Терри Пратчетт

Dobry omen


Скачать книгу

i Ciemnych Stronach Ludzkiej Duszy16. Próbował także nauczyć Warlocka wygłaszania przemówień jątrzących umysły, mącących w głowach i porywających miliony ludzi.

      Pan Cortese nauczał o Florence Nightingale17, Abrahamie Lincolnie oraz jak rozumieć i doceniać piękno sztuki. Próbował uczyć go także o wolnej woli, wyrzeczeniu, nieczynieniu drugiemu co tobie niemiłe.

      Obydwaj czytali chłopcu długie ustępy z Apokalipsy św. Jana.

      Mimo usilnych starań obydwu, Warlock zaczął objawiać pożałowania godne zacięcie do matematyki. Guwernerzy nie byli zadowoleni z postępów chłopca.

      Dziesięcioletni Warlock lubił baseball, klocki lego i transformers, czyli zamaskowane roboty. Zbierał znaczki i uwielbiał bananową gumę do żucia. Z zapałem czytał komiksy, oglądał filmy rysunkowe i szalał na ulubionym beemiksie.

      Crowley był w kłopocie.

      Siedział z Azirafalem w kafeterii British Museum. Był to cichy zakątek dla znużonych piechurów zimnej wojny. Przy stoliku z lewej dwóch Amerykanów, sztywnych jakby kij połknęli, podawało ukradkiem niepozornej brunetce w ciemnych okularach neseser pełen niewiadomego pochodzenia dolarów. Po prawej zastępca szefa MI7 spierał się z miejscowym rezydentem KGB o to, kto ma zatrzymać rachunek za herbatę i rogaliki.

      Crowley w końcu powiedział głośno to, o czym nawet bał się pomyśleć przez ostatnie dziesięć lat.

      – W moim odczuciu on jest cholernie normalny.

      Azirafal włożył do ust kolejną łyżkę przypalonej jajecznicy, spłukał niesmak kawą i wytarł usta serwetką.

      – To mój dobry wpływ – rozpromienił się. – Albo jak wolisz punkt dla tego, komu się należał. Czyli dla moich.

      Crowley pokręcił głową.

      – Biorę to pod uwagę. Ale spójrz, on powinien teraz próbować okręcić sobie świat wokół palca. Ustawiać sprawy po swojemu i tak dalej. Chociaż nawet nie musi próbować. Zrobi to bezwiednie. Widziałeś jakieś oznaki, że tak jest?

      – No… nie, ale…

      – Powinien być jak wulkan budzący się ze snu.

      – Nic takiego nie zaobserwowałem, ale…

      – Jest zbyt normalny – stwierdził Crowley, bębniąc palcami po stole. – To mi się nie podoba. Coś tu nie gra. Sam nie dam rady tego rozwikłać.

      Azirafal poczęstował się bezą z talerzyka Crowleya.

      – Przecież on dopiero dorasta. Nie zapominaj, że przez cały czas był pod bardzo silnymi wpływami.

      Crowley westchnął.

      – Mam nadzieję, że będzie wiedział, co zrobić z diabelskim psem.

      Azirafal uniósł brwi.

      – Z diabelskim psem?

      – Na jedenaste urodziny. Wczoraj wieczorem dostałem wiadomość z Piekła.

      Wiadomość nadeszła, gdy oglądał swój ulubiony program w telewizji. Aż dziesięć minut zajęło im przekazanie tego, co mogli powiedzieć w dwóch zdaniach i – zanim wrócił normalny dźwięk – Crowley stracił wątek.

      – Wysyłają mu diabelskiego psa. Żeby go strzegł i bronił. Największego, jakiego mają.

      – Czy nagłe zjawienie się wielkiego czarnego psa nie wzbudzi niepotrzebnych komentarzy? Ze strony rodziców chociażby?

      Crowley wstał gwałtownie, następując na nogę bułgarskiego attaché kulturalnego, który prowadził ożywioną rozmowę z naczelnym kustoszem Jej Królewskiej Mości.

      – Nikt nie zauważy. Niczego. Takie są realia, aniele. A mały Warlock zrobi z nim, co będzie chciał. Świadomie albo i nie.

      – Kiedy pies ma przybyć? Ma już imię?

      – Już mówiłem. Na jedenaste urodziny, o trzeciej po południu. Będzie to robić wrażenie, że chłopiec go przygarnął. Potem nada mu imię. Ważne jest, żeby zrobił to osobiście. Wtedy wszystko nabierze sensu. Imię w guście Morderca, Zbój, Zbir, Gangster.

      – Będziesz na miejscu? – zapytał anioł od niechcenia.

      – Nie stracę ani chwili. Mam nadzieję, że chłopcu nie dolega nic poważnego. Reakcja na psa powinna sporo wyjaśnić. Byłoby dobrze, gdyby go odpędził albo przynajmniej się przestraszył. Ale jeśli nada psu imię, przegraliśmy. Będzie miał w sobie całą potęgę, a Armageddon tuż, tuż.

      Azirafal pociągnął łyk wina, które ze zbyt wytrawnego Beaujolais zmieniło się w lekkie, subtelne Château Lafitte, rocznik 1975.

      – Sądzę, że dotrzymam ci towarzystwa.

      ROZDZIAŁ V

      Był gorący sierpniowy dzień. Nad Londynem wisiało ciężkie, wilgotne, cuchnące spalinami powietrze.

      Na przyjęciu z okazji jedenastych urodzin Warlocka goście dopisali.

      Przybyło dwudziestu chłopców i siedemnaście dziewcząt, a także pokaźna grupa ostrzyżonych na jeża dżentelmenów w jednakowych, ciemnych garniturach szytych na miarę kabury. Przybył także pokaźny sznur dostawców łakoci prowadzony przez czarnego przedpotopowego bentleya.

      Wprawdzie Harveya i Wandę, parę zawodowych wodzirejów dziecięcych zabaw, powalił nagle nieznany wirus birmańskiej grypy, ale ku ogólnemu zaskoczeniu natychmiast udało się zorganizować zastępstwo w osobie iluzjonisty-prestidigitatora.

      Prawie każdy ma jakieś hobby. Mimo nalegań Crowleya, Azirafal postanowił zrobić użytek ze swojego.

      Był bardzo dumny ze swoich umiejętności prestidigitatora. Pobierał nauki w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia u samego Johna Maskelyne’a. Przez cały rok pilnie ćwiczył gibkość palców, manipulacje z monetą i wyciąganie królika z pustego cylindra. Mniemał, że należy do czołówki. Rzecz jednak w tym, że chociaż potrafił wykonać numery, które wprawiłyby w osłupienie najwyższe władze zrzeszenia Mistrzów Czarnej Magii, nigdy nie uciekał się podczas występów do swoich wrodzonych umiejętności, a to poważnie osłabiało jakość przedstawienia. Zaczynał żałować, że zaprzestał systematycznych ćwiczeń.

      Pocieszał się jednak, że znajomość iluzji to, w jego przypadku, jak jazda na rowerze. Kto raz się nauczył, nigdy nie zapomina. Co prawda czarnoksięską pelerynę pokryła gruba warstwa kurzu, ale gdy ją założył, od razu poczuł się lepiej. Nawet zaczął mówić żargonem.

      Twarze bez wyrazu patrzyły na niego z lekceważącym niezrozumieniem. Crowley, stojący w białym uniformie za bufetem, chciał się zapaść pod ziemię ze wstydu.

      – A teraz uwaga, dziewczęta i chłopcy! Widzicie mój cylinder? Stary i pognieciony, prawda? Toż to rupieć, nie cylinder, powie niejedno z was. Proszę, tu nic nie ma i tu nic nie ma. Jest pusty? Jest. Oczywiście, że jest. Ale zaraz… chwileczkę… co tu…? Kto tu…? Co to za gość? Ach, toż to nasz stary znajomy, królik Harry! Skąd się tu wziąłeś, przyjacielu?

      – Siedział ci w kieszeni – stwierdził Warlock, a pozostali skinęli potakująco głowami. Za kogo ich uważał? Za dzieci, czy co?

      Azirafal przypomniał sobie wskazówkę Maskelyne’a, jak reagować na bezczelnych antyklakierów. Obróć to w żart ptasi móżdżku – mawiał mistrz. – Do ciebie mówię, panie Wyrwiśmiech (był to artystyczny pseudonim Azirafala). Rozśmiesz ich, a wszystko ujdzie ci na sucho.

      – Oho, ho! To ty znasz sztuczkę z cylindrem, chłopcze? – wykrztusił. Dzieci patrzyły beznamiętnie.

      – Jesteś