Edyta Świętek

Grzechy młodości


Скачать книгу

że tego nie można ustalić? Głupek – żachnął się personalny. – Ewidencja! Mówi ci to coś?

      – Ja tego nie zrobiłem – powtórzył Eugeniusz.

      Czuł, że nadciągają kolejne problemy. Oczywiście łgał, bo w rzeczywistości to on odpowiadał za każdą z tych pinezek. To był jego pomysł i sam go realizował, nie wtajemniczając postronnych osób. Dokładał jednak starań, by nic nie było widać, i aby zrobić to tak, jak przedstawił przełożony: usterka miała się pojawiać w trakcie użytkowania butów. Uznał więc za niemożliwe, by kontrola jakości wykryła defekty. A zatem ktoś musiał go uważnie obserwować. Patrzeć mu na ręce i widzieć podkładanie pinezek. Ktoś zauważył, że pracuje wolniej niż inni, ponieważ drobny akt dywersji zabierał trochę czasu.

      Trzeciak ciekaw był, kto jest kapusiem, lecz na razie większy problem stanowiło to, jakie konsekwencje pociągnie za sobą jego działalność. Nie musiał oczekiwać długo na informację. Kwadrans później opuszczał gabinet personalnego z podpisanym wypowiedzeniem oraz świadectwem pracy.

      Kurwa! Co ja narobiłem – jęczał w duchu, wracając tramwajem do domu. Nie dość, że stracił zatrudnienie, to jeszcze zniknęła perspektywa wyprowadzki od rodziców. Co ja powiem Justynie? Jak spojrzę jej w oczy? Zawiodłem na całej linii! Co mnie podkusiło, by podkładać pinezki? Że też nie mogli wywieźć w cholerę tych butów. Gdyby opuściły zakład, sprawa nie wydałaby się tak szybko, może nawet wcale.

      Odkąd złożył wniosek o przydział w hotelu robotniczym, pracował wyjątkowo sumiennie. Poniechał swego procederu, gdyż żywił obawy, że może sobie napytać biedy. A ponieważ przez ładnych parę tygodni rzecz uchodziła mu na sucho, uwierzył, że nikt nie wykrył dywersji. Cóż, nie mógł cofnąć czasu. Prawda była taka, że nim usłyszał o ciąży, wykonywał pracę z ogromną niechęcią. Wtedy dręczyła go myśl, że tymi samymi trepami, które przechodzą przez jego ręce, ktoś kiedyś zostanie skopany. To wzbudzało w Gienku wielki wewnętrzny gniew, skutkiem czego najpierw była niestaranna robota, a potem koncepcja z pinezkami.

      Była późna noc, gdy ktoś załomotał w drzwi Trzeciaków. Elżbieta wstała z łóżka niechętnie, choć jeszcze nie spała, bo złość na Tymka, który błyskawicznie powrócił do swoich paskudnych nawyków, skutecznie spędzała jej sen z powiek. Zakładała, że to mąż wrócił z popijawy. Chętnie przetrzymałaby tego drania do rana na klatce schodowej, lecz nie chciała zakłócać spokoju innym mieszkańcom wieżowca. Przypuszczała jednak, że takie postępowanie doprowadziłoby do karczemnej awantury, a może nawet do interwencji milicjantów. Mogłaby w ten sposób nieźle zaszkodzić Tymoteuszowi, lecz poniekąd zrobiłaby również krzywdę całej rodzinie. No bo co by to było, gdyby sprawa odbiła się echem w jego zakładzie pracy? Gdyby go zdegradowano i obniżono mu pobory?

      Nie miałby na biby i dziwki – pomyślała z zaciekłością, która była do niej niepodobna jeszcze kilka tygodni temu.

      Tak, tabletki zapisane przez psychiatrę zdecydowanie pomogły. Wyzwalały w Trzeciakowej odwagę, którą pobudzała dodatkowo obojętność emocjonalna w stosunku do Tymka.

      I tylko czasami jeszcze odczuwała nieco żywsze bicie serca, gdy przyniósł do domu kwiaty, gdy wracał trzeźwy i spędzał czas z rodziną. Ale szybko potrafiła opanowywać emocje, tłumacząc sobie, że stary wilk nie zmieni tak prędko skóry.

      Cóż, miała rację. Po miesiącu pokory Tymoteusz znowu pokazał, na co go stać.

      A jednak zamiast męża za drzwiami zobaczyła Romana, który przyniósł złe wieści.

      Następnego dnia, po wyprawieniu Maryśki i Wieśka do szkoły, bez skrupułów podrzuciła teściowej dwie młodsze pociechy. Krótko wyjaśniła, o co chodzi – sama jeszcze wiedziała niewiele, i oznajmiła, że musi pojechać do szpitala, by na własne oczy sprawdzić, czy ten łotr faktycznie dostał nauczkę. Nie okazała nawet krzty litości. Nie potrafiła współczuć matce, której syn trafił na oddział ratunkowy. Oznajmiła tylko, że porozmawia z lekarzem, a potem da jej znać, czego się dowiedziała. I że jako żona ma pierwszeństwo w tej sytuacji.

      Gdy już stanęła nad łóżkiem męża, wiedziała, że Tymek otrzymał cios nożem. Cudem uszedł z życiem, bo ostrze trafiło pomiędzy żebra i prześliznęło się tuż obok aorty. Gdyby napastnik uderzył o centymetr dalej albo gdyby wyszarpał sprężynowca z rany, to byłaby wdową. Usłyszała też o okolicznościach zdarzenia, czyli o tym, że poszkodowany pozostawał pod wpływem alkoholu, stoczył bójkę z jakimiś chuliganami, a na dodatek prócz równie podchmielonego kolegi, którego tożsamość musiała pozostać nieujawniona, towarzyszyły mu dwie panie znane bliżej milicjantom z sekcji do spraw walki z nierządem.

      Właściwie nie musiała zaglądać do męża. Spał po operacji. Obrzuciła jego woskowożółtą twarz niechętnym spojrzeniem.

      – Ty bydlaku – wyszeptała, choć nie mógł jej usłyszeć. – Masz za swoje.

      Po powrocie do teściowej zrelacjonowała to, co usłyszała w szpitalu, nadmieniając, że nie ma powodów do obaw, gdyż Tymoteusz na pewno z tego wyjdzie. Zabrała dzieciaki i poszła do domu. Maryśce i Wieśkowi wyjaśniła, że dla odmiany tato zachorował i trafił do szpitala. To nic poważnego. Wróci za kilka dni.

      Wieczorem odwiedził ją skruszony Dereń.

      – Dobrze wiem, że maczałeś w tym palce. Razem chlaliście wódę! – warknęła.

      Gdy przyszedł, odesłała potomków do ich pokoi i starannie zamknęła drzwi od stołowego. Nawet jeśli mąż zasłużył na wszystko, co najgorsze, wychodziła z założenia, że dzieci nie powinny o niczym wiedzieć. To zdecydowanie były sprawy dorosłych, nieprzeznaczone dla ich uszu.

      – Przepraszam – bąknął mężczyzna. – Wiem, że między wami ostatnio się nie układało. Powinienem był pogonić go do domu, gdy przyszedł do lokalu. Ale zaczęliśmy gadać, no i wiesz, jak jest. Setka, setka, i człowiek zgłupiał.

      – Na tyle, by urzędować z dziwkami? Ciekawa jestem, co na to twoja Janina? Wie, że ją zdradzasz, czy może robisz to pod płaszczykiem wyjść do pracy?

      – Nie zdradzam żony – odparł, lecz wiedział, że i tak mu nie uwierzyła. – Słuchaj… Gdybym mógł w czymś pomóc… Powiedz tylko słowo, a pomogę. W Zachemie załatwiłem już dyskretnie tę sprawę, więc o nic nie musisz się martwić. Potrzebujesz czegoś?

      – Tak – odparła zadziornie. – Chcę, żebyś zostawił Tymka w spokoju. To twoja wina, bo ty z nim ciągle chlałeś wódkę!

      Nazajutrz znowu zaszła do szpitala. Nie wynikało to bynajmniej z troski o zdrowie ślubnego, gdyż nawiedzały ją momentami przerażające myśli o tym, że chyba wolałaby, aby ten chuligan go ukatrupił. Raz na zawsze uwolniłaby się od drania. Może nawet dostałaby po nim rentę na dzieci. Nigdy wcześniej nie robiła tak zimnych i bezdusznych kalkulacji, lecz od miesiąca zupełnie inaczej spoglądała na świat.

      Trudno było nadal kochać człowieka, przez którego chciała popełnić samobójstwo.

      Może dla nas już nie ma ratunku? Jesteśmy skazani na porażkę…

      – Pokarało cię – powiedziała, widząc, że tym razem jest przytomny.

      Oddychał bez pomocy aparatury. Na jego twarzy widać było siniaki po stoczonej bójce.

      – Pokarało mnie – wyszeptał.

      Podniósł dłoń, chciał ją złapać za rękę, lecz nie miał siły, by sięgnąć wyżej niż kilka centymetrów.

      – Wyglądasz jak luj.

      – Przepraszam.

      – Znowu mnie przepraszasz? – zapytała z przekąsem.

      Zmieniła się. To już nie jest Elżunia, którą miałem