Simon Beckett

Zapach śmierci


Скачать книгу

się otworzy, zagapiłem się bez entuzjazmu na piętrzące się w górze balkony, gdy nagle zorientowałem się, że Rachel mi się przygląda.

      – Co tam?

      – Nic – odparła, ale na jej ustach błąkał się uśmieszek.

      Po wjeździe musieliśmy znowu poczekać, tym razem na otwarcie elektrycznej bramy do garażu podziemnego, ale w końcu zaparkowałem na przydzielonym miejscu. Raz niechcący zająłem cudze miejsce i dostałem od zarządu wspólnoty zdawkowy list z ostrzeżeniem, że podobne naruszenia regulaminu nie będą tolerowane.

      W Ballard Court obowiązywało wiele surowych reguł.

      Wjechaliśmy windą na piąte piętro. W holu głównym była recepcja i dyżurował portier, ale ponieważ tylko mieszkańcy mieli dostęp do garażu, windy omijały foyer i prowadziły prosto do mieszkań. Po otwarciu drzwi windy oczom pasażerów ukazywał się obszerny hol, wokół którego umieszczono w dość dużej odległości od siebie ponumerowane drzwi z drewna tekowego. Za każdym razem przypominało mi to hotel, a wrażenie to potęgowała jeszcze delikatna woń mięty, która zdawała się zawsze unosić w powietrzu.

      Stukając butami na marmurowej posadzce, przeszliśmy korytarzem do mieszkania. Popchnąłem ciężkie drzwi, puszczając Rachel przodem, i pozwoliłem im zamknąć się za nami powoli z cichym kliknięciem. Wyłożony dywanem przedpokój prowadził do ogromnej kuchni ze zwieńczonym łukiem przejściem wprost do jadalni i salonu. Tam podłoga była wyłożona tym samym wygłuszającym dywanem, idealnie uzupełniającym terakotowe płytki w kuchni. Na ścianach wisiały abstrakcyjne obrazy, a sofa obita skórą koloru kawy z mlekiem była tak głęboka, że można było się w niej zatopić. Był to bez dwóch zdań przepiękny apartament, bez porównania ze skromnym mieszkankiem na parterze szeregowca, które do niedawna zajmowałem.

      Nie znosiłem tego miejsca.

      Jason mi je załatwił. Jego znajomy ze szpitala przenosił się na pół roku do Kanady i nie chciał zostawiać pustego mieszkania. Wolał nie wynajmować go przez agencję, a że ja – niechętnie – rozważałem przeprowadzkę, Jason zasugerował, żebyśmy wzajemnie sobie pomogli. Czynsz miał być absurdalnie niski, a chociaż Jason się wypierał, podejrzewałem, że mógł maczać w tym palce. Nadal nie byłem przekonany, aż w końcu Rachel się wtrąciła. W moim mieszkaniu nie będę bezpieczny, twierdziła ze złością w zielonych oczach. Już raz zostałem tam zaatakowany, niemal zginąłem: czy naprawdę zamierzałem ignorować zalecenia policji i ryzykować życie przez głupi upór i dumę?

      Miała trochę racji.

      Kilka lat wcześniej niejaka Grace Strachan dźgnęła mnie nożem i zostawiła, żebym się wykrwawił na własnym progu. Ta agresywna psychotyczka, która obwiniała mnie o śmierć swojego brata, zniknęła zaraz po ataku i ślad po niej zaginął. Rany długo się goiły – zwłaszcza te psychiczne – ale stopniowo zacząłem wierzyć, że niebezpieczeństwo minęło. Trudno było mi sobie wyobrazić, żeby tak niestabilna jednostka mogła długo unikać schwytania, na pewno nie bez czyjejś pomocy. Zacząłem myśleć, że albo nie żyje, albo przynajmniej wyjechała z kraju. Tak czy inaczej – że nie stanowi już zagrożenia.

      Kiedy jednak na początku roku pracowałem w Essex przy sprawie zabójstwa, ktoś włamał się do mojego mieszkania, a policja znalazła na miejscu odcisk jej palca. Nie dało się ustalić, jak długo ten odcisk się tam znajdował, niewykluczone, że po prostu przegapiono go po tamtej wizycie z nożem. Możliwe jednak, że Grace wróciła dokończyć dzieła.

      Mimo to wcale nie uśmiechała mi się wyprowadzka. Nie byłem szczególnie przywiązany do samego mieszkania – dwa główne wspomnienia z tamtego miejsca to zamach Grace na moje życie oraz nieudany związek – ale jeśli miałem się przenieść, chciałem to zrobić na swoich warunkach. A w tej sytuacji czułem się tak, jakbym uciekał.

      W końcu przekonała mnie nie policja ani też spóźniony instynkt samozachowawczy. Chodziło o Rachel, która coraz częściej zostawała u mnie na noc.

      Ryzykowałem już nie tylko swoje życie.

      Przeprowadziłem się więc do Ballard Court, pod adres, który nie widniał w żadnych moich oficjalnych dokumentach, a system ochrony, elektryczne bramy i podziemny garaż uzyskały aprobatę zarówno Rachel, jak i policji. Jeśli Grace Strachan rzeczywiście wróciła, jeśli jakimś sposobem odkryła, że przeżyłem, niełatwo będzie jej się dowiedzieć, gdzie mieszkam, nie mówiąc nawet o zbliżeniu się na odległość ręki uzbrojonej w nóż.

      Jednak od czasu znalezienia tego jednego odcisku palca nie było żadnego śladu Grace. Z początku policja obserwowała moje puste mieszkanie: puste, bo nie zamierzałem go sprzedawać ani wynajmować, jeśli istniał choć cień ryzyka, że prześladowczyni wzięła je sobie na cel. Jednak wraz z upływem tygodni patrole coraz bardziej ograniczano. Na tym etapie byłem już przekonany, że cała ta sprawa to był fałszywy alarm, i postanowiłem wrócić do domu, gdy tylko dobiegnie końca okres najmu bezpiecznego, ale i bezdusznego apartamentu w Ballard Court. Jeszcze nie powiedziałem o tym Rachel, bo uznałem, że będzie na to czas. Nie chciałem psuć naszego ostatniego wspólnego wieczoru.

      Okazało się jednak, że zrobił to ktoś inny.

      Telefon zadzwonił, kiedy szykowaliśmy kolację, oboje uparcie udając, że Rachel wcale nie wyjeżdża następnego ranka. Zachodzące słońce złociło okna, rzucając długie cienie i przypominając nam, że lato dobiegło końca. Zerknąłem na Rachel. Nie spodziewałem się żadnych telefonów i nie przychodził mi do głowy nikt, kto mógłby dzwonić w niedzielny wieczór. Uniosła brew, ale nic nie powiedziała, kiedy wziąłem komórkę do ręki. Na ekranie wyświetlało się nazwisko Sharon Ward.

      Odwróciłem się do Rachel.

      – Praca. Nie muszę odbierać.

      Zmrużyła oczy w uśmiechu, ale zanim się odwróciła, dojrzałem w nich coś, czego nie potrafiłem zidentyfikować.

      – Musisz – odparła.

      Większość ludzi uznałaby mój zawód za dziwaczny. Może nawet makabryczny. Spędzam więcej czasu z martwymi niż z żywymi, badam proces rozkładu oraz towarzyszące mu zmiany, żeby zidentyfikować ludzkie szczątki i zrozumieć, co mogło je doprowadzić do takiego stanu.

      To powołanie, profesja często mroczna, ale potrzebna. Kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu nazwisko Ward, od razu wiedziałem, co to może oznaczać. Poznaliśmy się po tym, jak ktoś zostawił rozczłonkowane zwłoki dosłownie na moim progu. Wtedy służyła w stopniu komisarza, ale niedawno awansowała i teraz jako nadkomisarz stała na czele jednego z zespołów śledczych londyńskiej policji. Skoro dzwoniła do mnie w niedzielę wieczorem, to raczej nie w celach towarzyskich.

      O tym, jak bardzo zobojętniałem, może świadczyć fakt, że ledwie poczułem leciutkie ukłucie niepokoju. To Ward zawiadomiła mnie kilka miesięcy wcześniej, że odcisk palca znaleziony w moim mieszkaniu należał do Grace Strachan. Od tamtej pory utrzymywaliśmy sporadyczny kontakt – na bieżąco informowała mnie o postępach w poszukiwaniu kobiety, która próbowała mnie zabić. A raczej o ich braku. W tej sytuacji nawet nie brałem pod uwagę możliwości, że jej telefon może mieć związek z czymkolwiek poza pracą.

      I rzeczywiście. Na poddaszu opuszczonego szpitala w Blakenheath, w północnym Londynie, znaleziono ciało. Stara lecznica już od wielu lat stała pusta, nawiedzana jedynie przez pijaków, narkomanów i osoby bezdomne. Niezidentyfikowane szczątki sprawiały wrażenie dość starych, a z uwagi na ich kiepski stan potrzebna była konsultacja antropologa kryminalistycznego. Skoro mieszkam w okolicy, to może mógłbym zajrzeć na chwilę?

      Mógłbym.

      Nie tak wyobrażałem sobie ostatni wieczór z Rachel przed trzymiesięczną rozłąką. Powiedziała mi jednak, że lepiej będzie,