Susan Stephens

Na jachcie szejka


Скачать книгу

że to rytuał przejścia, który musi odbyć, i tak nie była w stanie opanować reakcji swego ciała.

      Nie jestem już zagubioną nastolatką, ale pewną siebie kobietą sukcesu – powtarzała po cichu jak mantrę. Przeszłość nie może jej skrzywdzić, jeśli na to nie pozwoli. Emocjonalne blizny po tamtym wieczorze nie osłabiły jej, przeciwnie, uczyniły ją silniejszą. Niestety, te zaklęcia nie powstrzymały napływu złych wspomnień. Zaschło jej w gardle, gdy strażnik przywołał ją do imponujących, podwójnych drzwi prowadzących do wnętrza statku.

      Wzięła głęboki oddech, zebrała się w sobie i weszła do środka.

      Pierwszą różnicą, jaką dostrzegła, był brak mdląco słodkiego zapachu. Osiem lat temu nie wiedziała, co tak pachniało, dziś obstawiałaby marihuanę. Powietrze na statku było świeże i czyste. Nigdzie też nie dostrzegała nawet odrobiny kurzu, nie wspominając o porzuconych na podłodze petach czy pustych butelkach. Brakowało drażniącej muzyki i okrutnego śmiechu. Zamiast tego słyszała cichy, niemal niedostrzegalny szum zadbanego silnika lubianego przez nią typu…

      Lokaj podszedł, by zabrać jej mokry sztormiak i pojemnik na kółkach. Utrata płaszcza przeciwdeszczowego sprawiła, że zaczęła się wahać. Miała ochotę złapać sztormiak i powrócić do bezpiecznej pralni.

      Nie bądź śmieszna!

      A co z postanowieniem, że przeszłość nie będzie w stanie jej zranić? A co z notatką, jaką zamierzała zostawić szejkowi Khalidowi, prosząc o spotkanie?

      Lokaj powrócił. Zasugerował, by rozpakować pranie w tym pomieszczeniu. Taktownie nie wspomniał o stanie wózka z kontenerem.

      – Oczywiście – odparła. – Przepraszam. Nie zwróciłam uwagi na to, jak bardzo zabłocone są koła. – Ani jak wyraźne ślady zostawiły na nieskazitelnej podłodze.

      Przepraszam za wszystko, skrytykowała się w myślach. Taka postawa nie pomoże mi wykorzystać tej okazji. Lokaj mógłby na przykład przekazać komuś ważniejszemu notatkę tak, by trafiła ona do szejka. A choć ten niemal z pewnością nie zgodzi się z nią spotkać, to musiała tego spróbować.

      – Pomogę przy rozpakowywaniu – zaoferował lokaj.

      Służba szejka sprawiała miłe wrażenie. Prócz strażników nie dostrzegła zatwardziałych twarzy. Atmosfera też była inna. Postanowiła się przedstawić.

      – Jestem Joel – odpowiedział z uśmiechem.

      Po krótkim uścisku dłoni zabrali się do pracy. Nabierała pewności siebie. Umundurowanie Joela w niczym nie przypominało niepokojących czarnych strojów służby z tamtego przyjęcia. Świeżo wyprasowany i biały, stanowił kontrast do jej wygodnych dżinsów, bluzy z długim rękawem i tenisówek.

      Gdy skończyła, poinformowała, że jest gotowa pościelić łóżka. Dwóch strażników poprowadziło ją jasnym korytarzem.

      Przeszli kolejne dwuskrzydłowe drzwi i znaleźli się w świecie niewyobrażalnego luksusu i spokoju. Lub też ogromnego bogactwa i nieustannej kontroli, zależy, jak na to patrzeć. Albo znajdzie w sobie chęć do cieszenia się tymi widokami, albo nie wytrzyma i ucieknie. Nie mogła uwierzyć, że gdy ostatnio tutaj była, jej matka jeszcze żyła.

      Mijała wyraziste dzieła sztuki zawieszone na ścianach oraz bezcenne zabytki w szklanych gablotkach. Szkoda, że nie mogła się im dłużej przyjrzeć. Przez otwarte drzwi kajut dostrzegała niezwykły przepych, szli jednak już na tyle długo, że zaczęła się zastanawiać, kiedy w końcu dotrą do celu. Szafir był dużo większy, niż jej się to wydawało.

      Mogłabym tu zabłądzić i słuch by o mnie zaginął. Skończyłabym jak matka, myślała.

      Millie Dillinger, rozmyślał Khalid, gdy szedł przez nienagannie utrzymany statek w kierunku pokoi gościnnych. Nigdy nie zapomni imienia tej dziewczynki. Jak mógłby, biorąc pod uwagę dramatyczne okoliczności związane z ich spotkaniem? Tamtego wieczoru był wściekły, zbyt rozgniewany tym, co zastał na przyjęciu Saifa, by poświęcić dość czasu uspokojeniu wystraszonego dziecka. Najpierw wydawała mu się cicha i skryta, przez co jeszcze bardziej zaskoczyła go jej bezpośredniość w kontakcie z nim. Nie drżała przed jego wysoką pozycją. Była otwarta i szczera. Otworzyło mu to oczy na świat kobiet, które nie mizdrzyły się w obliczu wielkiej władzy i bogactwa. Choć w pełni nie zdawał sobie z tego sprawy, Millie Dillinger odpowiadała za odrzucenie przez niego wszystkich dotychczasowych kandydatek na żonę. Żadna nie miała podobnie silnego ducha.

      Choć miała ledwie piętnaście lat, od razu powstała między nimi silna więź. Inaczej nie potrafił wytłumaczyć przemożnego pragnienia zapewnienia jej ochrony. Gdy skręcił w korytarz prowadzący do złocistej kajuty, rozmyślał o tym, jak odmawiała ona opuszczenia pokładu bez matki. Dziecko stało się opiekunem, pomyślał. Teraz ma dwadzieścia trzy lata, od ośmiu lat zaś jest sierotą. Jednak gdy tylko przypominał sobie ogień w jej chabrowych oczach, był pewien, że dziewczyna była zbyt silna, by życie złamało ją tak, jak złamało jej matkę.

      Każdy kolejny krok po pokładzie Szafira ujawniał kolejne cuda, ale ta kajuta gościnna nie mieściła jej się w głowie. Skąpana w złocie, wypełniona szafirami. Każda powierzchnia, która mogła być pozłocona – była pozłocona. Każdy przedmiot i mebel – nawet kosz na papierowe śmieci – był ręcznie wykonany i ozdobiony szafirami. Całe pomieszczenie oświetlone było jaskrawym światłem. Panna Francine miała rację, mówiąc, że Szafir przeszedł całkowitą metamorfozę.

      Posłanie godne króla, pomyślała Millie, oceniwszy swoją pracę. Przejrzała się w zdobionym lustrze i tym samym zyskała przekonanie, że nawet gdyby niespodziewanym zrządzeniem losu praczka spotkała szejka, ten nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi. Miała stare dżinsy i spraną bluzę, do tego przyszła tu świeżo po naprawie bojlera i choć porządnie wyszorowała ręce, zapewne nadal trzymał się jej zapach oleju.

      Obróciła się powoli dookoła, starała się przy tym zapamiętać każdy detal, by móc później wszystko opisać przyjaciółkom z pralni. Niewątpliwie uśmieją się, gdy im opowie o erotycznych malunkach nad łóżkiem. Jednak nawet najbardziej wybredny gość czułby się tu wygodnie. Pokój był zdecydowanie przesycony zbytkiem, był jednak także przestronny i przytulny.

      Podczas gdy ścieliła łóżko, strażnik i lokaj zostali za drzwiami, mogła się więc swobodnie rozejrzeć, dotykać przedmiotów, a nawet wyjść na balkon. Oparta na relingu zastanawiała się, czy jej matka też tu była. Być może nawet spadła z tego właśnie balkonu. Nie było to wykluczone…

      Wróciła do środka. W tym pomieszczeniu nie ma nic złowieszczego, powiedziała sobie w duchu. Pachniało i wyglądało cudownie, szczególnie ze świeżą złotą pościelą na miejscu. Tylko kto mógł tu spać?

      Czyżby kochanka Khalida?

      Czemu ją to w ogóle obchodzi? On może być nawet żonaty…

      – Panienko Millie?

      Niemal podskoczyła, gdy otworzyły się drzwi. To był tylko lokaj, sprawdzał, czy nie potrzebuje pomocy.

      – Dziękuję, radzę sobie – posłała mu uśmiech. – Już niemal skończyłam.

      Zrugała się, gdy zamknął za sobą drzwi. Miała zbyt bujną wyobraźnię. Szejka zapewne nawet nie było na pokładzie. A gdyby był, to czy cokolwiek by to zmieniło? Pewnie nadal był tym samym zabójczo przystojnym i czarującym mężczyzną, który składa obietnice, których nie potrafi dotrzymywać.

      Władza i pieniądze zmieniają ludzi. Zacisnęła usta w gniewie. Osiem lat temu nagłówki gazet krzyczały: „Słowik Londynu utopiła się w King’s Dock! Ale czy na pewno utopiła się sama, czy też została zamordowana?”.

      Millie