Умберто Эко

Imię róży. Wydanie poprawione przez autora


Скачать книгу

kościoła. – Co oznaczają te śmieszne potworności, ta zniekształcona kształtność, to kształtne zniekształcenie podsunięte pod oczy braciom, których przeznaczeniem jest medytacja? Te plugawe małpy? Te lwy, te centaury, te na poły ludzkie istoty z gębą na brzuchu, z jedną tylko stopą, z uszami jak żagiel? Te cętkowane tygrysy, ci zmagający się wojownicy, ci myśliwi dmący w rogi i te mnogie ciała o jednej głowie i mnogie głowy na jednym ciele? Czworonogi z ogonami wężów, ryby z głowami czworonogów; tu zwierzę, które z przodu przypomina konia, z tyłu zaś capa, tam rumak z rogami, i jeszcze, i jeszcze; teraz milej jest mnichowi czytać w marmurach niż w manuskryptach i podziwiać dzieła człowieka, miast medytować nad prawem Bożym. Wstyd, a wszystko dla zaspokojenia pożądliwości waszych oczu i dla waszego śmiechu!

      Wielki starzec zamilkł, dysząc ciężko. Ja zaś podziwiałem żywość pamięci, albowiem pozwoliła mu, choć może od wielu już lat był ślepy, przypomnieć sobie obrazy, o których bezeceństwie mówił. Podejrzewałem nawet, że oczarowały go niemało, kiedy mógł na nie patrzeć, skoro z taką pasją umiał je opisać. Lecz często zdarzało mi się, że najbardziej uwodzicielskie wyobrażenia grzechów znajdowałem właśnie na kartach zapisanych przez tych ludzi o niewzruszonej cnocie, którzy potępiali ich urzekającą siłę i skutki. Jest to znak, że porusza tymi ludźmi wielka żarliwość w dawaniu świadectwa prawdzie, nie wahają się bowiem, z miłości do Boga, obdarzyć zło wszystkimi urokami, w jakie potrafi się przystroić – by tym lepiej pouczyć ludzi o wybiegach, których używa szatan, chcąc ich olśnić. I rzeczywiście, słowa Jorge przepoiły mnie wielkim pragnieniem ujrzenia tygrysów i małp, których dotąd jeszcze nie podziwiałem. Lecz Jorge przerwał bieg moich myśli, gdyż ciągnął, teraz już tonem spokojniejszym:

      – Nasz Pan nie potrzebował tych głupstw, żeby wskazać nam prostą ścieżkę. W jego przypowieściach nic nie obraca się w śmiech ni bojaźń. Natomiast Adelmus, którego śmierć teraz opłakujecie, tak radował się malowanymi przez siebie potwornościami, że stracił z oczu rzeczy ostateczne, choć owe potworności miały być właśnie tych rzeczy figurą materialną. Przebiegł wszystkie, ja wam to mówię – tu jego głos stał się uroczysty i brzemienny groźbą – wszystkie ścieżki potworności. A za to Bóg potrafi pokarać.

      Na obecnych opadła przytłaczająca cisza. Ośmielił się ją przerwać Wenancjusz z Salvemec.

      – Czcigodny Jorge – rzekł – twoja cnota czyni cię niesprawiedliwym. Dwa dni przedtem, nim Adelmus poniósł śmierć, byłeś przy uczonej dyspucie, która miała miejsce właśnie tutaj, w skryptorium. Adelmus trapił się, czy jego sztuka, pobłażając wizerunkom dziwacznym lub fantastycznym, służy chwale Boga, czy jest narzędziem wiedzy o sprawach niebieskich. Brat Wilhelm przytoczył dopiero co z Areopagity słowa o wiedzy poprzez zniekształcenie. Adelmus zaś cytował owego dnia inny wysoki autorytet, autorytet doktora z Akwinu, któren oznajmił, że bardziej przystoi, by rzeczy Boskie przedstawione były pod postacią ciał obrzydłych niż pod postacią ciał szlachetnych. Po pierwsze, gdyż tym sposobem dusza ludzka łatwiej wyzwala się od błędów; rzeczywiście jest pewne, że niektóre właściwości nie mogą być przypisane rzeczom Boskim, a wydałoby się wątpliwe, gdyby owe były wskazane poprzez figury szlachetnych spraw ciała. Po drugie, gdyż ten sposób przedstawiania bardziej pasuje do wiedzy, jaką mamy na tej ziemi o Bogu; albowiem objawia się on nam raczej w tym, czym nie jest, niż w tym, czym jest, i dlatego te podobizny, które bardziej oddalają się od Boga, prowadzą nas do ściślejszego wyobrażenia o Nim, bo wiemy oto, że jest On ponad wszystko, co mówimy i myślimy. A po trzecie, gdyż w ten sposób sprawy Boskie są lepiej zakryte przed oczami osób niegodnych. W sumie chodziło owego dnia o zrozumienie, w jaki sposób można odsłonić prawdę, dając wizerunki zaskakujące, pociągające i zagadkowe. A ja przypomniałem mu, że w dziele wielkiego Arystotelesa znalazłem na ten temat słowa dosyć jasne…

      – Nie pamiętam – przerwał oschle Jorge. – Jestem bardzo stary. Nie pamiętam. Może przesadziłem w surowości. Teraz jest już późno, muszę iść.

      – To dziwne, że nie pamiętasz – nalegał Wenancjusz. – Była to bowiem bardzo uczona i piękna dysputa, a zabrali w niej głos również Bencjusz i Berengar. Chodziło o to, by wyjaśnić, czy metafory, igraszki słowne i zagadki, które są wszak wymyślone przez poetów dla czystej zabawy, nie skłaniają czasem do spekulowania o rzeczach w sposób nowy i zaskakujący, a ja powiedziałem, że także tej cnoty oczekuje się od mędrca… I był też Malachiasz…

      – Skoro czcigodny Jorge nie pamięta, miejże szacunek dla jego wieku i dla znużenia jego umysłu… tak zresztą jeszcze żywego – wtrącił się jeden z mnichów, którzy przysłuchiwali się rozmowie. Zdanie zostało wypowiedziane tonem wzburzonym, przynajmniej na początku, albowiem ten, który zabrał głos, spostrzegłszy, że nawołując do szacunku dla starca, w istocie obnaża jego ułomność, osłabił impet swojej mowy i skończył prawie szeptem, w którym brzmiała prośba o wybaczenie. Mówił Berengar z Arundel, pomocnik bibliotekarza. Był to młodzieniec o bladej twarzy, a patrząc nań, przypomniałem sobie podane przez Hubertyna określenie Adelmusa: jego oczy przypominały oczy lubieżnej niewiasty. Onieśmielony spojrzeniami, które teraz na nim spoczęły, splótł palce jak ktoś, kto pragnie powściągnąć wewnętrzne napięcie.

      Osobliwa była reakcja Wenancjusza. Spojrzał na Berengara w taki sposób, że ten opuścił wzrok.

      – No dobrze, braciszku – rzekł. – Skoro pamięć jest darem Bożym, także zdolność zapominania może być czymś nader dobrym i zasługującym na szacunek. Lecz szanuję ją w starym współbracie, do którego mówiłem. Po tobie oczekiwałem pamięci żywszej co do rzeczy, które się zdarzyły, kiedy byliśmy tutaj, razem z twoim umiłowanym przyjacielem…

      Nie umiałbym powiedzieć, czy Wenancjusz położył nacisk na słowie „umiłowany”. Tak czy siak, śród obecnych zapanowało zakłopotanie. Odwrócili wzrok w inną stronę, by nie kierować go na Berengara, który zarumienił się gwałtownie. Natychmiast wtrącił się władczym tonem Malachiasz:

      – Chodź, bracie Wilhelmie, pokażę ci inne ciekawe księgi.

      Grupka rozeszła się. Spostrzegłem, że Berengar obrzucił Wenancjusza spojrzeniem pełnym urazy, Wenancjusz zaś odwzajemnił mu się tym samym, z niemym wyzwaniem w oczach. Ja, widząc, że stary Jorge ma się oddalić, pochyliłem się, pchany poczuciem szacunku, by ucałować jego rękę. Starzec przyjął pocałunek, położył mi dłoń na głowie i spytał, kim jestem. Kiedy wyjawiłem mu swoje imię, twarz mu pokraśniała.

      – Nosisz imię wielkie i piękne – rzekł. – Czy wiesz, kim był Adso z Montier-en-Der? – spytał. Wyznaję, nie wiedziałem. Zatem Jorge ciągnął: – To autor strasznej księgi, Libellus de Antichristo, w której ujrzał rzeczy mające nastąpić, lecz nie został wysłuchany, jak na to zasługiwał.

      – Księga napisana była jeszcze przed milenium – skomentował Wilhelm – i owe rzeczy się nie sprawdziły…

      – Dla tego, kto ma oczy, a nie widzi – powiedział ślepiec. – Drogi Antychrysta są niespieszne i kręte. Przybywa, kiedy się go nie spodziewamy. I nie dlatego, że rachunek podsunięty nam przez apostoła był błędny, lecz dlatego, że nie posiedliśmy jego sztuki. – Potem wykrzyknął głośno z twarzą zwróconą do sali, tak że odpowiedziały mu echem sklepienia skryptorium: – Przybywa! Nie traćcie ostatnich dni, trzęsąc się ze śmiechu nad potworkami o cętkowanej skórze i skręconym ogonie! Nie roztrwońcie siedmiu ostatnich dni!

      Nieszpór

      Kiedy to zwiedza się resztę opactwa, Wilhelm wyciąga pewne wnioski co do śmierci Adelmusa, rozmawia z braciszkiem szkłodziejem o szkiełkach do czytania i o upiorach czyhających na tych, którzy chcą czytać zbyt dużo

      W tym