Gotuje, sprząta, pierze. Zajmuje się dziećmi pod nieobecność taty.
– A jak się czuje Elżunia?
– Odzyskała dobrą formę – oznajmiła Justyna – choć jest mocno przygnębiona. Lekarze mówią, że miała więcej szczęścia niż rozumu. Mogła przecież utonąć. Albo ulec kalectwu, gdyby o coś uderzyła.
– Jak dobrze, że ten człowiek jej pomógł.
– To Nieustraszony Keny, ratownik – wtrącił Gienek. – Ponoć już niejednego człowieka wyrwał z objęć kostuchy.
– Keny… Keny… Keny? Co to za imię? Słyszałam już chyba o nim. Albo czytałam w „Gazecie Pomorskiej”.
– Możliwe. Naprawdę nazywa się Henryk Jercha.
– Wszystko jasne. Rzeczywiście znam to nazwisko. Cud Boży, że akurat on był w tym samym miejscu i czasie co ta desperatka.
– Tak. To w istocie cud. I oby Tymoteusz wyciągnął z tego wnioski, bo do przykładnych mężów to on zdecydowanie nie należy – stwierdził zirytowany młodzieniec.
– Ano. Frania nieraz utyskiwała i na niego, że łobuz, i na Elżunię, że tak daje się wykorzystywać. Może teraz naleje się oleju do tego durnowatego łba. Bo on to taki pokazowy fircyk elegancik. Włosy gładko przylizane, garnitur dobrze skrojony i córcia jak lalka z wystawy. Powiedz wierszyk, Marysiu, zaśpiewaj piosenkę, ukochaj ciocię na do widzenia – przedrzeźniła niedawnego gościa. – Ale jak raz na długi, długi czas zagląda tutaj z Elżunią, to z daleka widać, że między tymi dwojgiem nie ma iskry życia. Jakby ich małżeństwo było martwe. Żadnej nici porozumienia, ciepła. Są jak te trupy, które złożono w jednej mogile – podsumowała.
– Nader trafne określenie – uznał Eugeniusz. – Jesteś doskonałą obserwatorką, skoro widząc ich od przypadku do przypadku, też to zauważyłaś.
– A cóż innego mi zostało? To, że od lat czekam na powrót dzieci i temu poświęciłam większość mojej uwagi, nie oznacza, że oślepłam i ogłuchłam na całą resztę. No… Częstujcie się szarlotką. Wczoraj upiekłam. Miałam przeczucie, że zajrzycie z wizytą. – Pomarszczoną twarz kobiety rozjaśnił uśmiech.
Justyna, choć czasami jeszcze odczuwała mdłości, z miejsca nałożyła sobie kawałek ciasta na talerzyk z ćmielowskiej porcelany.
– Ach! Jak ona pachnie! – westchnęła.
– Jedz, jedz, córciu. Nie żałuj sobie. Maluszkowi łakocie dobrze zrobią. Powiedz no mi, jak twoje samopoczucie? Dalej jesteś taka senna i zmęczona?
– A wie, ciocia, że już coraz mniej? Mam wrażenie, że z każdym upływającym dniem zaczynają we mnie wstępować nowe siły. Znowu mi wrócił optymizm.
– To dobrze, dobrze. Młoda mamusia potrzebuje energii i pogody ducha. Dzidziuś na pewno odczuwa twoje poruszenia emocjonalne. No jak, smakuje?
– Coś wspaniałego!
– A co z przeprowadzką? Dostaliście już lokal?
– Oj nie – jęknął Gienek. – Jakoś tak się wszystko przedłuża. A mnie brakuje cierpliwości. Już bym zamieszkał osobno! Choćby dzisiaj!
– Ciasno macie, nieboraki?
– Ano ciasno. Najgorzej jest z łazienką, bo o nią są wieczne kłótnie. Ale liczę na to, że lada dzień sytuacja ulegnie zmianie.
Po kilku dniach lekarze orzekli, że Elżbieta Trzeciak może zostać wypisana z oddziału. Oczywiście została skierowana do poradni psychiatrycznej, gdzie otrzymała receptę na leki, które miały jej pomóc podczas wahań nastrojów i wyciągnąć ją ze stanu anhedonii. Wiedziała, że musi na nowo nauczyć się cieszyć z drobiazgów dnia codziennego, zadbać o siebie, docenić to, co posiada, uporządkować relacje z mężem. To wszystko stanowiło nie lada wyzwanie. Najgorsza jednak była świadomość, że krewni wiedzą o tym, co usiłowała zrobić. Wprawdzie przy dzieciach nikt nie rozmawiał na ten temat, lecz odczuwała ze strony Trzeciaków oraz własnych rodziców mieszaninę współczucia i wzgardy. Miała wrażenie, że każdy uśmiech, który widzi, jest sztuczny. Że to całe zainteresowanie nią i jej problemami jest wymuszone, nienaturalne i lada dzień przeminie. Że za chwilę bliscy wrócą do swoich spraw, a ona znowu zostanie zdana sama na siebie, mając do pokonania mur spiętrzonych problemów i ogrom rzeczy do zrobienia.
Nadal nic jej nie cieszyło, choć po tabletkach samopoczucie kobiety uległo poprawie. Nie drżała już ze strachu. W tygodniach poprzedzających skok do Brdy wciąż dygotała wewnętrznie, że spotka ją coś złego. Teraz wiedziała, o co chodzi. Złem było kłębowisko myśli wijących się w jej głowie niczym podstępne, zdradzieckie żmije. Złem była obojętność męża, która nie wiedzieć kiedy przeszła w agresję. Złem było nieposłuszeństwo dzieci. Brak wsparcia u kogokolwiek.
Wiedziała, że musi o siebie walczyć. Przeciwstawiać się tyrańskim zapędom Tymoteusza, buntowi starszych potomków, krzywdzącym opiniom własnej rodzicielki, w której oczach musiała być nędznym robakiem.
– Długo jeszcze będziesz na mnie zła? – Tymek najwyraźniej nie mógł pogodzić się z tym, że do domu wróciła odmieniona kobieta. Bo choć Elżbiecie nadal było ciężko, skończyła z popłakiwaniem w ukryciu i biernym milczeniem. Teraz na każdym kroku mówiła o wszystkim, co jej doskwiera. Z punktu widzenia mężczyzny przeistoczyła się w osobę, z którą trudno wytrzymać.
Psiakrew! Już wolałem, kiedy siedziała cicho na dupie, chlipiąc po kątach – myślał poirytowany.
– Długo – odburknęła, udając, że całą jej uwagę pochłania sterta wypranej bielizny, którą właśnie porządkowała po zdjęciu ze sznurków rozciągniętych za oknem.
– Cholera no! – krzyknął, ponieważ miał już tego szczerze dosyć.
Odkąd wróciła ze szpitala, nie poświęciła mu ani krzty uwagi. Owszem: zajmowała się jego garderobą i dbała o posiłki, lecz na tym kończyła. Nie rozmawiała z nim i nie sypiała. Po prostu wywaliła jego poduszkę do pokoju dziennego, dała mu także koc obleczony w poszwę-kopertę. Gdy zaprotestował, zapytała kąśliwie, czy woli, by to ona z Hanią spała na wersalce w pokoju, z którego korzysta cała rodzina. Bo jeśli tak, to niech zapomni o wieczornym oglądaniu telewizji, gdyż mała potrzebuje spokojnego snu, a nie migoczącego odbiornika i hałasu. Przed wywołaniem awantury powstrzymała go obecność dzieci. Cała gromadka szykowała się właśnie do nocnego spoczynku.
– Nie wrzeszcz. Nie jestem twoją podwładną. Krzyczeć możesz sobie na robotników w fabryce – zareagowała odważnie, co spotęgowało jego złość.
Kurwa! Przecież dokładam starań, by było dobrze. Zagaduję do miągwy, pomagam w domu, wracam wcześnie z pracy! Nie pojechałem na daczę do Romka, i straciłem pierwszorzędną zabawę. Żyję jak ten pustelnik! Czego ona jeszcze chce? Co ja mam na kolanach ją błagać?
Nie wytrzymał. Włożył buty, wziął portfel i opuścił mieszkanie.
Zdenerwowana jego paskudnym zachowaniem Elżbieta poczuła nieprzyjemne łupanie w skroniach – zwiastun nadciągającej migreny. I choć lekarz w szpitalu odradził jej sięganie w takich przypadkach po tabletki z krzyżykiem, tłumacząc, że one nie pomagają, a wręcz wpędzają ją w uzależnienie, potrzeba zaznania choćby krótkotrwałej ulgi wzięła górę.
Koniec roku szkolnego nadchodził wielkimi krokami. Zostało już zaledwie kilka dni do uroczystego rozdania świadectw. Agata Kost postanowiła, że wypisywaniem cenzurek zajmie się w domu. Wieczorem, gdy dzieciaki pójdą spać, usiądzie przy stole i zrobi to znacznie staranniej niż w pokoju nauczycielskim, gdzie trudno było o chwilę spokoju i brakowało miejsca do pracy.
Franciszka, widząc, że zarówno córka, jak i zięć znowu przynieśli ze sobą