było od razu, że go tym kupiła, bo przez cały czas miał na twarzy szeroki błogi uśmiech. Nic dziwnego, że po jej wyjściu stwierdził:
– No to masz pracownika. Ona się nadaje.
– Nie, wcale się nie nadaje.
– Jak to? Dlaczego? Przecież jest bardzo dobra.
– Możesz ją sobie zatrudnić, ale za trzy miesiące. Tymczasem ja tu rządzę i chcę kogoś innego.
– Nie rozumiem, dlaczego się upierasz – zdziwił się Val, naciągając wątłą nić porozumienia, która połączyła braci w obliczu wielkiej zamiany miejsc, jak Xavier nazywał w myślach klauzulę ojcowskiego testamentu.
Nie upierał się, tylko próbował zachować ostrożność. I miał do tego mnóstwo powodów.
– Brakuje jej doświadczenia.
– No chyba żartujesz? Wszystko, co robiła w tym schronisku, pasuje jak ulał do naszego działu. Może nie jest tu jeszcze tak elegancko, jak byś lubił, ale będziesz miał z nią do czynienia tylko przez trzy miesiące. A potem, jeśli okaże się, że się nie nadaje, to już ja będę się z nią użerał.
Xavier złożył ręce.
– Mnie się w niej coś nie podoba, tylko nie bardzo wiem co. Niczego dziwnego nie wyczułeś?
– Nie. Jest zdecydowana i pełna entuzjazmu – podsumował Val, posyłając bratu ni to sarkastyczne, ni pełne politowania spojrzenie. – Jesteś pewien, że nie czepiasz się jej tylko dlatego, że nie jest takim pozbawionym emocji robotem jak ty?
No tak. To słyszy nie pierwszy raz.
Ale skąd Val ma wiedzieć, co naprawdę dzieje się w głowie i sercu brata, jeśli Xavier tak skutecznie to ukrywa? Ojciec gardził wszelkimi słabościami i twierdził, że uczucia i słabości idą z sobą w parze.
Val wzniósł oczy do nieba.
– To nie jest korpoświatek, braciszku. Tu nie zatrudnia się ludzi na podstawie tego, jak skutecznie radzą sobie z rozszarpywaniem ofiar upolowanych w królestwie niekomercji. Musisz natychmiast zatrudnić kogoś na miejsce Marjorie. I trafia ci się idealna następczyni. Chyba że ukrywasz w rękawie szereg znacznie lepszych propozycji.
Cóż, stało się. Teraz już mu nie wypada odrzucić tej Laurel Dixon. Połknął haczyk, chociaż z całkiem innego powodu, niż sądził Val.
Rzeczywiście to nie jest świat korporacji i dlatego tak łatwo wychodziło na jaw jego poczucie niepewności.
Narzucona przez ojca zamiana ról to przewrotna sztuczka.
Xavier zaczynał zdawać sobie sprawę, jak bardzo osłabia jego poczucie wartości i pewności siebie. Jak wpływa na obawę przed zatrudnieniem kandydatki w ciemno, tylko na piękne oczy. W efekcie wszystko inne staje się wątpliwe i podejrzane.
– Zajmę się Laurel Dixon, jeśli taka jest wola Waszej Łaskawości – odezwał się po chwili namysłu. – Ale powiem wprost: nie ufam jej. Ona coś ukrywa. I jeśli to wyjdzie na jaw i przysporzy nam kłopotów, to przypomnę ci naszą rozmowę.
Wiele wskazywało jednak na to, że przyjdzie mu zakosztować konsekwencji tej decyzji znacznie wcześniej, niż doczeka się ich Val, który już za kilka minut miał wracać do świata zdrowej i logicznej polityki korporacyjnej, gdy tymczasem on przez najbliższe trzy miesiące będzie pracować ramię w ramię z nową szefową administracji, na której widok czuł mrowienie na całej skórze.
Obawiał się, że będzie musiał unikać tej Laurel dla własnego dobra. Miejmy nadzieję, że ona nie boi się ciężkiej pracy i że skorzysta z okazji, by tego dowieść.
ROZDZIAŁ DRUGI
Być może byłoby lepiej, gdyby Laurel Dixon, podejmując śledztwo dziennikarskie w sprawie domniemanych nadużyć w fundacji LeBlanc Charities, wybrała sobie inną przykrywkę niż menedżer obsługi działu żywienia. Ale skąd miała wiedzieć, że przyjmą ją od razu na takie stanowisko?
Zakładała, że zachwyci ich swoim zapałem i zaproponują jej coś pośledniejszego. Pozycję, która zapewni jej dostęp do pracowników najniższego szczebla i dużo czasu, by ich o wszystko wypytać.
Tymczasem wręczono jej klucze do królestwa. Co z kolei daje możliwość przekopania księgowości.
Nie miała ani chwili na zastanowienie, jak zabrać się do ujawnienia korupcyjnych praktyk. Głównie z powodu tego irytującego Xaviera LeBlanca, który uważał, że ponieważ przychodzi do pracy o szóstej rano i pracuje do wieczora bez przerwy na lunch, to cały świat musi zachowywać się tak samo.
I rzeczywiście wszyscy robili tak samo, łącznie z Laurel. Ale co miała robić? Przychodzić na dziewiątą, by zwracać na siebie uwagę? Przyjęła tę pracę pod fałszywym pretekstem i nie może się wycofać.
Takie są koszty niekonwencjonalnego podejścia do dziennikarstwa śledczego.
Zebrany materiał ugruntuje raz na zawsze jej reputację w branży, zaspokajając potrzebę propagowania uczciwości w działalności społecznej oraz propagując ideę niesienia pomocy ludziom w potrzebie.
Działając pod przykrywką, ma szansę zebrać dowody malwersacji bez narażania się, jak poprzednio, na zarzut braku wiarygodnych podstaw do oskarżenia.
Jeśli ustrzeże się błędów podczas śledztwa i uda jej się zdemaskować krętactwa fundacji LeBlanc Charities, droga do kariery znowu stanie przed nią otworem, a sukces przesłoni poprzednie niepowodzenia.
Tymczasem Adelaide od kilku godzin oprowadzała ją po fundacji. Około pierwszej, nie czując nóg ze zmęczenia, podziękowała za obchód i wymknęła się do swojego pokoju. Po lunchu postanowiła zajrzeć do jaskini lwa.
Najwyższy czas potrząsnąć drzewem i sprawdzić, co wpadnie do koszyka.
Xavier LeBlanc podniósł wzrok, kiedy weszła do gabinetu, ale w jego niebieskich oczach nie widać było śladu zaskoczenia na jej widok.
Pomyślała, że chętnie nauczy się tej sztuczki, skoro ma udawać, że wie, co tu robi w nowej roli. Tymczasem jednak postanowiła przyjąć mądre rady mentora.
– Czy znajdzie pan dla mnie chwilę? – zapytała, nie czekając na odpowiedź, bo czy mu się to podoba, czy nie, i tak musi z nią rozmawiać.
Przecież tylko mając szefa na oku może się dowiedzieć, kto odpowiada za przekręty w tych szacownych ścianach.
Xavier obserwował ją, jak wkraczała do gabinetu pewnym tanecznym krokiem. Wyglądał na faceta, na którym nie robi wrażenia wejście szarej myszki, nawet jeśli myszka wchodzi znienacka.
– Czym mogę pani służyć? – zapytał głosem tak zmysłowo niskim i dźwięcznym, że Laurel pomyliła kroki.
Stanowczo powinna wystrzegać się jego seksualności. Xavier LeBlanc nie ma prawa być seksy. Jest jej szefem, a ona zostaje zatrudniona pod przykrywką.
Wprawdzie to kłamstwo w dobrej wierze i słusznej sprawie, a doświadczenie podane w życiorysie jest prawdziwe. Jednak żadna z tych okoliczności nie daje jej prawa do wchodzenia w jakąkolwiek osobistą relację z mężczyzną siedzącym za biurkiem.
Ani nie zapobiega skurczowi serca, ilekroć jego wzrok przesunie się po jej twarzy. A szczególnie gdy zatrzyma na jej ustach.
Robił to kilkakrotnie podczas rozmowy kwalifikacyjnej, ale wtedy to zlekceważyła. Sądziła, że jej się wydaje, tłumaczyła sobie, że to błądzące spojrzenie nic nie znaczy.
Ale dzisiaj to był ewidentny cios poniżej pasa. Nie może już udawać, że to się nie dzieje, ani tego ignorować.
Czy