Умберто Эко

Imię róży. Wydanie poprawione przez autora


Скачать книгу

się zatem, że prostaczkowie mogliby uczynić zły użytek z tych tajemnic? – spytał Mikołaj.

      – Jeśli chodzi o prostaczków, obawiam się tylko, że mogą się owych tajemnic przestraszyć, gdyż pomylą je z tymi dziełami diabła, o których nazbyt często mówią im kaznodzieje. Widzisz, miałem sposobność poznać najbieglejszych medyków, którzy warzyli lekarstwa usuwające chorobę. Dawali oni balsam lub napar prostaczkom, dołączając śpiewne zdania, które wydawały się modlitwą, a nie dlatego, że te modły miały moc leczenia, ale dlatego, że dusza, dobrze zachęcona ufnością, jaką pokłada w pobożnej formule, lepiej się przysposobi do cielesnego działania lekarstwa. Ale często skarby nauki chroni się nie przed prostaczkami, lecz przed innymi mędrcami. Robi się dzisiaj cudowne machiny, które pozwalają kierować biegiem natury, lecz biada, jeśli wpadną w ręce ludzi, którzy wykorzystają je do pomnożenia swojej doczesnej władzy. Powiadają, że u Kitajczyków jakiś mądry człek zrobił mieszaninę prochów, która w zetknięciu z ogniem wytwarza wielki huk i wielki płomień, niszcząc wszystkie rzeczy na wiele łokci dokoła. To piękna sztuczka, jeśli będzie wykorzystana do odwracania biegu rzeki lub druzgotania skał tam, gdzie trzeba uprawiać ziemię. Lecz co, jeśli ktoś jej użyje, by nieść szkodę swoim nieprzyjaciołom?

      – Może byłoby to godziwe, gdyby chodziło o nieprzyjaciół ludu Bożego – rzekł pobożnie Mikołaj.

      – Być może – zgodził się Wilhelm. – Lecz kto dzisiaj jest nieprzyjacielem ludu Bożego? Cesarz Ludwik czy papież Jan?

      – O Boże mój! – wykrzyknął przerażony Mikołaj. – Nie chciałbym sam decydować w sprawie tak bolesnej.

      – Widzisz więc – rzekł Wilhelm. – Niekiedy dobrze, by niektóre tajemnice pozostawały okryte językiem tajemnym. Tajemnic natury nie spisuje się na skórze kozy lub owcy. Arystoteles powiada w księdze tajemnic, że przez podawanie zbyt wielu arkanów natury i sztuk łamie się niebiańską pieczęć i może wyniknąć z tego wiele zła. Co nie oznacza, że nie należy odsłaniać tajemnic, lecz do mędrców należy określenie, kiedy i w jaki sposób.

      – I z tej przyczyny – podsumował Mikołaj – dobre jest, że w takich miejscach jak to nie wszystkie księgi są dostępne dla każdego.

      – To już inna sprawa – odparł Wilhelm. – Można zgrzeszyć przez nadmiar wymowności i przez nadmiar powściągliwości. Nie chciałem bynajmniej rzec, że trzeba ukrywać źródła wiedzy. To także wydaje mi się wielkim złem. Chciałem powiedzieć, że obcując z arkanami, z których zrodzić się może i dobro, i zło, mędrzec ma prawo i obowiązek używać języka niejasnego, zrozumiałego jedynie dla jemu podobnych. Droga nauki nie jest łatwa i trudno na niej odróżnić dobro od zła. A często mędrcy nowych czasów są tylko karłami, które wspięły się na ramiona innych karłów.

      Miła rozmowa z moim mistrzem musiała nastroić Mikołaja do zwierzeń. Przeto mrugnął do Wilhelma (jakby chciał powiedzieć: ty i ja rozumiemy się, albowiem o tym samym mówimy) i napomknął:

      – Jednakowoż tutaj – i wskazał na Gmach – tajemnice wiedzy dobrze są chronione sztuką czarów.

      – W istocie? – odrzekł Wilhelm, udając obojętność. – Drzwi zatarasowane, surowe zakazy, groźby, tak sobie to wyobrażam.

      – Och, nie, coś więcej…

      – Co na przykład?

      – Nie wiem dokładnie, moja rzecz to szybki, nie zaś księgi, ale po opactwie krążą opowieści… dziwne…

      – Jakiego rodzaju?

      – Dziwne. Powiedzmy o mnichu, który pragnął zapuścić się nocą do biblioteki i ujrzał siłą magii węże, ludzi bez głów albo dwugłowych. Niewiele brakowało, wyszedłby z labiryntu szaleńcem…

      – Czemu mówisz o czarach, nie zaś o diabelskich zjawach?

      – Bo choć jestem tylko biednym szkłodziejem, nie brak mi roztropności. Diabeł (niechaj Bóg ma nas w swojej pieczy) nie kusi mnicha wężami i dwugłowymi ludźmi. Już prędzej lubieżnymi wizjami, jak to było z ojcami na pustyni. A poza tym skoro niegodziwie jest tykać niektórych ksiąg, czemuż to diabeł miałby odwodzić mnicha od popełnienia złego czynu?

      – Sądzę, że to dobry entymemat – zgodził się mój mistrz.

      – A nadto kiedy oprawiałem szyby w szpitalu, przerzucałem dla zabawy niektóre księgi Seweryna. Była tam księga tajemnic napisana, zdaje się, przez Alberta Wielkiego; mój wzrok przykuły osobliwe miniatury, i przeczytałem stronice, mówiące o tym, w jaki sposób można namaścić knot kaganka, aby dym wywołał wizje. Spostrzegłeś, a właściwie jeszcze nie zdążyłeś, boś nie spędził nocy w opactwie, że kiedy robi się ciemno, górne piętro Gmachu jest oświetlone. Przez niektóre okna przenika mdłe światło. Niejeden zastanawiał się, co to jest, i mówiło się o błędnych ogniach albo o duszach zmarłych bibliotekarzy, którzy odwiedzają swoje włości. Wielu w to wierzy. Ja myślę, że są to kaganki przygotowane, by wywołać wizje. Wiesz, że jeśli weźmiesz maź z ucha psa i namaścisz nią knot, kto będzie oddychał dymem z tego kaganka, pomyśli, iż ma głowę psa, i jeśli ktoś będzie przy nim, ujrzy go z głową psa. I jest inna jeszcze maść, która sprawia, że ten, kto krąży wokół kaganka, czuje się wielki jak słoń. A z oczu nietoperza i dwóch ryb, ale ich nazwy już nie pomnę, i z żółci wilka zrobisz taki knot, że kiedy będzie płonął, ujrzysz zwierzęta, od których wziąłeś tłuszcz. Ogon jaszczurki sprawi, że wszystkie rzeczy dokoła będzie się widzieć tak, jakby były ze srebra, a tłuszcz czarnego węża i strzęp całunu – że izba wyda się pełna wężów. Wiem. Ktoś w bibliotece jest nader przebiegły…

      – Ale czy to nie dusze zmarłych bibliotekarzy czynią te czary?

      Mikołaj był zakłopotany i niespokojny.

      – O tym nie pomyślałem. Może być. Oby Bóg miał nas w swej pieczy. Późno, nieszpór już się zaczął. Z Bogiem. – I ruszył w stronę kościoła.

      Szliśmy dalej wzdłuż południowego muru. Po prawej austeria dla pielgrzymów i sala kapitulna z ogrodem, po lewej wytłaczarnie, młyn, spichrze, piwnice, dom nowicjuszy. I wszyscy zdążali do kościoła.

      – Co myślisz o tym, co rzekł Mikołaj? – spytałem.

      – Nie wiem. W bibliotece coś się dzieje, a nie wierzę, by to dusze zmarłych bibliotekarzy…

      – Czemu?

      – Myślę bowiem, że byli tak cnotliwi, iż dzisiaj przebywają w królestwie niebieskim i kontemplują oblicze Boskie, jeśli ta odpowiedź może cię zadowolić. Co się tyczy kaganków, zobaczymy, czy tam są. Jeśli zaś chodzi o maści, o których opowiadał nasz szkłodziej, są łatwiejsze sposoby wywoływania wizji i Seweryn zna je bardzo dobrze, miałeś dzisiaj sposobność to stwierdzić. Że jednak w opactwie chcą, by nikt nocą nie zapuszczał się do biblioteki, i że wielu mimo to próbowało i próbuje nadal – to pewna.

      – A co nasza zbrodnia ma wspólnego z tą historią?

      – Zbrodnia? Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że Adelmus sam się zabił.

      – Ale dlaczego?

      – Pamiętasz, jak rano zauważyłem wysypisko nieczystości? Kiedy pokonywaliśmy zakręt, nad którym panuje baszta wschodnia, dostrzegłem w tym miejscu ślady osunięcia się ziemi; część terenu, mniej więcej stamtąd, gdzie gromadzą się nieczystości, osunęła się aż pod basztę. I właśnie dlatego dzisiejszego wieczoru, kiedy patrzyliśmy z góry, zdawało mi się, że nieczystości są mało okryte śniegiem albo że jest to śnieg ledwie wczorajszy, a nie z poprzednich dni. Jeśli chodzi o zwłoki Adelmusa, opat powiedział