Katarzyna Ryrych

Koniec świata nr.13


Скачать книгу

arta tytułowa" target="_blank" rel="nofollow" href="#fb3_img_img_b562cecap0450a5af3n8a86f5552d3f2b697.jpg"/>

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      Czerwony pasek i otwarty dom, czyli o tym, kto naprawdę jest normalny w rodzinie Muzyków

      Sabina, zwana przez najbliższych Sabą (zupełnie jak pies sąsiadki – przemknęło kiedyś przez myśl właścicielce imienia), siedziała w swojej ławce i wpatrywała się w świadectwo. Z góry na dół biegł czerwony pasek, ale na twarzy Sabiny nie było widać śladu radości.

      W tym roku szkolnym dotarło do niej, że czerwony pasek nie jest tylko nagrodą za włożony w naukę wysiłek, ale również obietnicą czegoś szczególnego. Uświadomiła jej to Marta, która za kilka dni wyjeżdżała na obóz językowy aż na Maltę (Malta – pomyślała Sabina – państwo wyspiarskie położone w Europie południowej, na Morzu Śródziemnym, na południe od Sycylii. Strefa klimatyczna śródziemnomorska). Adam, od lat rywalizujący z Sabiną na lekcjach matematyki, miał dostać nowy komputer, a Bogdan – wybierał się do salonu po nowiutki, czerwony skuter.

      I tylko Sabina musiała zadowolić się jedynie paskiem, czerwonym jak jej policzki.

      Wsunęła świadectwo razem z listem gratulacyjnym dla rodziców w książkę, którą otrzymała jako nagrodę, i wybiegła ze szkoły, zanim ktokolwiek zdążył się za nią rozejrzeć.

      Po obu stronach ulicy, którą biegła do domu, kwitły akacje. Ich słodki zapach zawsze kojarzył się jej z wakacjami. Zresztą jakie inne słowo mogło tak gładko zrymować się ze słowem „akacje”?

      Pchnęła starą zardzewiałą furtkę i z niesmakiem spojrzała na kilka glinianych doniczek z pelargoniami. Stojący w korytarzu przedpotopowy rower oznaczał, że w pracowni rodziców siedzi Wuj Psuj, zawdzięczający swe przezwisko szczególnej zdolności psucia wszystkiego, co tylko wpadło mu w ręce (i dlatego – jak tłumaczyła to mama Sabiny – nie wygrał konkursu na projekt zagospodarowania terenów zielonych za miastem). Ubrania Wuja Psuja były zawsze wymięte, tak jakby wyspała się na nich Saba Wiedźmalinowskiej (która naprawdę nazywała się Malinowska i do niej należały pelargonie. Ich zapachu Sabina nie znosiła). Na dodatek wuj nigdy nie rozstawał się z płóciennym kapeluszem, za którego wstążką zawsze zatknięty był papieros, pomimo że Wuj Psuj nie palił.

      – To jego image – wytłumaczyła kiedyś Ciotka Plotka.

      Ciotka Plotka była jedyną ciotką Sabiny. Mimo że skończyła już pięćdziesiąt lat, często zakładała dżinsową mini, a włosy miała zawsze przycięte w najmodniejszy sposób – „na wypirzeńca”, jak określał to jej brat, czyli tata Sabiny.

      Ciotka Plotka mieszkała piętro wyżej, w mieszkaniu z antresolą, i zajmowała się projektowaniem lalek dla teatru, co niejako tłumaczyło jej wygląd – z wystrzępionymi włosami w co najmniej trzech kolorach sama wyglądała jak lalka.

      Sabina przystanęła na półpiętrze i doznała nagłego olśnienia.

      Przed jej oczyma przesunęły się twarze wszystkich członków rodziny i ich rozlicznych przyjaciół. Niespodziewanie doszła do wniosku, że wśród tej całej galerii dziwaków i ekscentryków jedyną normalną osobą jest właśnie ona – Sabina Muzyk lat dwanaście, właścicielka kolejnego świadectwa z czerwonym paskiem, która nie dostanie ani roweru górskiego (co prawda Ciotka Plotka obdarowała ją w święta miejskim rowerem w kolorze wściekłego różu), ani komputera (na szczęście gdy jej laptop uległ awarii, nie było w pobliżu Wuja Psuja), a o wyjeździe za granicę nawet nie mogła pomarzyć (bo, jak powiedziała kiedyś mama, „coraz trudniej wyżyć ze sztuki”).

      Drzwi na pierwszym piętrze uchyliły się i wyjrzała z nich Wiedźmalinowska, a potem wysunął się zaśliniony pysk Saby.

      – Sabinko – powiedziała słodkim głosem (co nie wróżyło niczego dobrego) – bądź tak miła i powiedz mamusi, żeby przed wieczorem zabrała z balkonu swoje… – sąsiadka urwała, szukając odpowiedniego słowa. – Swoje…

      – Prace – podpowiedziała Sabina.

      Wiedźmalinowska skinęła głową i zamknęła drzwi, a przed oczyma Sabiny stanął szereg gipsowych głów, które wyglądały bardzo realistycznie.

      Westchnęła i weszła do mieszkania. Białe ślady na podłodze informowały, że Wuj Psuj musiał wdepnąć w gips. Ślady prowadziły do kuchni, gdzie trzy razy obeszły stół, zatrzymały się przy lodówce i powędrowały do pracowni.

      – O, Saba – powitał ją tata.

      – Żegnaj, szkoło – powiedziała Ciotka Plotka.

      – Naprawiłem przerzutkę w twoim rowerze – uśmiechnął się Wuj Psuj, a Sabina poczuła, jak przechodzi ją dreszcz.

      Mama Sabiny nie powiedziała nic, bo stała na drabince, trzymając w ustach ołówek, i przyglądała się krytycznie gipsowej postaci pozbawionej głowy.

      – Mam świadectwo z paskiem – powiedziała głośno i wyraźnie Sabina.

      – Tak trzymać! – oświadczył Wuj Psuj, podnosząc z podłogi jakąś śrubkę, która natychmiast wypadła mu z ręki. Sabina mimowolnie pomyślała o swoim różowym rowerze.

      – Wyścig szczurów – prychnęła Ciotka Plotka.

      – Mam zdolną córę – powiedział tata i przytulił Sabinę tak mocno, że koniec jej nosa rozpłaszczył się o jego roboczą koszulę.

      – Wieczorem uczcimy koniec roku – odezwała się wreszcie mama i zeszła z drabiny.

      Sabina wysunęła się z objęć ojca.

      – Mam świadectwo z paskiem – powtórzyła.

      – Już to słyszeliśmy – uśmiechnęła się mama. – Wieczorem…

      – Niczego nie rozumiecie! – krzyknęła Sabina i wybiegła z pracowni.

      Wpadła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko.

      – Co jej się stało? – dobiegł do niej zdziwiony głos matki.

      Stało się! – wrzasnęła w głębi duszy. – Właśnie, że się stało!

      W kącie pokoju coś zachrobotało. To Szczurek Jurek wyszedł ze swojego domku i wetknął różowy nosek pomiędzy pręty klatki.

      Sabina usiadła na łóżku i westchnęła. Zdjęła białą bluzkę i granatową spódniczkę i wyciągnęła z szafy dżinsy i żółtą koszulkę.

      Otworzyła drzwiczki klatki. Pozwoliła, aby Szczurek Jurek wspiął się jej na ramię.

      Ruchliwe wąsiki połaskotały ją w szyję.

      – Niczego nie rozumieją – powiedziała do szczura, który zbiegł na podłogę.

      Sabina spojrzała na oparty o ścianę rower. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku.

      Odetchnęła z ulgą i zabrała się za porządkowanie książek i zeszytów. Upchnąwszy wszystko na najniższej półce swojej biblioteczki, schowała świadectwo do szuflady biurka i wyszła na balkon. Gipsowe głowy stały jedna przy drugiej. Sabina wzdrygnęła się.

      Siedząc na balkonie, przypomniała sobie o liście gratulacyjnym, w którym dyrektor szkoły nie tylko wyraził podziw dla zdolności córki, ale również dziękował za wspaniałe popiersie patrona szkoły, które wykonali jej rodzice.

      – Fajnych masz starszych – powiedział Adam, kiedy na uroczystej akademii odsłonięto dar państwa Muzyków. Sabina bez przekonania pokiwała głową.

      – List dam im wieczorem – zwróciła się do szczura maszerującego po ustawionych w szeregu głowach.

      Z kieszeni plecaka przewieszonego przez krzesło odezwał się telefon komórkowy.

      O wpół do trzeciej na boisku – przeczytała wiadomość od Zuzy, której matka była księgową, ojciec taksówkarzem, a brat pracował na stacji benzynowej.

      Sabina