>
Kluczowy świadek. Tom 1
Felicia zaginęła. Tom 2
Gdy morze cichnie. Tom 3
Jedna jedyna. Tom 4
Nocny człowiek. Tom 5
Szumowiny. Tom 6
Poza sezonem. Tom 7
Psy gończe. Tom 8
Jaskiniowiec. Tom 9
Ślepy trop. Tom 10
Kod Kathariny. Tom 11
1
Trzy kartonowe pudła stały na dnie szafy. Wisting wyciągnął największe z nich. W jednym rogu było mocno rozdarte, więc musiał bardzo uważać, przenosząc je do salonu.
Wieko było zamknięte na cztery zapadki. Otworzył je i wyjął leżący na wierzchu segregator. Był czarny, z wyblakłą etykietą na grzbiecie: „Katharina Haugen”. Odłożył go na bok i wyjął czerwony segregator z napisem „Świadkowie I” i dwa inne w tym samym kolorze: „Świadkowie II” i „Świadkowie III”. W końcu znalazł to, czego szukał. Segregator opatrzony etykietą „Kleiverveien”.
Kartony zawierały wszystko, co napisano i zrobiono w sprawie Kathariny. Ściśle rzecz biorąc, nie powinien był trzymać akt w domu, ale jego zdaniem nie zasługiwały na to, by leżeć zamknięte w archiwum. Stały na dnie szafy ubraniowej i przypominały mu o sprawie za każdym razem, kiedy wyciągał ze środka koszulę.
Odszukał okulary do czytania i usiadł z segregatorem na kolanach. Ostatni raz przeglądał jego zawartość rok temu.
Kleiverveien to była ulica, przy której mieszkała Katharina. Prosty dom jednorodzinny został sfotografowany pod wieloma różnymi kątami. Z każdej strony otaczał go las. Na jednym ze zdjęć w tle błyszczało jezioro Kleivertjernet. Sam dom stał na małym wzniesieniu w odległości około stu metrów od drogi. Brązowy z białymi ramami okiennymi, zielonymi drzwiami i pustymi skrzynkami na kwiaty pod oknami.
Przeglądanie dokumentacji zdjęciowej przypominało poruszanie się po nawiedzonym domu. Katharina zniknęła, ale na podłodze w przedsionku nadal stało kilka par jej butów. Szare do biegania, brązowe kozaki i chodaki, obok dużych sandałów i butów roboczych jej męża. Na wieszaku wisiały trzy kurtki. Na komodzie w przedpokoju leżał długopis i lista zakupów, nieotwarty list, dziennik i kilka niezaadresowanych gazetek reklamowych. Obok ozdoby leżał bukiet na wpół zwiędłych róż. Kilka małych karteczek samoprzylepnych wisiało na lustrze nad komodą: jedna z datą i godziną, druga z nazwiskiem i numerem telefonu i trzecia z inicjałami i kwotą: „AML 125 koron”.
Jej walizka leżała na łóżku, pełna ubrań, jakby Katharina planowała wyjechać na dłużej: dziesięć par skarpet, dziesięć par majtek, pięć biustonoszy, dziesięć T-shirtów, pięć par spodni, pięć swetrów, pięć bluzek i dres. Zawartość walizki zawsze wydawała mu się dziwna, coś mu się w niej nie zgadzało, chociaż nie potrafił powiedzieć co. Wybór ubrań był sztywny i formalny, jakby dokonała go jakaś inna osoba lub z myślą o kimś innym, nie o Katharinie.
Przełożył kartkę w segregatorze. Na ławie leżało pięć książek wyjętych z regału. Kilka z nich Wisting czytał: Mengele Zoo1, Alchemik, Hvite niggere2. Obok książek leżało zdjęcie Kathariny i Martina zrobione w punkcie widokowym. Stali objęci i uśmiechali się do kogoś, kto prawdopodobnie był przypadkowym przechodniem, którego poprosili o zrobienie zdjęcia. Fotografia była wyjęta z ramki i leżała obok niej.
Jednak największe zdziwienie budziły zdjęcia kuchni. Na blacie stał talerz z posmarowanym chlebem i szklanka mleka. Krzesło, na którym zwykła siadać, było lekko wysunięte, a na stole leżał długopis i to, co później nazwali kodem Kathariny.
Wisting zmrużył oczy i przyjrzał się fotokopii. Zawierała serię liczb zapisanych w trzech pionowych rzędach. Do tej pory nikomu nie udało się rozszyfrować ich znaczenia.
Tajemniczemu kodowi przyglądali się nie tylko policyjni eksperci, lecz także kryptolodzy z Departamentu Bezpieczeństwa Norweskich Sił Zbrojnych, niestety nic to nie dało. Kod został przesłany również zagranicznym ekspertom, ale także dla nich przedstawiał bezsensowną kombinację liczb.
Wisting przekręcił kartkę, jakby to miało coś zmienić, jakby dzięki temu miał odczytać kod.
Nagle podniósł wzrok. Zjawiła się Line. Nie usłyszał, co powiedziała. Nawet nie zauważył, kiedy weszła do pokoju.
– Hm? – spytał i zdjął okulary do czytania, tak że zawisły na sznurku zawieszonym wokół szyi.
Line usiadła z córką na kolanach i zaczęła zdejmować jej kurtkę i buty, spoglądając na karton, który jej ojciec wyciągnął z szafy.
– Zapomniałam, że jutro jest 10 października – powtórzyła.
Wisting odłożył segregator, wyciągnął ręce do wnuczki i podniósł ją do góry. Nie była już niemowlęciem. Bezbronne maleństwo, które po raz pierwszy trzymał w ramionach czternaście miesięcy temu, miało własną osobowość. Cmoknął ją w pucołowaty policzek. Amalie zaniosła się śmiechem i pulchnymi rączkami usiłowała chwycić jego okulary. Zdjął je z szyi i odłożył na bok.
– Myślisz, że jest tam coś, czego wcześniej nie znalazłeś? – spytała Line, wskazując głową segregator leżący na stole.
Wydawała się rozdrażniona.
– Czy coś się stało? – spytał.
Westchnęła, włożyła rękę do torebki i gwałtownym ruchem wyciągnęła żółty plastikowy pasek. Razem z nim wypadła pomadka, długopis, paczka gumy do żucia i kilka innych drobiazgów.
– Dostałam mandat – wyjaśniła i rzuciła go na stół, zanim zaczęła zbierać zawartość torebki. – Siedemset koron.
Wisting rzucił na niego okiem.
– Parkowanie niezgodne ze znakiem numer 372 – przeczytał. – Co to jest znak numer 372?
– Zakaz parkowania.
Uśmiechnął się, pochylił i potarł nosem o policzek wnuczki.
– Mama dostała mandat – rzekł z udawaną troską w głosie.
Line wstała.
– Nie rozumiem, dlaczego znowu grzebiesz w tych papierach – powiedziała, idąc do kuchni. – Po tylu latach.
– Będziesz się odwoływać? – spytał. – Od mandatu?
– Nie mam podstaw do odwołania – odparła. – Nie zauważyłam znaku. Szkoda mi tylko kasy.
Wróciła z łyżeczką do herbaty, wyjęła jogurt z torby na pieluchy i posadziła sobie córkę na kolanach.
– Znalazłaś jakichś innych krewnych mamy? – spytał.
Zdjęła wieczko z opakowania.
– Kilkoro krewnych piątego i szóstego stopnia z Bergen – odparła i posłała mu przelotny uśmiech.
– Jak się zostaje krewnym szóstego stopnia? – zaciekawił się.
– Trzeba mieć wspólnych praprapradziadków – wyjaśniła i zaczęła karmić Amalie.
– A o którym praprapradziadku rozmawiamy?
– O Arthurze Thorsenie – odpowiedziała. – Był pradziadkiem mamy.
– Nigdy o nim nie słyszałem – przyznał.
– Urodził się w Askøy w 1870 roku – oznajmiła.
Potrząsnął głową i wziął do ręki protokół, który właśnie czytał.
– I twoim zdaniem to ja grzebię w starych papierach? – zażartował.
– Tylko że ty szukasz czegoś, czego tam nie ma – zaoponowała. – Przeglądasz