mąkę pszenną i smalec. Do Gomułków przychodziły też listy od braci ojca z USA, a w nich zwykle banknot jedno-, dwu- lub pięciodolarowy. Niemal nigdy się nie zdarzało, aby na poczcie okradziono taką przesyłkę.
Po trzech latach Gomułka doczekał się wyzwolin na czeladnika. Jako pracę egzaminacyjną miał do wykonania sklepową wagę według powierzonego wzorca.
Przez dwa tygodnie udało mu się wszystko dokładnie skopiować. Waga wyglądała pięknie, ale nie pokazywała właściwych pomiarów. Wreszcie po wielu próbach Gomułka odkrył, że źle ustawił gwintowane regulatory.
Zdał więc pomyślnie egzamin i dostał świadectwo czeladnika, a majster sprzedał wagę do sklepu prowadzonego przez rolników.
Wyzwoliny na czeladnika oznaczały bezrobocie. Majstrowi wystarczali słabiej opłacani uczniowie. Gomułka został więc bezrobotnym czeladnikiem ślusarskim.
Wreszcie jednak zdobył nową pracę. Pisząc o niej, Gomułka mógł pomyśleć, że wkroczył w wiek męski. Zatrudnił się przy budowie rafinerii w Jedliczu. I zarabiał trzy razy więcej od ojca, którego traktowano jako niewykwalifikowanego robotnika i zaszeregowano do najniższej, trzeciej kategorii płac. A Władysława, ze względu na dyplom czeladnika, przypisano do wyższej, drugiej.
Mimo to pracował dużo w godzinach nadliczbowych albo razem z brygadą zobowiązywał się wykonać dodatkowe zadania. Jeśli już było bardzo późno, zostawał na noc w fabryce. Spał w roboczym ubraniu na deskach. Rano trochę się obmywał, kupował w kantynie kawałek kiełbasy, ćwiartkę chleba, butelkę mleka albo lemoniady i zabierał się znowu do roboty.
Opowieść o młodości Władysława Gomułki przypomina socrealistyczną nowelkę. Bieda aż piszczy i z tej biedy rodzi się proletariacka świadomość.
Ubóstwo w tej historii z pewnością jest jednak prawdziwe. Ale co z polityką? Przecież nie wszyscy biedacy zostawali komunistami. Przeciwnie. Tych była zdecydowana mniejszość. Inni stawali się działaczami chłopskimi. Albo zatrzymywali się na socjalizmie. Albo w ogóle nie mieszali się do polityki. Po prostu żyli, akceptując swój los. Coś jeszcze musiało się zdarzyć, aby młody człowiek zapragnął wywrócić cały ten świat.
Gomułkowie mieszkali we własnym domu, ale już stuletnim, próchniejącym. Na zewnątrz i w środku stały podpory chroniące przed zawaleniem.
Pieniądze z godzin nadliczbowych dawały nadzieję na budowę nowej posiadłości. Do marzeń dołożyła się rodzina ze Stanów Zjednoczonych. Chałupę stawiała wynajęta ekipa, ale część prac wykonali sami. Szwagier ojca, murarz, pomógł przy piecach.
Dom wytrzymał długo, a już po II wojnie światowej zamieszkali w nim nowi lokatorzy. Chcieli go wykupić na własność. W latach sześćdziesiątych XX wieku Gomułka im to jednak odradził.
Po co im to? Czynszu mu nie płacili, a mieszkać mogli bez tytułu własności, tłumaczył.
– To było charakterystyczne dla ojca: nie chciał być właścicielem – opowiadał mi Ryszard, syn Władysława Gomułki. – Mama go z trudem przekonała, żeby wykupił nasze warszawskie mieszkanie. Dopiero gdy powiedziała, aby załatwił sprawę z myślą o córkach, wreszcie się złamał. Nie cierpiał własności prywatnej.
Czasami syn bywa tak podobny do ojca, że siadając naprzeciw, można się niemal przenieść do innej epoki. Ta sama przypominająca odwrócony stożek twarz, ta sama spora dolna warga, nawet ten sam rodzaj łysiny.
Taki właśnie jest Ryszard, syn Władysława Gomułki. „Wykapany ojciec”, zapewne słyszał tysiące razy. I czuł dumę, bo zawsze wyznawał takie same poglądy jak ojciec.
Dziś ma osiemdziesiąt dziewięć lat i najlepiej pamięta dzieciństwo. Od tego właśnie zaczyna naszą rozmowę – czuje się już mocno osłabiony fizycznie i umysłowo.
Pierwsze wspomnienie o tacie to błyszcząca proteza na nodze. Ojciec nosił ją od czasu, gdy postrzelił go policjant przed strajkiem łódzkich włókniarzy. Ryszard miał wówczas cztery lata.
Syn niewiele wiedział o rodzicach. Wychowywali go dziadkowie, bo ojciec i matka cały czas pracowali w ukryciu. W konspiracji, z dala od syna, prowadzili partyjną robotę.
Ojca aresztowano w czerwcu 1933 roku i skazano na cztery lata więzienia. Mamie w każdej chwili też groził proces. Zostawiła więc syna u teściów, Jana i Kunegundy Gomułków w Krośnie, którzy opiekowali się nim do jesieni 1944 roku.
Ojciec i syn wyglądają niemal tak samo, ale przez pewien czas nosili inne nazwiska. Tuż po wojnie Ryszard nie chciał, żeby kojarzono go z ojcem. Na początku 1946 roku przeprowadził się do lewobrzeżnej Warszawy. Uczył się kolejno w gimnazjum i liceum Tadeusza Reytana. Wtedy w prasie coraz częściej pisano o ojcu. Syn, żeby nie wyróżniać się w klasie, wymyślił „Strzeleckiego”. Pod tym samym nazwiskiem studiował również na Politechnice Warszawskiej.
Po latach wybór nazwiska okazał się niezbyt fortunny – syna Gomułki mylono ze znanym komunistą, również Ryszardem Strzeleckim, o którym jednak chłopak tuż po wojnie jeszcze nie słyszał. W końcu więc został Ryszardem Strzeleckim-Gomułką.
A dlaczego właściwie „Strzelecki”? Przypadek? Ładne brzmienie?
Pomysł na nazwisko „Strzelecki” był praktyczny. Nauczyciele w szkole zwykle odpytywali według alfabetu. „S” jest przy jego końcu. Syn najwyraźniej podchodził do życia równie trzeźwo jak ojciec.
Ryszard Gomułka najpierw mnie bada. Może tak rozmowę zacząłby też ojciec? Pyta, co sądzę o polskiej zachodniej granicy. Gdy mówię, że to największe polityczne osiągnięcie ojca, nieco się rozluźnia. A nawet pokazuje biurko, przy którym pracował tata.
Rozmawiamy o łatkach, które przylgnęły do ojca. O papierosach Grunwald, przełamywanych na pół ze sknerstwa i wypalanych w szklanej fifce.
Syn prostuje, że to nie z oszczędności, ale dla zdrowia. Według zaleceń lekarzy.
Narosło tych mitów sporo, bo o prywatności Gomułki ludzie niewiele wiedzieli. Nazywano go „wielkim samotnikiem” i może ta cecha spowodowała, że rosły legendy? Po latach to one pierwsze przychodzą na myśl, gdy ktoś wspomina Władysława Gomułkę.
Jedna szczególnie barwna to opowieści o tym, jak siermiężny Gomułka miota różnymi przedmiotami, gdy w telewizji nadają popularny w latach sześćdziesiątych Kabaret Starszych Panów, w którym Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski śpiewali:
I znaleźliśmy się w wieku, trudna rada,
że się człowiek przestał dobrze zapowiadać.
Ale za to, z drugiej strony, cieszy się,
że się również przestał zapowiadać źle.
Choć był to program zupełnie sprzeczny z jego poczuciem humoru – zresztą na poczucie humoru Gomułki mamy bardzo mało dowodów – to z pewnością nie rzucał niczym w telewizor. Ani popielniczką, ani kałamarzem, ani choćby kapciami – zapewnia syn, który od lat walczy z tą plotką. Nie rzucał niczym, nawet jeśli na ekranie pojawiała się nieco roznegliżowana Kalina Jędrusik. Dowód, że to niemożliwe, jest bardzo przekonujący – Gomułka był zbyt oszczędny, żeby niszczyć coś tak drogiego, jak odbiornik telewizyjny.
Mieszamy w rozmowie to, co lekkie, i to, co poważne. Od półnagiej aktorki przeskakujemy do najważniejszego pytania: dlaczego Władysław Gomułka został komunistą? Członkiem nielegalnej przed wojną partii?
– Na jego świadomość wpłynęło dzieciństwo – przekonuje mnie Ryszard Strzelecki-Gomułka. – Jako malec mieszkałem w tym samym co on domu w Białobrzegach. Przedwojenna polska wieś. Chałupy kryte słomą. Podłoga