Karin Slaughter

Ostatnia wdowa


Скачать книгу

się i oparł ręce na dachu auta. Z przodu za paskiem miał zatkniętą broń. Sara usłyszała, jak mówi:

      – To niczyja wina, Clintonie.

      Spojrzała na swoje dłonie. Nie były lepkie od potu. Lepiły się od krwi. Wytarła dłoń o plecy Dwighta. Otwór o nierównych brzegach w lewym ramieniu wskazywał na ten sam typ obrażenia co u Hanka.

      Rana postrzałowa.

      Złamane kręgi szyjne u kierowcy porsche. Krótkie ślady hamowania na drodze. Ślady krwi prowadzące do furgonetki. Imiona. Czy Will załapie, że są nieprawdziwe? Dwight Yoakam. Hank Williams. Merle Haggard. Vince Gill. Clint Black. Wszyscy byli muzykami country.

      Wzięła głęboki wdech, by zapanować nad narastającą paniką.

      Ostrożnie omiotła wzrokiem chevroleta w poszukiwaniu broni.

      Kabura Dwighta była pusta. Na podłodze nic nie leżało. Zajrzała między przednie siedzenia i omal nie krzyknęła.

      Jakaś kobieta leżała wciśnięta w miejscu na nogi. Drobna, o krótkich platynowych włosach. Mocno oplatała ramionami nogi. Przez cały ten czas nie poruszyła się, nie wydała z siebie głosu, ale teraz uniosła głowę i pokazała twarz.

      Serce zamarło Sarze w piersi.

      Michelle Spivey.

      Zaginiona.

      Jej oczy nabiegły krwią od łez. Miała spuchnięte policzki i popękane krwawiące wargi. Bezgłośnie wydobyła z siebie rozpaczliwe:

      – Pomocy.

      Sara otworzyła usta. Z trudem nabrała powietrza. Miała w uszach inne słowo; to samo, jakie przychodzi do głowy każdej kobiecie otoczonej przez agresywnych mężczyzn.

      Gwałt.

      – Will. – Drżącymi rękami wyjęła z kieszeni kluczyki. – Przynieś mi torbę lekarską ze schowka w moim aucie – powiedziała.

      Błagam cię, powtarzała w myślach, weź stamtąd swoją broń i skończ z tym.

      Will wziął od niej breloczek z kluczykami. Poczuła muśnięcie jego palców. Nie patrzył na nią. Dlaczego na nią nie patrzył?

      – Pomóż nam, wielkoludzie – odezwał się Clinton. – Chodźmy.

      – Czekajcie. – Sara usiłowała ich opóźnić. – On może mieć uraz szyi albo…

      – Przepraszam panią. – Merle miał długą brodę, ale włosy obcięte na jeża. Był policjantem albo wojskowym. Wszyscy byli policjantami albo wojskowymi. Stali jednakowo, poruszali się jednakowo, wykonywali polecenia jednakowo.

      Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Już i tak zdobyli przewagę.

      Will najwyraźniej też kalkulował w ten sposób. Teraz spoglądał na nią. Czuła na sobie jego wzrok. Nie mogła się obejrzeć i skrzyżować z nim spojrzenia, ponieważ wiedziała, że wtedy się rozklei.

      – Przyniosę ci torbę – powiedział.

      Hank pokuśtykał wokół samochodu. Stanął za Sarą – niezbyt blisko, ale wystarczająco, by czuła go za plecami jak toksyczną substancję grożącą poparzeniem.

      Will ruszył do bmw, zaciskając pięść na kluczykach. Był zły. To dobrze. W przeciwieństwie do większości mężczyzn, wściekłość u Willa przekładała się na jasność myśli. Miał napięte mięśnie. W tej chwili cała siła i nadzieja Sary spoczywała na jego szerokich barkach.

      – Vale – powiedział Hank do Vince’a. Już nie używał pseudonimów. Koniec udawania. Albo Sara lub Will czymś się zdradzili, albo Hank zorientował się, że radiowozy policyjne jadące na sygnale zbliżają się i niedługo tu będą.

      Hank dał Vale’emu znak głową, by poszedł za resztą do auta.

      – Wyjdź – cicho rozkazał Michelle. Trzymał w ręku rewolwer. Mały, ale zawsze groźny.

      Michelle skrzywiła się, przeczołgując się nad konsolą środkową. Podtrzymywała spodenki jedną ręką. Zamek był rozpięty. Krew spływała jej po zaciśniętej pięści i nogach.

      Serce Sary zamarło.

      Gołe stopy Michelle zetknęły się z asfaltem. Nagły zawrót głowy zmusił ją do oparcia się o auto. Między palcami stóp miała otwarte rany. Ślady igieł. Odurzali ją, cięli, a spomiędzy nóg płynęła krew.

      Gwałt.

      – Nie krzycz – powiedział Hank.

      Zanim Sara zdołała zareagować, poczuła przeszywający ból biegnący od nadgarstka przez ramię po łopatkę. Została zmuszona, by paść na kolana, a drobinki asfaltu wbiły jej się w skórę. Hank znowu wykręcił jej rękę. Za chwilę trzymała już ręce za głową.

      Will podszedł do bmw i zajrzał do środka.

      Podniósł wzrok.

      Zacisnął szczęki tak mocno, że Sara mogła zobaczyć kontur kości.

      Śledziła drogę jego spojrzenia. Najpierw Hank celujący jej w głowę. Potem Michelle podtrzymująca zakrwawione spodnie. Trzech uzbrojonych mężczyzn wokół niego. Nie miał możliwości ocalenia Sary, nawet gdyby zdecydował się poświęcić siebie.

      Pod wpływem tej prawdy na jego twarzy pojawiło się coś, czego Sara dotąd nie widziała.

      Strach.

      – Pozwoliłeś mu… – chrypliwym głosem powiedziała Michelle do Hanka. – Po… pozwoliłeś mu mnie zgwałcić.

      Sara poczuła, jakby ktoś wbił jej nóż w serce.

      – N…n…nie możesz… – zaczęła Michelle, głośno przełykając ślinę. – Nie możesz udawać, że t…to się nie dzieje. Teraz ci to mówię. Wiesz, że on…

      – Dobra! – krzyknął Hank do Willa, nie reagując na jej słowa. – Powoli wyjdź z auta i podnieś ręce.

      Sara mogła tylko patrzeć, jak Will wykonuje polecenie Hanka. Rzucał dokoła baczne spojrzenia. Jego mózg pracował na pełnych obrotach w poszukiwaniu wyjścia z sytuacji.

      Nie było wyjścia.

      Bandyci chcieli go zabić. Najpierw zmuszą ją do opatrzenia im ran, a potem rozerwą jej serce.

      – Pozwoliłeś mu – wyszeptała Michelle. – Pozwoliłeś mu zrobić mi k…krzywdę. Pozwoliłeś mu…

      – Potrzebujemy lekarza! – krzyknął do Willa Hank. – Bez urazy, bracie. Złe miejsce, dobry moment. Idziemy, szanowna pani. Wsiadaj do samochodu.

      Sara czekała na tę chwilę, ale nie spodziewała się, jak zabrzmi jej odpowiedź:

      – Nie.

      Nie ruszyła się ani o milimetr.

      Kolana przyrosły jej do asfaltu.

      Była nieporuszona jak góra.

      W college’u została zgwałcona. Zgwałcona brutalnie, okrutnie, barbarzyńsko. Odebrano jej możliwość posiadania dzieci. Odarto z poczucia własnej wartości, odebrano poczucie bezpieczeństwa. To tragiczne doświadczenie zmieniło ją na wiele sposobów, które po prawie dwudziestu latach ciągle odkrywała. Przysięgła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli, by spotkało ją coś podobnego.

      Hank zacisnął palce na jej ramieniu.

      – Nie! – Sara wyrwała rękę z jego uścisku. Strach uleciał. Wolała zginąć zamiast pozwolić się zabrać. Niczego w życiu nie była bardziej pewna jak tego. – Nie jadę z wami.

      – Droga pani, kampus nie wyleciał w powietrze z powodu wybuchu gazu. – Hank zerknął na Willa. – Właśnie wysadziliśmy dziesiątki,