Iwona Kienzler

Kobiety niepodległości Bohaterki żony powiernice


Скачать книгу

części do drukarki powierzono pewnej dziewczynie, członkini PPS-u, która wcześniej doskonale radziła sobie z transportem rozmaitych tajnych i nielegalnych materiałów, niemal pod samym nosem funkcjonariuszy carskiej Ochrany. Za jej lojalność ręczył zresztą sam Piłsudski, który był z nią od dawna zaprzyjaźniony. Ową dziewczyną była Maria Kiersnowska, dwudziestoczteroletnia panna z dobrego domu, córka właściciela Łabiejek i Kupryszek nieopodal Giedrojć w województwie wileńskim. „Kiedyś w Warszawie przyszli do mnie z partii z propozycją, bym odwiozła do Wilna bardzo ważny kosz — opowiadała po latach. — Kosz był duży i ciężki. Otrzymałam instrukcje. Za ten kosz mogłam wyjechać na Sybir. W Wilnie na dworcu miał czekać Piłsudski, ale nie wolno mi było witać się z nim ani pokazać, że go znam”3. Maria jak zwykle doskonale wywiązała się z powierzonego jej zadania i bez najmniejszych problemów dostarczyła ów „bardzo ważny kosz” do Wilna, gdzie na dworcu na przesyłkę rzeczywiście czekał Piłsudski. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami oboje udawali, że się nie znają, a przewożone przez Kiersnowską części do drukarni (co prawda sama zainteresowana wspominała, że przewiozła wówczas całą maszynę, ale zważywszy na fakt, iż przesyłka musiałaby wówczas ważyć sto kilo, wydaje się to nieprawdopodobne) odebrała od niej nieznana jej kobieta.

      W ten sposób maszyna drukarska dotarła do miejsca przeznaczenia i „Robotnik” mógł znów trafić do rąk czytelników. Jak wcześniej wspomniano, tym razem robotą zecerską zajął się Wojciechowski, wcześniej przebywający za granicą. Wszyscy konspiratorzy musieli zachowywać daleko posuniętą ostrożność, ale bohater naszej opowieści doprowadził tę zasadę do skrajności, uznawszy, że jego praca wyklucza jakiekolwiek kontakty towarzyskie i związki z kobietami, a małżeństwa i założenia rodziny nawet nie brał pod uwagę. Przebywając w Wilnie, wiódł żywot mnicha: mieszkał samotnie, pracując bez wytchnienia, całymi dniami składając maszynopisy i nie przyjmując nikogo poza najbardziej zaufanymi przyjaciółmi, wśród których poczesne miejsce zajmował Piłsudski. Poza tym często wyjeżdżał za granicę, oczywiście wyłącznie w sprawach partii. Ponieważ w miesiącu zdarzało mu się nawet przemierzać ponad pięć tysięcy kilometrów, partyjni koledzy ochrzcili go Latającym Holendrem. Tryb życia, jaki prowadził wówczas Wojciechowski, odbił się na jego kondycji psychicznej — bohater naszej opowieści omal nie popadł w ciężką depresję, której symptomy, na szczęście dla niego, w porę dostrzegł Piłsudski, będący wówczas zauroczony pewną urodziwą damą z Wilna. Przyszły Naczelnik Państwa uznał, że najlepszym lekarstwem na skołatane nerwy i wypalenie zawodowe jego przyjaciela będzie związek z odpowiednią kobietą. Tak się szczęśliwie złożyło, że Piłsudski znał dziewczynę, która w jego mniemaniu byłaby idealną partnerką dla Wojciechowskiego, a okazała się nią właśnie panna Kiersnowska, z którą postanowił zeswatać swego druha. Nie było to łatwe zadanie, wszak wiodący żywot zakonnika działacz rękoma i nogami bronił się przed tego typu znajomościami, dlatego jego przyjaciel postanowił zastosować fortel godny imć Zagłoby: kiedy tylko spotykał się z Wojciechowskim, a miał ku temu niemało okazji, skoro pracowali razem przy wydawaniu „Robotnika”, dosłownie zanudzał go opowieściami o Marii. Swoją przyjaciółkę przedstawiał nie tylko jako ładną, inteligentną kobietę, ale opowiadał o niej również jako o sprawnej i oddanej sprawie działaczce, licząc, że właśnie w ten sposób wzbudzi zainteresowanie pozornie obojętnego na wdzięki kobiece zecera. I tak się też stało.

      Zgadzając się na spotkanie z wychwalaną przez przyjaciela panną, Wojciechowski nie spodziewał się nawet, że los, korzystając z pomocy Piłsudskiego, właśnie stawia na jego drodze kobietę, dla której porzuci swój konspiracyjny celibat i z którą przyjdzie mu dzielić życie.

      Panienka z Kresów rewolucjonistką

      Maria Kiersnowska, pierwsza w historii naszego państwa kobieta nosząca nieoficjalnie tytuł pierwszej damy, urodziła się na Litwie 15 grudnia 1869 roku w szlacheckiej rodzinie Antoniego Kiersnowskiego herbu Pobóg, właściciela majątków ziemskich w Łabiejkach i Kupryszkach, oraz Marii z Iszorów. Państwo Kiersnowscy dochowali się licznego potomstwa, bo aż dziewięciu synów i czterech córek. W rodzinnym domu przyszłej pani Wojciechowskiej młode pokolenie wychowywano w duchu poszanowania historii i tradycji. Nie mogło być inaczej, skoro ich dziadek ze strony ojca Jan Kiersnowski brał udział w powstaniu listopadowym, za co został zesłany na Syberię, a brat ich matki ksiądz Stanisław Iszora stracił życie 22 maja 1863 roku, rozstrzelany przez rosyjski pluton egzekucyjny za namawianie swoich parafian do udziału w powstaniu styczniowym. Marysia i jej rodzeństwo od wczesnych lat dziecinnych słuchali opowieści o bohaterach walczących o wolność Polski. Zaszczepiając w swojej córce miłość do ojczyzny, państwo Kiersnowscy zadbali też o jej staranne wykształcenie, posyłając ją na nauki do Maryjskiego Instytutu w Wilnie, szkoły pełniącej rolę uczelni wyższej dla dobrze urodzonych młodych panien. Tradycje placówki, mieszczącej się w pałacu Połubińskich przy ulicy Dominikańskiej, sięgały XVIII stulecia, kiedy funkcjonowało tam założone przez pijarów Collegium Nobilium.

      Maria wyrosła na atrakcyjną pannę. Nie była co prawda typem klasycznej piękności, ale nie można jej było odmówić urody ani wdzięku, dlatego zapewne, gdy tylko ukończyła Instytut, mogła przebierać w kandydatach do swojej ręki niczym w ulęgałkach, zwłaszcza że obok walorów osobistych miała wnieść do małżeństwa niemały posag. Ale panna Kiersnowska nie śniła o małżeństwie. Karmiona od dzieciństwa opowieściami o powstaniach i bohaterach narodowych czuła, że jest stworzona do wyższych celów niż prowadzenie domu czy wychowywanie gromadki dzieci. Dlatego kiedy jej znajoma z Instytutu Maria Paszkowska, posługująca się w pracy konspiracyjnej pseudonimem „Gintra”, zaproponowała jej akces do organizacji niepodległościowej, Maria zgodziła się bez wahania. Nie wiadomo, czy przyznała się do tego przed rodzicami, którzy zapewne nie byliby zadowoleni, gdyby dowiedzieli się, że ich córka — było nie było szlachcianka — wstąpiła do Polskiej Partii Socjalistycznej, której członkowie co prawda chcieli niepodległości Polski, ale także walczyli o prawa robotników i chłopów, postulując na przykład wprowadzenie ośmiogodzinnego dnia pracy. Niewątpliwie te szczytne ideały przyciągały w szeregi partii wszelkiego rodzaju idealistów, do których należy zaliczyć także i pannę Kiersnowską. Niestety nie wiemy, kiedy dokładnie Maria dołączyła do PPS, ale od razu przydzielono jej niełatwe zadanie rozprowadzania bibuły, jak w konspiracyjnym żargonie nazywano nielegalną prasę oraz ulotki z wydrukowanymi na nich odezwami. Ponieważ wiadomo, że kolportowała także „Robotnika”, którego pierwszy numer pojawił się w drugiej połowie 1894 roku. Maria prawdopodobnie została członkinią PPS mniej więcej w tym samym czasie. Początkowo kontaktowała się wyłącznie z Gintrą, ale z czasem krąg jej znajomych z partii znacząco się powiększył, a wśród nich znaleźli się też członkowie kierownictwa PPS, w tym sam Józef Piłsudski.

      Poznali się bliżej, kiedy pewnego dnia działacz zawitał do Wilna, gdzie miał zaplanowany udział w kilku wiecach, ale bez zapewnionego noclegu. Prawdę mówiąc, wcześniej ustalono, że przenocuje u swoich znajomych, ale kiedy okazało się, iż lokum znajduje się pod obserwacją carskiej policji, przezornie zrezygnował z tego pomysłu. Wówczas Maria zaproponowała mu nocleg w swoim mieszkaniu. Piłsudski zapewne spodziewał się, że dobrze wychowana panna ze szlacheckiej rodziny uraczy go jakimś wyśmienitym posiłkiem. Niestety przeżył gorzkie rozczarowanie, nie wiadomo dlaczego, ale ten element przygotowania Marii do czekających ją w przyszłości obowiązków pani domu został w jej edukacji najwyraźniej pominięty — Kiersnowska radziła sobie w kuchni nie za dobrze. Swojego gościa postanowiła poczęstować kotletem mielonym, ale nie miała pojęcia, jak ową potrawę przygotować. Zgłodniały Piłsudski zastał swoją gospodynię bezradnie spoglądającą na patelnię, na której skwierczała rozpadająca się mięsna breja, w niczym nieprzypominająca kotleta. Mężczyzna musiał mieć o gotowaniu znacznie lepsze pojęcie niż panna Kiersnowska, skoro nieśmiało zasugerował, aby wbiła do mięsa jaja, co nieszczęsna kandydatka na kucharkę bezzwłocznie uczyniła. Na niewiele się to jednak zdało i wkrótce na talerzu gościa wylądowała żałosna i