Karin Slaughter

Ostatnia wdowa


Скачать книгу

stopu, gdy skręcał w lewo w Lullwater.

      W stronę Willa.

      – Czuję, że powietrze ze mnie uchodzi! – W głosie Vale’a było przerażenie. Najpewniej brał udział w bombowym ataku na szpital, ale lamentował nad dziurą w boku. – Pomóż mi! Co robić?

      Sara milczała. Myślała o Willu. Stłuczone żebra. Złamany mostek. Jeśli śledziona pękła, mogło dojść do krwotoku wewnętrznego w jamie brzusznej. Poświęciła się tylko po to, by on umarł na ulicy? A rozhisteryzowany facet żądał od niej pomocy?

      – Jesteś lekarzem! – zawodził Vale. – Pomóż mi!

      Nigdy w życiu nie odczuwała tak mało empatii dla innej ludzkiej istoty jak w tej chwili.

      – Zatkaj ranę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

      Vale podwinął koszulę i trzęsącą się dłoń przyłożył do dziury po kuli.

      – Wsadź palec do środka – poleciła, wiedząc, że to bzdura. Jama klatki piersiowej Vale’a wypełniała się krwią. Z każdym oddechem zasysał więcej powietrza do jamy opłucnej, która napierała na przebite płuco, powodując jego szybsze zapadanie się. W końcu ciśnienie przeniesie się na drugie płuco, serce i żyły, również powodując ich zapadnięcie.

      Sara martwiła się tylko tym, że jego umieranie potrwa za długo.

      – Jezu! – wrzasnął Vale. Ten idiota naprawdę wsadził palec do rany. Z bólu zaparło mu dech. Wytrzeszczył oczy tak mocno, że pokazały się białka. Na szczęście za bardzo cierpiał, by się poskarżyć.

      Sara wiedziała, że to nie Vale jest jej zmartwieniem. Carter był wściekły i gotów na wszystko, byle tylko stąd uciec. Zdawała sobie sprawę, że w każdej chwili może wyciągnąć ręce i złapać ją od tyłu za szyję.

      Sprawdziła czas.

      Godzina 14:04.

      Zegar odliczał czas złotej godziny Willa. Krwotok wewnętrzny można powstrzymać operacyjnie, ale jak szybko zdołają zawieźć go do chirurga? Musieliby przetransportować go śmigłowcem do centrum urazowego. Kto miałby to zrobić? Wszyscy policjanci w okolicy jechali na miejsce eksplozji.

      Dwie bomby zdetonowane na terenie kampusu. Nie mogła o tym myśleć. Nie będzie o tym myśleć. Liczył się tylko Will.

      – Wymiń ich! – wrzasnął Carter. – Wjedź na drugi pas!

      Pomknęła pod prąd drugim pasem. Rozległ się przeraźliwy pisk opon. Jedno auto uderzyło w drugie. Vale znowu krzyknął. Sara dodała gazu. Zbliżali się do Ponce de Leon.

      – Przejedź na czerwonym!

      Sara zapięła pasy. Przejechała na czerwonym świetle. Zatrąbiły klaksony. Koła oderwały się od ziemi, gdy Sara walczyła, by utrzymać prosto kierownicę.

      Właściwie po co?

      Rozbić auto o jakieś drzewo. Wjechać w słup telefoniczny. W dom. W kierownicy miała poduszkę powietrzną. Zapięła pasy. Nie miała dziury w płucu, noża w nodze ani rany postrzałowej ramienia.

      Michelle.

      Michelle siedziała pośrodku na tylnym siedzeniu. Gdyby doszło do zderzenia, najpewniej wyleciałaby przez przednią szybę i złamała kręgi szyjne, a skręcony metal i rozbite szkło rozerwałyby tętnicę. Samochód mógłby po niej przejechać, zanim zdołałaby się odczołgać.

      „Zrób to”, rzuciła Michelle Hankowi prosto w twarz, patrząc w czarny otwór lufy rewolweru. „No dalej, ty gnido”.

      Przed nimi był ostry wiraż.

      Sara postanowiła pojechać prosto. Rozbić samochód o ceglany dom tuż za światłami.

      Will wiedział. Rozumiał, dlaczego powiedziała bandytom, żeby ją zastrzelili. Wiedział, że nie ma w tym jego winy.

      Z barków i ramion Sary zeszło napięcie. Jej umysł był jasny. Wewnętrzny spokój, jaki ogarnął całe jej ciało, był wyraźnym znakiem, że postępuje słusznie.

      Zakręt się zbliżał. Trzydzieści metrów. Dwadzieścia pięć. Dodała gazu. Zacisnęła dłonie na kierownicy. Znowu spróbowała odnaleźć Michelle w lusterku.

      Michelle miała szeroko otwarte oczy. Płakała. Była przerażona.

      W ostatniej chwili Sara skręciła kierownicę w prawo, potem w lewo, pokonując zakręt na dwóch kołach. Samochód opadł znowu na ziemię. Minęła dwa znaki stopu. Zdjęła nogę z gazu. Poszukała Michelle w lusterku, ale ta uniosła nogi i ukryła twarz między kolanami.

      – K…kurwa. – Vale’owi zaświszczało w nosie, gdy próbował wcią-gnąć powietrze w zapadające się płuca. Zrozumiał zamiar Sary, ale nie był w stanie jej powstrzymać.

      – Zwolnij – mruknął nieświadom sytuacji Carter. – Jezu, jaja mnie palą. – Walnął pięścią w oparcie Sary. – Jesteś lekarką. Powiedz, co mam robić.

      Sara nie mogła mówić. W gardle miała watę. Gdzie się podziała jej wcześniejsza determinacja? Dlaczego przejęła się tym, co spotkało Michelle? Musiała zacząć myśleć o sobie: jak wydostać się z tej matni, czy to uciekając, czy decydując o momencie i rodzaju śmierci.

      – Ej, gadaj! – Carter znowu walnął w oparcie jej siedzenia. – Co mam robić?

      Sara sięgnęła do wstecznego lusterka. Trzęsącymi się rękami ledwie zdołała ustawić je pod kątem, który pozwalał zobaczyć ranę Cartera. Nóż tkwił po rękojeść w wewnętrznej stronie prawego uda. Will wbił ostrze od dołu. Mięsień trzymał je w miejscu.

      Tętnica udowa. Żyła udowa. Nerw płciowoudowy.

      Próbowała odchrząknąć. Język jej kołowaciał. Miała w ustach posmak żółci.

      – Nóż uciska nerw. Wyciągnij go.

      Carter wiedział swoje. Ostrze mogło blokować ranę w tętnicy.

      – A potem potnę ci nim buźkę? Co ty na to? Skręć w prawo, potem na światłach w lewo.

      Sara skręciła w prawo przy znaku stopu. Na zielonym świetle skręciła w lewo w Moreland Avenue. Little Five Points. Na ulicy widziała tylko parę aut. Parkingi przed sklepami i restauracjami były pustawe. Ludziom pewnie nakazano pozostać tam, gdzie są, albo siedzieli w domach i oglądali wiadomości. A może policja wyznaczyła tak ścisłe granice terenu wokół szpitala, że bmw znalazło się poza ich zasięgiem. – Wyłącz ten przeklęty dźwięk – warknął Carter.

      Chodziło mu o sygnał informujący o niezapiętych pasach na siedzeniu pasażera. Dotąd Sara nie zwracała na to uwagi, ale teraz słyszała tylko ten dźwięk.

      Jednak Vale nawet nie próbował zapiąć pasów, by przerwać drażniący sygnał. Zamknął oczy. Zacisnął usta. Nadal trzymał palec w ranie.

      Każdy wybój, każdy skręt musiał być torturą.

      Sara omiotła wzrokiem drogę w poszukiwaniu dziur i nierówności.

      – Wyłącz to! – wrzasnął Carter. – I pomóż mu, do jasnej cholery!

      Michelle pochyliła się do przodu i wsunęła rękę między siedzenia. Poruszała się wolno, z najwyższym wysiłkiem. Zaschnięta krew na jej dłoniach utworzyła bordową warstewkę. Michelle przeciągnęła pas nad kolanami Vale’a. Jej dłoń zawisła kilkanaście centymetrów nad klamrą.

      Vale trzymał broń za paskiem dżinsów.

      Sara zesztywniała. Modliła się, by Michelle wyrwała mu rewolwer zza paska i zaczęła strzelać.

      Klamra kliknęła i sygnał