Edyta Świętek

Grzechy młodości


Скачать книгу

To on musiałby się wyprowadzić. I jeszcze miałaby alimenty. Jaśka zapisałaby do przedszkola, Hankę do żłobka. A ona poszłaby do pracy i zaczęła normalnie żyć. Bez mężczyzny, który wprowadza w domu zamęt i podważa jej autorytet, łatwiej byłoby przywołać Marię i Wieśka do porządku.

      O tym wszystkim rozmyślała od chwili, gdy dotarło do niej, że życie trwa nadal. Chęć dokonania radykalnych zmian zagłuszyła nawet ukłucie żalu i poczucie straty związane z poronieniem. Bo choć nie chciała tego dziecka, to jednak dobrze wiedziała, że jak zawsze instynkt macierzyński wziąłby górę. Tak, jak to było z Jaśkiem i Hanią.

      Po dwunastu latach uśpienia obudziła się w niej lwica, która z miejsca wysunęła pazury. I już gratulowała samej sobie w duchu, że odmówiła przyjęcia środków uspokajających, gdy lekarz zaproponował ich podanie.

      Muszę mu odpłacać pięknym za nadobne, w przeciwnym razie nauczę go, że może mnie bić i do woli rozstawiać po kątach. Dość tego! Tamta słaba, przerażona kobietka utonęła wczoraj w Brdzie.

      Tymoteusz spoglądał w osłupieniu na ślubną. Tego się nie spodziewał. Zwłaszcza że jeszcze przed momentem wylewała łzy.

      – Nie chcę cię znać. Zmarnowałeś mi życie. – Słowa połowicy cięły jak nóż. – Poświęciłam dla ciebie wszystko: studia, urodę, najlepsze lata młodości. Powinnam była słuchać rodziców, gdy mówili mi, że nie należy wychodzić za takiego prostaka. Oni z góry przewidzieli, że będziesz hulaką, dzieciorobem i podniesiesz na mnie rękę. Nigdy ci tego nie wybaczę. Nigdy! Rozumiesz?

      – Przestań! – Zirytował się w końcu. – No dobra, przyznaję: popełniłem błąd. Ale chcę go naprawić.

      – Jak? Mogliśmy być szczęśliwi, ale od samego początku robiłeś wszystko źle. Spójrz na nas! Spójrz na nasze małżeństwo! To ty je zniszczyłeś!

      – Przepraszam – wyszemrał cicho.

      Ela pokręciła głową z politowaniem. Czuła zadziwiającą siłę i pewność siebie. W szpitalu nie mógł jej skrzywdzić. To nie były zamknięte cztery ściany mieszkania. Tutaj nie mógł zacisnąć dłoni w pięść ani wszcząć awantury. Nie wierzyła w jego skruchę, zakładała, że to farsa na pokaz. Chwilowa przemiana dostosowana do okoliczności. Dla niej była to jedyna szansa na wytargowanie lepszego losu.

      – Przepraszasz? Tylko tyle masz do powiedzenia? Po dwunastu latach udręki, jaką mi zafundowałeś, zasłużyłam na tylko jedno, wymamrotane pod nosem słówko? O nie! To zdecydowanie za mało!

      – Elżunia, no to co ja mam zrobić? Dobra, zawaliłem. Ale przecież jesteś matką moich dzieci. Moją żoną!

      – Jak dobrze, że sobie o tym przypomniałeś. Szkoda tylko, że dopiero dzisiaj!

      – Zacznijmy od nowa. Zmienię swoje postępowanie, obiecuję.

      Usiadł na stołku obok łóżka. Kwiaty położył na kocu i ujął dłoń połowicy. Przycisnął do niej wargi. Sam był zdziwiony własnym postępowaniem, gdyż jeszcze przed paroma minutami miał ochotę wyszarpać spod jej głowy poduszkę i raz na zawsze stłumić nią wszystkie płacze, szlochy i wyrzekania.

      – Nie wierzę ci – odparła sucho.

      Nie zależy mi na nim – stwierdziła odkrywczo. Teraz, gdy doszła do wniosku, że lepiej byłoby jej bez Tymka, o wiele łatwiej przychodziła walka. Już nie boję się, że on trzaśnie drzwiami i wyjdzie. Kiedyś myślałam, że z jego odejściem nastąpi koniec świata.

      Trzeciak wracał do domu w ponurym nastroju. Spędził godzinę na nieprzyjemnej rozmowie z żoną, która obwiniała go o wszystko, co najgorsze. Nie miał sił, by się jej przeciwstawić. Okoliczności w ogóle temu nie sprzyjały. Odczuwał głębokie zniechęcenie. Jego życie fiknęło koziołka. Los zadrwił sobie z króla życia i pozbawił go korony.

      Stworzyłem bestię – stwierdził.

      Nagle przypomniał sobie rozmowę z Romanem sprzed kilku miesięcy.

      Całe to pierdolenie o gotowaniu żaby jest do kitu. Ja moją gotowałem na wolnym ogniu przez dwanaście lat. A jak przyszło co do czego, to wyskoczyła z garnka, parząc na dodatek wszystkich wokół. Nie powinienem był jej uderzyć, to prawda. Poniosło mnie. Ale żeby robić z tego aż taką aferę? – Pamiętał, że za młodu matka dostawała czasem od ojca lanie. Potem przestał ją bić, wyraźnie zmiękł. A może to ona odkryła w końcu, jak z nim postępować? Kurczę! Wygląda na to, że dałem Elce do łapy kartę przetargową – wspomniał słowa żony, która pokpiwała, że taki wielki pan jak on, inteligent po studiach, dyrektor i światowiec, nie ma za grosz klasy, skoro usiłuje wymusić posłuch pięścią.

      Ze złości kopnął kamień leżący na drodze. Syknął, gdyż przez cienką skórę półbuta potłukł boleśnie palce.

      Szlag trafił! Pogłaszcz babę dziesięć razy, to i owszem: poczuje, lecz szybko zapomni. Uderz raz – będzie długo rozpamiętywać i wpędzać człowieka w poczucie winy.

      Co za potworny dzień – jęczała w duchu Marysia, gdy późnym popołudniem zdołała na chwilkę wyjść na plac zabaw.

      Odkąd zabrakło mamy, w domu nie można było uświadczyć ani chwili spokoju. Najpierw nie miał kto zrobić jedzenia i ułożyć do snu Janka oraz Hanki. Maluchy wrzeszczały jak opętane, a rodziców nie było. Początkowo Maria próbowała spacyfikować Janka krzykiem, lecz to nic nie dało, podobnie jak ucieczka przed rodzeństwem do własnego pokoju. Mimo zamkniętych drzwi słyszała to okropne wycie, a na dodatek już po chwili przyszedł do niej Wiesiek i zaczął burczeć, że skoro ojciec kazał jej się zająć rodzeństwem, ma to zrobić i już. Bo wystarczy, że on sprząta w kuchni, choć to babska robota.

      Pokazała bratu język, a potem schowała głowę pod kołdrę, lecz on bezceremonialnie zdarł z niej okrycie.

      – Zgłupiałaś? Musisz coś zrobić, bo inaczej ogłuchniemy. Skoro mama i tato dokądś poszli, trzeba uciszyć smarkaterię.

      Cóż to był za koszmar! Tak naprawdę wszystkie wysiłki Marii, by jakoś zapanować nad chaosem, spełzały na niczym. Ledwo zmusiła młodego do włożenia piżamy – chłopczyk uporczywie tego odmawiał i wciąż dopytywał o mamę. Przebranie Hanki było prawdziwą katorgą. Na dodatek mała przemoczyła kolejne rzeczy. W ogóle nie wołała, że chce na nocnik, tylko po prostu załatwiała potrzeby w majtki. Ulokowanie rodzeństwa w ich łóżeczkach było niemożliwe. Ostatecznie Wiesiek się zlitował i wziął na siebie ułożenie do snu Janka, pozostawiając Marysi siostrzyczkę. Przez chwilę z pokoju chłopaków dobiegały dziwaczne odgłosy – jakby strzelaniny i zabawy w kowboi. Płacz malucha ucichł, a po pewnym czasie zapanował tam spokój. Gorzej było w sypialni rodziców, przez którą przechodziło istne tornado. Ostatecznie jednak nawet znużona krzykami Hanna zapadła w sen.

      – Co to ma być? – załkała Marysia, przykrywając dziewczynkę kocykiem. – To jakiś koszmar!

      Na palcach, by nie obudzić małej, opuściła pomieszczenie. W stołowym zobaczyła brata, który zaległ na wersalce z miną, jakby wcześniej stoczył batalię w obronie kraju przed wrogim najeźdźcą.

      – Tylko nie becz! – rzucił ostro na widok Marii. – Ciebie niańczyć nie zamierzam.

      – Ja chcę, żeby wróciła mama – jęknęła siostra. – To niesprawiedliwe, że musimy wszystko za nią robić!

      – Głupia jesteś! – burknął. – Lepiej się zastanów, gdzie mogła zniknąć. Nawet tato chyba nie wie, dokąd ją pognało, bo pytałem go kilka razy, a on nie odpowiedział. A przecież mama nigdy nie przepadała ot tak. No… Była kiedyś w szpitalu… Potem wróciła z Jaśkiem, a innym razem z Hanią. Ale wtedy wszyscy wiedzieli, gdzie jest. A teraz to prawdziwa draka!

      Od tamtej pory upłynęła cała