wojennym, diabelskie kreatury o niekończących się szyjach, sekwencje antropomorficznych zwierząt i zoomorficznych karłów ciągnęły się czasem na jednej i tej samej stronicy, tworząc sceny, w których widziałem całe życie wiejskie, przedstawione tak dziwnie przekonująco, że postacie zdały się żywe, oracze, zbieracze owoców, żniwiarze, prządki, siewcy obok zbrojnych w kusze lisów i kun, które pięły się na blanki miasta bronionego przez małpy. Tu jakiś inicjał wyginał się w „L” i tworzył w dolnej części smoka, tam duże „V”, które daje początek słowu verba, tworzyło, niby naturalną odrośl od swego pnia, węża o tysiącznych skrętach, a z tego wyrastały inne węże, jakby to były pędy roślin i baldachy kwietne.
Obok psałterza leżała, najwyraźniej dopiero co ukończona, wykwintna złota książeczka o niewiarygodnie małych wymiarach, tak małych, że mógłbym zmieścić ją na dłoni. Litery drobne, miniatury na marginesach przy pierwszym spojrzeniu ledwie widoczne, a oko musiało obejrzeć je z bliska, by ukazały się w całej swej urodzie (i człowiek zadawał sobie pytanie, jakim nadludzkim przyrządem kreślił je iluminator, żeby uzyskać tak żywe efekty na tak niewielkiej przestrzeni). Marginesami książeczki bez reszty zawładnęły maleńkie figurki, które w sposób prawie naturalny wypełniły wolne miejsce, rodząc się z końcowych wolut prześwietnie nakreślonych liter: morskie syreny, umykające jelenie, chimery, torsy ludzkie bez ramion, niby glisty wypełzające z samej materii wersów. W pewnym miejscu zobaczyłem, jakby był to ciąg dalszy słów: Sanctus, Sanctus, Sanctus, powtórzonych w trzech różnych linijkach, trzy zwierzęce postacie o ludzkich głowach; dwie odchylały się ku dołowi, trzecia zaś ku górze, by złączyć się w pocałunku, którego nie zawahałbym się określić nieskromnym, gdybym nie był przekonany, że głęboki sens duchowy, choć nieprzenikniony, musiał z pewnością usprawiedliwiać umieszczenie obrazu w tym właśnie miejscu.
Przeglądałem stronice, wahając się między niemym podziwem a śmiechem, postacie bowiem skłaniały w sposób nieunikniony do wesołości, aczkolwiek ilustrowały święte karty. Brat Wilhelm też przyglądał im się z uśmiechem, by rzec w końcu:
– Babewyn, jak je nazywają na moich wyspach.
– Bobouins, jak nazywają je w Galii – odparł Malachiasz. – I w istocie, Adelmus nauczył się swojej sztuki w twoim kraju, choć potem studiował również we Francji Babuiny, czyli małpy z Afryki. Postacie ze świata na opak, gdzie domy wznoszą się na szczytach wież, ziemia zaś jest nad niebem.
Przypomniałem sobie parę wersów, które słyszałem w dialekcie moich rodzinnych stron, i nie mogłem się powstrzymać od ich przytoczenia:
Aller Wunder si geswigen,
das herde himel hât überstigen,
das suit is vür ein Wunder wigen.
A Malachiasz dodał dalszy ustęp tekstu:
Erd ob und himel unter
das sult ir hân besunder
Vür aller Wunder ein Wunder 31.
– Świetnie, Adso – ciągnął bibliotekarz. – Rzeczywiście, te obrazy mówią nam o krainie, do której się dociera, dosiadając niebieskiej gęsi, gdzie są krogulce, które łowią ryby w potoku, niedźwiedzie, które ścigają sokoły, raki, które latają pospołu z gołębiami, i trójka gigantów złapanych w pułapkę i dziobanych przez koguta.
I blady uśmiech rozjaśnił jego wargi. Wówczas inni mnisi, którzy z niejaką nieśmiałością przysłuchiwali się rozmowie, zaczęli śmiać się z całego serca, jakby tylko czekali na przyzwolenie bibliotekarza. Ten zaś nachmurzył się, chociaż inni śmiali się dalej, wychwalając zręczność nieszczęsnego Adelmusa i wskazując sobie nawzajem nieprawdopodobne postacie. I kiedy wszyscy jeszcze się weseliliśmy, usłyszeliśmy zza pleców głos uroczysty i surowy:
– Verba vana aut risui apta non loqui32.
Odwróciliśmy się. Tym, który odezwał się w ten sposób, był mnich przygięty do ziemi brzemieniem lat, biały jak śnieg, a mam na myśli nie tylko włosy, lecz również twarz i źrenice. Pojąłem, że jest ślepy. Głos miał jeszcze majestatyczny i członki mocne, chociaż ciało zesztywniało ze starości. Zwrócił twarz w naszą stronę, jakby nas widział, a i później zawsze, kiedy go spotykałem, poruszał się i przemawiał jak człowiek obdarzony wzrokiem. Lecz ton głosu zdradzał kogoś, kto posiada jedynie dar prorokowania.
– Człek czcigodny dla swego wieku i wiedzy, którego masz przed sobą – rzekł Malachiasz do Wilhelma, wskazując nowo przybyłego – to Jorge z Burgos. Jest starszy niż ktokolwiek w klasztorze, poza Alinardem z Grottaferraty, i jemu to wielu mnichów powierza pod tajemnicą spowiedzi brzemię swoich grzechów. – Następnie, zwracając się do starca, rzekł: – Masz przed sobą brata Wilhelma z Baskerville, naszego gościa.
– Mam nadzieję, że nie pogniewałeś się za moje słowa – odezwał się starzec szorstkim głosem. – Słyszałem osoby śmiejące się na widok rzeczy śmiesznych i przypomniałem im jedną z zasad naszej reguły. A jak powiada psalmista, skoro mnich winien wstrzymać się od rozmów poczciwych, złożył bowiem ślub milczenia, tym bardziej winien unikać rozmów złych. Podobnie jak są złe rozmowy, tak i są złe obrazy. A to te, które kłamią co do kształtu dzieła stworzenia i pokazują świat na opak w stosunku do tego, jakim być winien, jakim zawsze był i będzie na wieki wieków, aż do końca czasów. Ale ty przybywasz z innego zakonu, w którym, jak mi powiedziano, z pobłażaniem patrzy się na wesołość, choćby najbardziej niewczesną. – Uczynił aluzję do tego, co między benedyktynami mówiono o dziwactwach świętego Franciszka z Asyżu, i może też do dziwactw przypisywanych braciaszkom i duchownikom wszelkiego gatunku, którzy byli świeżo puszczającymi i najbardziej kłopotliwymi pędami zakonu franciszkańskiego. Ale brat Wilhelm udał, że nie pojmuje insynuacji.
– Obrazki na marginesach często wywołują uśmiech, lecz służy to tylko zbudowaniu – odparł. – W kazaniach, chcąc poruszyć wyobraźnię pobożnych tłumów, trzeba wtrącić exempla33, tak i mowa obrazków musi pobłażać tym nugae34. Na każdą cnotę i na każdy grzech jest przykład wzięty z bestiarium, a zwierzęta są figurą świata ludzkiego.
– Och, tak – zadrwił starzec, ale bez uśmiechu. – Wszelki obraz jest dobry, by skłaniać do cnoty, albowiem arcydzieło stworzenia, jeśli pokazać je do góry nogami, staje się materią do śmiechu. I tym sposobem Słowo Boże przejawia się poprzez osła, który gra na lirze, durnia, który orze tarczą, woły, które same zaprzęgają się do pługa, rzeki, które płyną pod górę, morze, które płonie, wilka, który staje się eremitą! Poluj na zające z wołem, każ sowie, by uczyła gramatyki, niechaj psy kąsają pchły, ślepi pilnują niemych, niemi proszą o chleb, niechaj mrówka rodzi cielę, niechaj latają pieczone kurczęta, podpłomyki rosną na dachach, papugi prowadzą lekcje retoryki, kury zapładniają koguty, zaprzęgaj wóz przed wołami, każ psu spać w łóżku i niechaj wszyscy chodzą głową w dół! Czemu służą te nugae? Świat na opak i przeciwny do tego, który ustanowił Bóg, a wszystko pod pretekstem wpajania Bożych przykazań!
– Lecz Areopagita naucza – rzekł z pokorą Wilhelm – że Bóg nazwany być może jedynie poprzez rzeczy najbardziej zniekształcone. A Hugon od Świętego Wiktora przypomniał nam, że im bardziej podobieństwa stają się niepodobne, tym lepiej prawda jest nam objawiona pod osłoną figur szpetnych i pełnych sromoty, tym mniej wyobraźnia znajduje upodobania w radościach cielesnych, jest zaś zmuszona śledzić tajemnice, które kryją