dokąd ją oddelegowały władze partii. A ponieważ wynajmowała tam pokój, swojego gościa przedstawiła gospodarzom jako kuzyna, co bardzo spodobało się Marszałkowi i odtąd nazywał Marysię swoją kuzynką. W rzeczywistości pozostała jego serdeczną przyjaciółką. Nawiasem mówiąc, była jedną z nielicznych kobiet, która nigdy nie uległa magnetycznemu urokowi tego mężczyzny. Co więcej, była chyba jedyną osobą zarzucającą Naczelnikowi… tchórzostwo. Tak przynajmniej twierdzi jej wnuk Maciej Grabski: „Gdzieś przeprowadzała Piłsudskiego jako kurierka, nie przez granicę, ale gdzieś jako kurierka — relacjonował po latach. — Natknęli się na rosyjski patrol i on się potwornie przestraszył. Babcia zupełnie nie wiedziała, co z nim zrobić. Potem mówiła, że Ziuk to jest tchórz. Straszny tchórz!”4. Niestety pani Wojciechowska nie zdradziła bliższych szczegółów i nie wiemy, dlaczego przyszły dowódca Legionów zachował się w ten sposób, tracąc wiele w oczach swojej przyjaciółki. Tym bardziej że po zaznajomieniu się z biografią Marszałka można rzeczywiście wiele mu zarzucić, ale z pewnością nie brak odwagi.
Trzeba przyznać, że Maria od początku znacznie lepiej niż w kuchni radziła sobie jako konspiratorka i kurierka, niejednokrotnie wyprowadzając w pole śledzących ją rosyjskich tajniaków. Jako jedna z nielicznych członków PPS przez kilka lat swojej działalności nie dała się złapać i miała czystą kartotekę. Nic zatem dziwnego, że to właśnie jej powierzono niełatwe zadanie dostarczenia do Wilna części wspomnianej wyżej maszyny drukarskiej. Dziewczyna musiała sama dźwigać ciężki kosz wypełniony po brzegi żelastwem. Na domiar złego, ze względu na wiecznie świecącą pustkami kasę partyjną, mogła podróżować jedynie czwartą klasą, ze świadomością możliwej rewizji czekającej wyrywkowo wybranych pasażerów na granicy między Krajem Nadwiślańskim a gubernią wileńską. Pomimo wielkiego zdenerwowania musiała zachować zimną krew i nie dać nikomu poznać po sobie, że wiezie nielegalny ładunek, ponieważ konduktorzy mieli baczenie na podejrzanie zachowujących się pasażerów.
Praca w konspiracji nie oznaczała jednak, że młoda kobieta zrezygnowała z życia prywatnego. Wręcz przeciwnie, krótko po wstąpieniu do PPS poznała człowieka, w którym się zakochała. O pierwszym mężczyźnie w życiu przyszłej prezydentowej niewiele wiadomo, poza tym, że był działaczem partyjnym i prawdopodobnie lekarzem albo studentem medycyny, skoro Maria w swoich opowieściach i wspomnieniach nazywała go „Doktorem”. Zakochanym nie było jednak pisane wspólne życie, gdyż wybranek panny Kiersnowskiej został aresztowany. Maria, dowiedziawszy się, którędy będzie jechała kibitka wioząca jej ukochanego, czekała na trasie, żeby móc raz jeszcze ujrzeć swojego Doktorka. „Dawałam mu znaki, gdy go prowadzono — wspominała później. — Uśmiechaliśmy się i machaliśmy rękami”5. Nie był to jednak dobry pomysł. Młoda dziewczyna machająca do więźnia politycznego zwróciła na siebie uwagę funkcjonariusza Ochrany, który śledził ją przez całą drogę do domu. Na szczęście Maria w porę dostrzegła szpicla, a ponieważ bała się wracać do swojego mieszkania, w którym znajdowało się pełno bibuły, i nie chcąc narażać swoich współlokatorów, zdecydowała się zgubić prześladowcę, spacerując bez celu po mieście. Szpiegujący ją funkcjonariusz był wyjątkowo wytrwały — Kiersnowskiej udało się mu uciec dopiero po dziesięciu godzinach.
Pozbywszy się niechcianego towarzystwa, dziewczyna postanowiła przystąpić do działania i… wyciągnąć z więzienia swojego Doktora. O dziwo, Kiersnowskiej niemal udało się to osiągnąć. Wprawdzie nie dotarła na Sybir, a jedynie do Petersburga, ale to wystarczyło, ponieważ to właśnie w tamtejszym więzieniu jej ukochany oczekiwał na transport na Wschód. Jakimś cudem udało się jej nawet odwiedzić go w celi, ale w trakcie wizyty przeżyła niemały szok, gdyż Doktor zupełnie się załamał i postradał zmysły. Kobieta zastała go ozdabiającego ściany więziennej celi od sufitu do podłogi napisem „Maria”. Nie wiemy niestety, co dalej stało się z nieszczęsnym mężczyzną oraz czy odzyskał wolność i równowagę psychiczną, gdyż panna Kiersnowska konsekwentnie milczała na ten temat.
Kolejnym, który zawrócił w głowie bohaterce naszej opowieści, był Stanisław Wojciechowski, poznany dzięki „kuzynowi” Piłsudskiemu. Ze względu na to, że przebywał w kraju nielegalnie i wciąż był poszukiwany przez carską policję, przyszły mąż Marii przedstawił się jej swoim konspiracyjnym nazwiskiem Kazimierz Paszkiewicz. Marszałek okazał się w tym przypadku genialnym swatem, ponieważ para od pierwszego spotkania przypadła sobie do gustu. Oboje byli w tym samym wieku, mieli takie same poglądy i pasje, oboje byli też zaangażowani w pracę konspiracyjną. Wzajemna sympatia, jaką czuli do siebie już po pierwszym spotkaniu, z czasem przerodziła się w prawdziwą miłość, a w grudniu 1898 roku Wojciechowski zaszokował swoich przyjaciół i współpracowników, oświadczając, iż zamierza poślubić pannę Kiersnowską. Nawet Ziuk, jak przyjaciele i krewni nazywali Piłsudskiego, nie spodziewał się tak szybkiego biegu wydarzeń. Stanisław przyznał w swoich wspomnieniach, że wybierając Marię na towarzyszkę życia, nie kierował się wyłącznie sercem, ale także względami praktycznymi, brał też pod uwagę jej doświadczenie w pracy konspiracyjnej. Planował zabrać ją do Londynu, gdzie miała zgłębiać tajniki pracy zecera, a po powrocie do kraju pomóc mu w pracy związanej z drukowaniem tajnych wydawnictw.
Panna oczywiście przyjęła oświadczyny, ale Wojciechowski musiał jeszcze pozyskać przychylność jej rodziców, którzy na plany matrymonialne swojej córki nie patrzyli z entuzjazmem. Wciąż pamiętali o nieszczęsnym Doktorze, przez którego Maria omal nie trafiła do więzienia, i doskonale zdawali sobie sprawę, iż dziewczyna, wiążąc się z kolejnym rewolucjonistą, naraża się znów na niebezpieczeństwa, może i ryzykuje życie. Poza tym był jeszcze jeden problem: ze względu na fakt, że kandydat na zięcia państwa Kiersnowskich ukrywał się przed władzami, posługując się konspiracyjnym pseudonimem, który widniał również w jego paszporcie, oczywiście fałszywym, nie było mowy o ceremonii zaślubin. Nawet jeżeli para wzięłaby oficjalny ślub, to przecież w świetle prawa byłby on nieważny, Maria wyszłaby za mąż za Kazimierza Paszkowskiego, człowieka, który nie istniał… Ale dziewczyna była uparta i w końcu postawiła na swoim, a rodzice nie mieli innego wyjścia, jak tylko zaakceptować jej wybór. Stanisław i Maria wyjechali razem do Częstochowy, gdzie przyjaciel Wojciechowskiego z lat szkolnych ksiądz Helbich udzielił im ślubu, ale tylko przed Bogiem. Stanisław wspominał po latach, że niedługo po owej cichej ceremonii teściowie „zgodzili się wypuścić córkę za granicę, żebyśmy tam otrzymali akt ślubu, który nie mógłby być kwestionowany przez żandarmów w razie mego aresztowania”6. Młodzi małżonkowie wkrótce rozpoczęli przygotowania do wyjazdu. Celem ich podróży był Londyn, gdzie Wojciechowski planował dłuższy pobyt. Jego żona liczyła zapewne, że nad Tamizą nie zdoła ich dosięgnąć Ochrana i będą mogli żyć jak „normalne” małżeństwo, a może nawet założą rodzinę. Jak na patriotkę i rewolucjonistkę przystało, nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować przy tym z walki o wolną Polskę. W bezpiecznym Londynie, z dala od agentów Ochrany, wraz z małżonkiem planowała zająć się drukowaniem wydawnictw niepodległościowych. Nie wiedziała jednak, co ją czeka…
Samotność żony rewolucjonisty
Wojciechowscy, nie chcąc wzbudzać podejrzeń, nie wyjechali razem. Jako pierwsza ojczystą ziemię opuściła Maria, która w czerwcu 1899 roku przekroczyła granicę z zaborem austriackim, by zatrzymać się w Krakowie, gdzie kilka dni później dołączył do niej małżonek, zdążywszy wcześniej podrzucić do Zagłębia Górniczego kilka egzemplarzy „Robotnika”. Przekroczenie granicy dwóch zaborów było najniebezpieczniejszym etapem ich wspólnej podróży, potem nie musieli już martwić się kontrolami na kolejnych granicach. Celem państwa Wojciechowskich była Szwajcaria, a konkretnie Rapperswil, gdzie mieściło się założone w 1870 roku przez hrabiego Władysława Platera Muzeum Narodowe Polskie z biblioteką obejmującą około stu tysięcy druków w języku polskim. Nie wiemy, jak w Rapperswilu czas spędzała Maria, ale Wojciechowski zaszył się w zaciszu wspomnianej biblioteki i przez resztę miodowego miesiąca