie i wrócili do sypialni, nie znajdując nawet rachunku telefonicznego czy wyciągu z konta.

      – To najdziwniejsza rzecz, z jaką się zetknąłem – stwierdził Halvorsen, siadając obok Harry’ego przy biurku. – Musiała posprzątać. Może postanowiła usunąć wszystko, co było nią. Całą swoją osobę, jeśli mnie rozumiesz.

      – Rozumiem. Nie zauważyłeś gdzieś laptopa?

      – Laptopa?

      – Przenośnego komputera.

      – O czym ty mówisz?

      – Nie widzisz tego bledszego prostokąta na drewnie? – Harry wskazał na fragment blatu między nimi. – Wygląda na to, że stał tu laptop, który został usunięty.

      – Naprawdę?

      Harry poczuł na sobie badawcze spojrzenie Halvorsena.

      Na ulicy stanęli, patrząc w jej okna w bladożółtej fasadzie. Harry palił papierosa w kształcie harmonijki, którego znalazł w wewnętrznej kieszeni płaszcza.

      – Dziwna sprawa z tymi krewnymi – stwierdził Halvorsen.

      – Dlaczego?

      – Møller ci nie mówił? Nie udało się znaleźć adresu rodziców, rodzeństwa czy kogoś takiego. Tylko stryja, który siedzi. No i Møller sam musiał dzwonić do zakładu pogrzebowego, żeby zabrali tę nieszczęsną dziewczynę. Jak gdyby śmierć nie była dostatecznym odchodzeniem w samotność.

      – Mhm. A do którego zakładu?

      – Do Sandemanna – odparł Halvorsen. – Ten stryj chciał, żeby została skremowana.

      Harry, ssąc papierosa, patrzył na dym, który unosił się do góry i znikał. Oto koniec procesu, który rozpoczął się w chwili, gdy jakiś wieśniak zasiał nasiona tytoniu gdzieś na polu w Meksyku. W ciągu czterech miesięcy z nasionka wyrosła roślina wysokości mężczyzny, a dwa miesiące później została ścięta, poddana procesowi fermentacji, wysuszona, posortowana, zapakowana i wysłana do jednej z fabryk RJ Reynoldsa na Florydzie albo w Teksasie. Tam zmieniła się w papierosa z filtrem marki Camel w zapakowanej próżniowo żółtej paczce cameli w kartonie, który załadowano na statek do Europy. A po ośmiu miesiącach od chwili, gdy tytoń był jeszcze maleńkim listkiem na ledwie kiełkującej pod słońcem Meksyku zielonej roślinie, wysunął się z paczki papierosów w kieszeni płaszcza pijanego mężczyzny, który potknął się na schodach albo wypadł z taksówki, albo okrywał się płaszczem jak kocem, ponieważ nie był w stanie lub nie miał odwagi otworzyć drzwi do sypialni, gdzie pod łóżkiem czają się potwory. A teraz, gdy mężczyzna wreszcie znajduje papierosa, pogniecionego, pokrytego pyłkami z kieszeni, wsadza jeden jego koniec do cuchnących ust, a drugi podpala. Kiedy zaś ususzony, pocięty na kawałeczki liść tytoniu da mu odrobinę przyjemności, zostaje wydmuchany i nareszcie jest wolny. Może się rozwiać, zmienić w nicość, odejść w zapomnienie.

      Halvorsen chrząknął dwa razy.

      – Skąd wiedziałeś, że ona zamówiła klucze właśnie u „Ślusarza” na Vibes gate?

      Harry wyrzucił niedopałek na ziemię i mocniej owinął się płaszczem.

      – Wygląda na to, że Aune miał rację – powiedział. – Będzie deszcz. Jeśli jedziesz bezpośrednio do Budynku Policji, chętnie się z tobą zabiorę.

      – W Oslo jest z pewnością setka innych ślusarzy, Harry.

      – Mhm. Ale zadzwoniłem do wiceprzewodniczącego wspólnoty, Knuta Arnego Ringnesa. Fajny facet. Od dwudziestu lat korzystają z usług „Ślusarza”. Jedziemy?

      – Dobrze, że tu jesteś – powiedziała Beate Lønn, gdy Harry wszedł do House of Pain. – Wczoraj wieczorem coś odkryłam. Spójrz na to. – Przewinęła taśmę do tyłu i wcisnęła pauzę.

      Ekran wypełnił drżący zatrzymany obraz twarzy Stine Grette, zwróconej do bandyty w kominiarce.

      – Powiększyłam jeden fragment filmu. Chciałam mieć jak największą twarz Stine.

      – A po co? – spytał Harry, osuwając się na krzesło.

      – Jak popatrzysz na licznik, to widać, że zostało jeszcze osiem sekund do strzału Ekspedytora…

      – Ekspedytora?

      Beate uśmiechnęła się zakłopotana.

      – Zaczęłam go tak nazywać na własny użytek. Mój dziadek miał gospodarstwo i ja… No tak.

      – A gdzie?

      – W Valle w Setesdalen. Tam się mówiło o ekspediowaniu zwierząt na tamten świat.

      – I tam widziałaś, jak zarzynają zwierzęta?

      – Tak.

      Ton