Robert Harris

Oficer i szpieg


Скачать книгу

Czy zechciałby pan zająć się tym natychmiast?

      – Oczywiście, panie pułkowniku.

      Wkłada fartuch i podczas gdy wyjmuje z szafy skrzynkę z narzędziami, ja wysypuję zawartość papierowej torby na jego biurko. Pośród bieli i szarości mój wzrok natychmiast przyciąga szczypta koloru – kilkadziesiąt fragmentów o barwie jasnoniebieskiej wygląda niczym plamki czystego nieba w pochmurny dzień. Trącam kilka z nich palcem wskazującym. Są nieco grubsze od zwykłego papieru. Lauth bierze jeden kawałek pincetą i obracając go, ogląda w silnym świetle lampy elektrycznej.

      – To petit bleu – mruczy pod nosem, używając slangowego określenia telegramu wysłanego pocztą pneumatyczną. – Podarto go na mniejsze strzępki niż zwykle.

      – Zobaczmy, co się panu uda z tym zrobić.

      Cztery czy pięć godzin później Lauth wchodzi do mojego gabinetu. W ręku trzyma cienką brązową kopertę. Podając mi ją, krzywi się z niezadowolenia. Jego postawa zdradza, że jest nieswój, zdenerwowany.

      – Myślę, że powinien pan to obejrzeć – mówi.

      Otwieram kopertę. W środku jest petit bleu. Składając dokument, Lauth spisał się wyśmienicie. Faktura przywodzi mi na myśl coś, co zostało złożone przez archeologa – na przykład odtworzony fragment stłuczonego szkła albo kafelka z niebieskiego marmuru. Z prawej strony kartka jest postrzępiona – tam gdzie brakuje niektórych kawałków – i wygląda jak pożyłkowana, jednak tekst, po francusku, jest całkowicie czytelny:

      Szanowny Panie

      Przede wszystkim oczekuję bardziej szczegółowego wyjaśnienia niż to, które od pana dostałem w wiadomej sprawie. Proszę mi je przedstawić na piśmie, bym mógł podjąć decyzję, czy kontynuować związek z domem R.

      C

      Zaskoczony zerkam na Lautha. Wchodząc, swoją postawą sugerował, że ma coś sensacyjnego, a to nie usprawiedliwia jego podniecenia.

      – „C” oznacza Schwartzkoppena? – upewniam się.

      Lauth przytakuje ruchem głowy.

      – Tak. To jego ulubiony kryptonim. Ale proszę przeczytać na odwrocie.

      Z drugiej strony jest pajęczyna maleńkich kawałeczków przezroczystej taśmy klejącej, która spaja strzępki w całość. Ale i tutaj pismo jest doskonale czytelne. W pustym miejscu pod wydrukowanym słowem TELEGRAM i ponad słowem PARYŻ napisano:

      Major Esterházy

      Rue de la Bienfaisance 27

      Nazwisko nic mi nie mówi. Mimo to przeżywam taki szok, jakbym właśnie zobaczył nekrolog serdecznego przyjaciela.

      – Proszę porozmawiać z Gribelinem – zwracam się do Lautha. – Niech go pan poprosi, żeby sprawdził, czy we francuskim wojsku służy jakiś major Esterházy. – A w duchu myślę, że zważywszy na nazwisko, może chodzić o kogoś z armii austro-węgierskiej.

      – Już to sprawdziłem – odpowiada Lauth. – Major Charles Ferdinand Walsin-Esterházy służy w Siedemdziesiątym Czwartym Pułku Piechoty.

      – W Siedemdziesiątym Czwartym? – Nadal próbuję to zrozumieć. – Mam przyjaciela w tym pułku. Stacjonują w Rouen.

      – W Rouen? W „domu R”? – Lauth z przerażeniem wytrzeszcza na mnie jasnoniebieskie oczy, ponieważ teraz wszystko wskazuje w jednym kierunku. Zniża głos do szeptu. – Czy to znaczy, że jest jeszcze jeden zdrajca?

      Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Ponownie przebiegam wzrokiem pięć wierszy telegramu. Po ośmiu miesiącach czytania notatek i brudnopisów Schwartzkoppena doskonale znam jego charakter pisma, a ten, taki regularny i sztywny, ani trochę go nie przypomina. Prawdę mówiąc, jest zbyt regularny i sztywny, by mógł naturalnie wyjść spod czyjejś ręki. Takie pismo widuje się na oficjalnych zaproszeniach, charakter został celowo zmieniony. I nic dziwnego, myślę sobie – oficer zagranicznego mocarstwa kontaktujący się z agentem w obcym kraju za pośrednictwem poczty przynajmniej postarałby się na wszelki wypadek zmienić charakter pisma. Wiadomość, utrzymana w nieznoszącym sprzeciwu tonie, pełnym irytacji i pośpiechu, świadczy o kryzysie w relacjach obu stron. Biegnąca kanałami sieć rur ze sprężonym powietrzem oplata cały Paryż i jest w stanie dostarczyć telegram tak szybko, że Esterházy miałby go w ręku po godzinie, góra dwóch. Wiąże się z tym jednak pewne ryzyko i być może dlatego Schwartzkoppen, pracowicie napisawszy list – i zmarnowawszy na niego kosztujący pięćdziesiąt centymów specjalny druk na telegram – ostatecznie postanowił go nie wysyłać, podarł go na jak najdrobniejsze kawałeczki i wyrzucił je do kosza na śmieci.

      – Nie ulega wątpliwości, że ten telegram jest bardzo ważny – zwracam się do Lautha. – Skoro więc go zachował, to co wysłał zamiast niego?

      – Kolejny telegram? – podsuwa Lauth. – List?

      – Sprawdził pan resztę materiałów?

      – Jeszcze nie. Skupiłem się na bleu.

      – Dobrze. Niech pan wraca do roboty i sprawdzi, czy nie ma tam jeszcze jednego brudnopisu lub czegoś takiego.

      – A co zrobimy w związku z tym telegramem pneumatycznym?

      – Zostawi go pan u mnie. Nikomu nie wolno panu o nim wspominać. Czy to jasne?

      – Tak jest, panie pułkowniku. – Lauth salutuje.

      Odwraca się i wychodzi.

      – A swoją drogą, dobra robota! – wołam za nim.

      * * *

      Po wyjściu Lautha podchodzę do okna i wyglądam na rezydencję ministra po drugiej stronie ogrodu. Widzę światło palące się w jego gabinecie. Bez trudu mógłbym tam pójść i zawiadomić go o tym, co odkryliśmy. Mógłbym też zwrócić się przynajmniej do generała Gonse’a, w końcu to on jest moim bezpośrednim przełożonym. Ale wiem, że jeśli tak zrobię, stracę kontrolę nad śledztwem, jeszcze zanim do niego dojdzie – nie będę mógł wykonać żadnego ruchu, którego wcześniej z nimi nie uzgodnię. Do tego dochodzi ryzyko przecieku. Nasz podejrzany może i jest skromnym majorem z niemodnego pułku w miejskim garnizonie, ale w środkowej Europie Esterházy to wielkie nazwisko i niewykluczone, że któryś z członków sztabu generalnego poczułby się w obowiązku ostrzec rodzinę majora. Dochodzę więc do wniosku, że w tej sprawie lepiej trzymać karty przy orderach.

      Wkładam petit bleu z powrotem do koperty i zamykam w swoim sejfie.

      Nazajutrz Lauth znów do mnie przychodzi. Pracując do późnej nocy, złożył z kawałków szkic następnego listu. Niestety, jak to często bywa, Auguste nie zdołała zebrać wszystkich skrawków papieru i brakuje słów, a może nawet fragmentów zdań. Gdy czytam, Lauth przygląda mi się uważnie.

      Doręczyć za pośrednictwem konsjerżki

      Szanowny Panie

      Żałuję, że nie rozmawiamy osobiście (…) na temat, który (…) Mój ojciec posiada wystarczające (…) fundusze niezbędne do dalszego (…) na warunkach określonych w (…) Wyjaśnię Panu, jakie powody nim kierowały, na początek muszę jednak Panu powiedzieć (…) Pańskie warunki dla mnie za ostre i (…) rezultaty tej (…) wyprawy. Proponuje mi (…) wyjazd, przy okazji którego moglibyśmy (…) do moich związków (…) do tej pory podchodził z dużą przesadą (…) wydałem już na te wyjazdy. Chodzi o to (…) porozmawiać z Panem jak najszybciej.

      Przy okazji zwracam Panu szkice, które dostałem od Pana ostatnio – ale jeszcze nie wszystkie.

      C

      Czytam ten dokument kilkakrotnie. Nawet pomimo braków sens jest całkiem jasny. Esterházy przekazywał informacje Niemcom, w tym rysunki, za pieniądze,