gdy Eugenia łyka lód (powszechny zwyczaj przy suchotach), może leży też w specjalnym worku pod kocem na balkonie, reguluje oddech i patrzy na ośnieżone szczyty, Olga zaludnia kartki pasterzami, dziećmi i kobietami w długich sukniach. Maluje jeźdźca na koniu i chłopów podczas prac polowych. Są nawet nokturny. Pojawia się także (dużo później, bo w 1886 roku) naszkicowany ołówkiem „stary, zgrzybiały Sabała” ze swoimi gęślikami. Na niektórych wczesnych rysunkach przez łąkę biegnie pies, pasą się na niej barany. Widać – choć obrazki dziś lekko już wypłowiały – że wykańczała je z dużą starannością. Na wielu widnieje podpis „Nowina”.
Jeden z wczesnych, dziecięcych rysunków Olgi
Melancholia
Do Krakowa, „klaustrofobicznego miasta”, którego mieszkańcy, „pokryci patyną wieków”, snują się „w melancholijnym zaduchu” (opinia świadka anonimowego), panie Boznańskie wracają po kilku tygodniach.
Załóżmy, że jest rok 1877 albo trochę później.
W wielu krakowskich domach na bambusowej etażerce obok pucharków z Karlsbadu czy szklanych kul z wtopionym kwiatem leżą oprawione w aksamit lub safian sztambuchy.
To czas, kiedy wszyscy deklamują wiersze. Sztambuchy ma także Olga. Pismo eleganckie, trochę wymyślnych zawijasów. Trudno zgadnąć po konturach liter, jaką stalówkę miało pióro i czy atrament był drogi. Przepisuje do sztambuchów wiersze Juliusza Słowackiego, Adama Asnyka, Odę do młodości Adama Mickiewicza. Ceni też piszącego po francusku Maurice’a Maeterlincka, czyta go w oryginale. Jego dramat Peleas i Melisanda z bohaterką pogrążoną w wewnętrznym smutku stanie się jej zapewne (za kilka lat, bo powstał w 1892 roku) szczególnie bliski.
Wiersze układa też sama. Jest w archiwum kilka kartek z poezją. Bez podpisu. Autorka nie zaryzykuje stwierdzenia, że to dzieła Olgi. Choć pisane w większości jej ręką. Notatki to w ogóle sprawa problematyczna, ponieważ duża ich część, na przykład spośród zapisków paryskich, to dzieło kogoś innego. Wśród nich są odpisy modlitw oraz pism społeczno-politycznych.
Kraków pod koniec XIX wieku. Rynek i Pałac Sztuki
Skłonność do melancholii Boznańska odziedziczyła zapewne po matce, wychowanej na francuskich romansach. Tak jak i balast przestarzałych konwenansów. Okazywanie bólu egzystencjalnego Eugenia uważa za cnotę. „Smutki i tęsknica” są wręcz konieczne. Jest – jak podaje świadek Blumówna – „osobą przewrażliwioną i przeczulenie to przekazała obu córkom”. Historyczka sztuki Joanna Sosnowska uważa, że „oboje Boznańscy odgrodzili swoje córki od świata […]”. W dzieciństwie – badacze są zgodni – tkwi „klucz do zagadki życia Boznańskiej”.
Z dzieciństwa Olga zapamiętała „babę bez nosa”. Eugenia często straszyła nią córki. Olga dostawała wtedy ataków lęku.
Póki Eugenia żyje, w domu Boznańskich mówi się po francusku, po francusku też Eugenia pisze listy do córek. Olga przyzna po latach, że polskiego nauczyła się późno. Obie dziewczynki znają również niemiecki oraz angielski.
W listach do przyjaciółki dziewiętnastoletnia Olga skarży się na monotonię i smutek.
„Przykro mi, że tak nie używasz żadnych rozrywek – odpowiada Julia Gradomska – Oluńciu kochana, ale wierz mi, że ja się też nic a nic nie bawię […]”. Albo innym razem: „Widzę, żeś często bardzo smutna i martwi mnie to, ale myślę, że jest do tego wiele powodów, o których nie piszesz. Myślę jednakże, że gdybyś miała więcej rozrywek, rozweseliłabyś się nieco”.
Drobna uwaga: niesprawiedliwe byłoby stwierdzenie, że tych rozrywek nie ma w ogóle. Są. Olga i Iza jeżdżą na przykład konno. Ich stryj Władysław ma w Krakowie ujeżdżalnię, „zaopatrzoną – jak głosi reklama w «Czasie» – w pomnożoną ilość koni dobrze wyjeżdżonych tak dla młodzieży, jako też i dla dam”. „Tatusiu złoty – pisała ponadtrzydziestoletnia Olga już z Monachium w 1896 roku – czy mi Tatuś pozwoli jeździć konno w Krakowie? Ja muszę mieć trochę ruchu podczas wakacji, niech mi więc Tatuś tego nie zabroni”.
Poza tym ówczesny Kraków to bale dobroczynne. Nie ma wątpliwości: państwo Boznańscy, choć z natury raczej domatorzy, na takich balach bywają. Zachowane w archiwum zaproszenie jest na to dowodem: „Hotel Saski, wtorek, piąty lutego 1884 roku. Początek o wpół do ósmej wieczorem” (jak podaje „Czas” następnego dnia – bal zaczął się o dziesiątej). Dochód z balu przeznaczono na budowę pomnika Adama Mickiewicza. Najlepsze miejsce kosztowało cztery złote reńskie, wejściówka – złoty dwadzieścia.
Na takich balach zawsze starano się „o wykwint w urządzeniu sali”. Ustawiano na schodach lustra i kwiaty, w bramie porządku pilnował „szwajcar z halabardą”. Panny przychodziły z rodzicami.
W Muzeum Narodowym w Krakowie wśród rzeczy Boznańskiej jest – oprócz spódnic i kamizelek (czy sztucznej szczęki!) – suknia balowa. Widać, jak niewysoka i drobna była Olga. Potwierdza to świadek Józef Czapski, ponaddwumetrowy, wyglądający jak człowiek z rzeźb Alberta Giacomettiego: „Malutka była. Pamiętam, że czekaliśmy [w Paryżu] na koncert Rubinsteina i ona przeszła koło mnie. Popatrzyła: «Musi być trudno z panem flirtować, bo to jak z człowiekiem z drugiego piętra»”. Zresztą do końca życia, kiedy kupowała buty, rękawiczki, a nawet bieliznę, dobierała je w dziale dziecięcym.
Suknię, która zachowała się w spuściźnie Boznańskiej, w jasnym odcieniu beżu, uszyto z matowej, bawełnianej tkaniny. Głęboki dekolt zdobią falbana z ażurowego tiulu z haftem i trzy aksamitne, bladożółte róże. Do tego olbrzymie balonowe rękawy, modne około 1895 roku. Powinny być jeszcze długie białe rękawiczki ze skórki glace. Bez nich nie wypadało się pokazać. W prasie drukowano reklamy: „Kto chce się w tym karnawale niedrogo bawić, tego zaprasza się po rękawiczki balowe krótkie i długie do magazynu rękawicznego pod firmą F. Lubański [ciekawostka: Franciszek Lubański to ojciec Zofii Stryjeńskiej]. Tamże nadstawia się rękawiczki długie zniszczone (części z palcami) tak kunsztownie, że się tego nikt nie domyśli. Wszystkie rękawiczki daje się mierzyć. Pranie rękawiczek na poczekaniu”.
Pierwszym tańcem jest zawsze polonez, przy dźwiękach Chopina. Tym razem prowadzi go prezydent Ferdynand Weigel z księżną Zuzanną Czartoryską.
Choć nie zachowały się karnety, w których panowie mogli zapisywać się na konkretne tańce z Olgą – bo były i walc, i tańce figurowe, czyli kadryl – wątpliwe, żeby „pietruszkowała”, to znaczy podpierała ściany, czekając w nieskończoność na kandydata. Na zdjęciach z tego okresu można ją bez wahania określić – co przyznają świadkowie – jako „ładną i świeżą” dziewczynę. Była „miłą i wesołą panienką”.
Po północy z balów ulatniali się ojcowie, zapewne więc i Adam Boznański, a matki, zapewne więc i Eugenia Boznańska, drzemiąc za wachlarzami ze strusich piór, zostawały do rana. Córki nie mogły wracać do domu same.
Nowe technologie
Oto „nowe technologie”. W Paryżu trwa wystawa światowa pod takim właśnie tytułem. Jest rok 1878. Boznańscy zabierają Olgę i Izę w podróż „dla zaspokojenia wyobraźni”.
Dziewczynki musiały widzieć, jak nad dziedzińcem Palais des Tuileries – pomiędzy małym Łukiem Triumfalnym a dawnym frontonem pałacowym, który spłonął za czasów Komuny Paryskiej – na wysokości pięciuset metrów unosił się balon skonstruowany przez francuskiego inżyniera Henriego Jules’a Giffarda. Mieściło się w nim jednorazowo czterdzieści osób.