Скачать книгу

      Nie wiem, kim jest ten człowiek, ale wygląda jak syn samego diabła – ma w swojej twarzy coś mrocznego i pociągającego zarazem. Coś bardzo silnego, ale z pierwiastkiem delikatności. Coś, co sprawia, że chce się go dotknąć, nawet jeśli pociągnie to za sobą nieciekawe konsekwencje. Może to te wystające, ostre kości policzkowe? A może wąski nos, który mocno kontrastuje z szeroką, kwadratową szczęką?

      Nim zdążę zareagować i cokolwiek odpowiedzieć, on wychodzi.

      – Stary, w kuchni jest twoja gosposia i nie uwierzysz, ale jara trawę! – Jego głos niesie się echem, a to oznacza, że musi znajdować się w holu.

      Zerkam na fartuszek mamy, który mam na sobie.

      To nie czyni ze mnie gosposi, do jasnej cholery!

      Zaczynam miotać się jak w amoku. Wywalam blanta do zlewu, a resztę maryśki, która beztrosko leży sobie na blacie, zgarniam dłonią i wrzucam do stojącej obok miski z mąką.

      – Co ty pierdolisz?! – Rozpoznaję głos mojego brata.

      – Mówię ci. Jest tam i kopci aż miło.

      – Ewa?

      Adam staje w progu i wygląda na zaskoczonego. Poza tym, że zapuścił trochę brodę, nic się nie zmienił, odkąd widziałam go ostatnim razem. No, może sińce pod oczami zdradzają, że ostatnie tygodnie nie były dla niego łatwe. Ja pewnie wyglądam sto razy gorzej – nie tygodnie, a lata w tej piekielnej firmie nieźle mnie przeorały.

      Przygryzam wargę, prezentuję głupawy wyraz twarzy, a potem witam się z nim, przeciągając sylaby.

      – No cze-e-eść.

      Nic na to nie poradzę. Marihuana budzi we mnie uśpione dziecko. Dodajmy: skretyniałe dziecko.

      – Jezu… – Mój brat kręci z niedowierzaniem głową, ale w jego głosie nie ma reprymendy. Przeciwnie, wydaje się ubawiony.

      – To nie jest twoja gosposia? – Za moim bratem staje mężczyzna, który przed chwilą mnie zaskoczył.

      – To moja siostra.

      – No nieźle…

      Zamiast powiedzieć coś na swoją obronę, zaczytam chichotać.

      – Nie wierzę w to, co widzę. – Mój brat przygląda mi się tak, jakbym była jakimś rzadkim gatunkiem w zoo. Potem zerka na swojego towarzysza, który ma ze mnie niezły ubaw.

      Piorunuję go wzrokiem. Nie wiem, kim jest, ale ma na sobie koszulkę z logo Gunsów, więc na starcie ma u mnie sto punktów. Dobra, za tę szeroką szczękę i doskonałe kości policzkowe dam mu jeszcze dodatkowe dwieście. Ale za bezczelny uśmiech odejmę sto. Za komentarz o gosposi zabiorę dwieście. Z drugiej strony te ciemne, świdrujące oczy… trzysta punktów ekstra. I silne, muskularne ręce – sto punktów. Jezu, jest coś jeszcze! Tatuaż na prawej ręce, który biegnie od ramienia aż do samej dłoni. Trzysta, jak nic. W sumie siedemset. Całkiem nieźle. Bije na głowę Ryana Goslinga i Channinga Tatuma, że już nie wspomnę o Dominiku.

       A ja, nawet zjarana, nadal świetnie liczę w pamięci!

      Oskarżycielski ton nieznajomego wybija mnie z zamyślenia:

      – Mówiłeś, że jest starszym menadżerem w korporacji, że pracuje po nocach i ubiera się w garsonki à la urzędniczka po pięćdziesiątce. Nie wspominałeś, że jara blanty i nosi swetry w renifery.

      – Naprawdę tak o mnie mówiłeś? – Biorę się pod boki i tym razem zabijam wzrokiem własnego brata. – A ty, kimkolwiek jesteś, masz coś do mojego swetra w renifery? – zwracam się do ciemnookiego i pewnie wyglądam jak groźna dla otoczenia wariatka. Zjarana wariatka.

      Adam i nieznajomy spoglądają na siebie, potem na mnie, potem znów na siebie i wybuchają śmiechem.

      – Nie wiem, co was tak bawi… – burczę i czerwienię się po same uszy.

      – Po prostu cieszę się, że cię widzę, siostrzyczko. – Adam podchodzi do mnie i mocno mnie przytula. – Lepiej uchyl tu okno, zanim starzy wrócą.

      Nadal się na niego dąsam, ale i tak się wzruszam, gdy trzyma mnie w ramionach. To mój brat i nawet jeśli czasami mam ochotę wysłać go do diabła, to chwilę później chcę go mieć z powrotem przy sobie.

      – To Bruno. – Adam wskazuje głową na mężczyznę stojącego w progu.

      Zwężam oczy w szparki i zerkam na nich obu.

      – Ach, więc to tak. – Patrzę na swojego brata znacząco. – Po kilku latach związku z kobietą zdecydowałeś się przejść na tęczową stronę mocy. W sumie masz całkiem dobry gust – dodaję i powoli taksuję wzrokiem nieznajomego.

      Koszulka opina jego szeroki tors, jeansy seksownie wiszą na biodrach. Jego włosy dawno nie widziały fryzjera, ale podoba mi się to. Są gęste, ciemne i w totalnym nieładzie. Szeroką szczękę pokrywa kilkudniowy zarost, co sprawia, że wygląda na mężczyznę nabuzowanego testosteronem, a nie na niewinnego chłopaczka. Mimowolnie przygryzam wargę i przesuwam oczami do jego mocno wykrojonych ust.

      On to chyba zauważa, bo szelmowsko unosi kąciki ust, przez co włoski na moim ciele stają dęba.

      – Jesteś pewien, że święta to dobry czas na coming out? A co, jeśli ojciec padnie na zawał? – Szybko odwracam wzrok od ciemnookiego i patrzę na mojego brata z udawaną powagą.

      – Jezu, siostra, trawa zdecydowanie nie jest dla ciebie… – Adam drapie się po brodzie i unosi jedną brew.

      – Stary, ona myśli, że jesteśmy parą! – Bruno zakrywa twarz dłońmi i śmieje się w głos.

      – Nie krępuj się. Mnie możesz powiedzieć. Kto w waszym związku jest tą dominującą stroną? Albo nie. Nie chcę wiedzieć, co mój brat robi w łóżku – paplam bez opamiętania.

      – Przystopuj, Ewa! To tylko znajomy! Kiedyś razem prowadziliśmy interesy – oświadcza Adam stanowczym tonem.

      – A więc tak to się teraz nazywa, „prowadziliśmy interesy”… No, no. – Kiwam powoli głową i mrugam do mojego brata porozumiewawczo, a on patrzy na mnie zirytowany.

      – W sumie jak by nie patrzeć, masz całkiem niezły tyłek. – Bruno patrzy na Adama z uznaniem, a po chwili znów rechocze. – Stary, twoja siostra jest niemożliwa!

      – To nie jest zabawne. Nie chcę widzieć w tym domu żadnych dragów. To też się tyczy ciebie, stary. – Adam patrzy najpierw na mnie, potem na niego i zachowuje się jak zrzęda.

      – Jestem czysty jak łza. – Bruno unosi dłonie w obronnym geście.

      Nie mam pojęcia, kim jest, ale coś mi mówi, że nie jest to grzeczny typ w sztywnym kołnierzyku. Może to i lepiej? Takich mam w swojej firmie pod dostatkiem.

      – To był jednorazowy wyskok. Przecież wiesz, że na co dzień nie tykam tego świństwa – mówię na swoją obronę, choć aktualnie to „świństwo” dostarcza mi niemałej przyjemności.

      – Idę rozpakować swoje rzeczy. Bruno, mleko znajdziesz w lodówce. Czuj się jak u siebie. – Mój brat po raz ostatni obdarza mnie spojrzeniem o nazwie „Żadnych wyskoków, młoda damo”, po czym opuszcza kuchnię.

      Jest starszy o pieprzone osiem minut, a zachowuje się, jakby pozjadał wszystkie rozumy!

      Patrzę na tajemniczego mężczyznę i nie mam pojęcia, co jest grane. Wymija mnie i jak gdyby nigdy nic otwiera lodówkę, wyciąga karton z mlekiem i opróżnia go łapczywie. Białe strużki ściekają po jego brodzie, ale on się tym nie przejmuje. Gdy kończy, ociera twarz wierzchem dłoni i to najseksowniejsza rzecz, jaką widziałam w życiu.

      To trawa.