na to najmniejszej uwagi.
Ciotka Plotka chwyciła oburzonego szczura za ogon i stanowczym ruchem wręczyła Sabinie.
– Zobacz! – powiedziała, oskarżycielsko wskazując na coś, co pół godziny temu było jeszcze deską serów. – Może powiesz mi, co to jest?
– Deska serów – odpowiedziała Sabina, nie odrywając wzroku od lektury.
Ciotka Plotka nerwowo uporządkowała resztki kostek i szczątki wykałaczek, po czym wyszła z kuchni, niosąc przed sobą poczęstunek.
Z książką w ręce Sabina przecisnęła się przez grupę przyjaciół, którzy akurat przechodzili obok i postanowili odwiedzić Piotra i Paulinę, czyli jej rodziców.
– O, Saba – uśmiechnął się jeden z gości.
Sabina poczuła, jak robi się jej gorąco. Nie dość, że tego dnia nie zadziałała magia czerwonego paska, to jeszcze po raz kolejny dotarło do niej, że nosi takie samo imię jak bokserka Wiedźmalinowskiej.
– Wrrr – zawarczała zupełnie jak ona i zatrzasnęła za sobą drzwi swojego pokoju.
W pracowni zapadła cisza.
– Zupełnie nie rozumiem, co się dzieje z Sabiną – dziewczynka rozpoznała głos matki. – W jej wieku nie posiadałam się z radości, kiedy nadchodziły wakacje.
– Może to stres szkolny – zauważył praktycznie któryś z gości.
– Jest najlepszą uczennicą w klasie – powiedział ojciec i Sabina przypomniała sobie o liście gratulacyjnym.
Wstała z łóżka i rozejrzała się po pokoju. Na biurku, które również posiadało duszę, leżał stos drobno pociętych strzępków papieru. To Szczurek Jurek pozostawiony bez nadzoru postanowił przeczytać list dyrektora i – jak to miał w zwyczaju – przeczytał go od deski do deski.
Dobrze wam tak – pomyślała Sabina, wsadziła szczura do kieszeni bluzy i, nabrawszy w płuca powietrza, wyszła do pracowni.
Prawdę powiedziawszy, wyszła trochę zbyt energicznie i oczy wszystkich skierowały się na jej drobną postać.
– W mojej klasie tylko czworo dostało takie świadectwa – powiedziała, machając kartką z czerwonym paskiem. – Marta jedzie na obóz językowy na Maltę, Adam dostaje nowy komputer, a Bogdanowi rodzice kupują skuter.
– Bardzo nierozsądne – oświadczyła jedna z przyjaciółek Ciotki Plotki, która z nadejściem wiosny przesiadała się ze zdezelowanego samochodu na nowiutki, połyskujący chromem motor.
– Uczyć języki dobra rzecz – odezwał się nieduży, skośnooki człowieczek, który przyłączył się do kogoś po drodze i zapałał nagłą chęcią poznania prawdziwych artystów.
– W Japonii większość dzieci nosi okulary – wtrącił Wuj Psuj, który kilka miesięcy temu rozebrał na części swój komputer, chcąc dołożyć, a może wyjąć jakąś część. – Cały czas spędzają…
Sabina wyprostowała się i spojrzała na rodziców.
– A ja? – rzuciła oskarżycielsko, wyciągając w ich stronę rękę ze świadectwem.
Mama Sabiny przeczesała palcami sterczące włosy, a tata poprawił kolczyk w uchu.
– Kochanie – zaczął – dzisiaj bardzo trudno jest wyżyć ze sztuki…
– Chyba że ktoś chałturzy – dodała mama, starając się nie patrzeć w stronę Ciotki Plotki.
– Paulinko – odezwała się Ciotka Plotka jadowitym szeptem – przynajmniej jestem w stanie się utrzymać na jakim takim poziomie. A jeśli ktoś chce uprawiać tak zwaną prawdziwą sztukę, powinien liczyć się z konsekwencjami…
– Sztuka tworzy się sama dla siebie – oznajmił Wuj Psuj, a tata Sabiny pokiwał głową.
– Ładny sztuka – zachichotał skośnooki człowieczek, spoglądając na Szczurka Jurka wyglądającego z kieszeni bluzy Sabiny.
– Mam nadzieję, że letni plener otworzy wam jakieś perspektywy – uśmiechnęła się pojednawczo motocyklowa przyjaciółka Ciotki Plotki, a ktoś zaproponował, aby wreszcie podano wino.
Sabina zrezygnowana wycofała się do swojego pokoju.
– Mam nadzieję, że dobrze się bawicie – mruknęła ponuro i powróciła do lektury.
Kiedy w pokoju zapanował półmrok, Sabina znała już odpowiedź na dręczące ją pytanie. Przyczyną wszelkich niepowodzeń i niekorzystnych zbiegów okoliczności, jakie prześladowały Sabinę Muzyk lat dwanaście, były nazwiska.
Zamykając książkę, przypomniała sobie dzień, kiedy w pracowni pojawił się zażywny jegomość, ciągnąc za rękę małego grubego chłopca.
– Pan malarz? – zapytał, spoglądając na ojca Sabiny.
– Muzyk – odpowiedział odruchowo ojciec, a zażywny jegomość zamrugał małymi oczkami.
– Ale ja do malarza – powiedział, a chłopiec wdepnął w tubkę bieli cynkowej leżącą na podłodze.
– To ja – uśmiechnął się ojciec Sabiny.
– Przecież pan powiedział, że jest pan muzykiem – zażywny jegomość trzepnął grubego chłopca w ucho. – Patrz, jak chodzisz, wdepnąłeś w jakieś świństwo.
– To biel cynkowa – sprostowała Sabina, która znała na pamięć wszystkie nazwy wypisane na tubkach.
– Jestem Piotr Muzyk, malarz – uśmiechnął się ojciec. – Malarz. Piotr Muzyk.
– Malarz czy muzyk, proszę się zdecydować – zażywny jegomość lekko poczerwieniał z irytacji.
– Malarz Muzyk – powiedziała Sabina, z zainteresowaniem przyglądając się, jak gruby chłopiec pakuje łapę w miseczkę z olejem lnianym.
– Proszę zadzwonić pod ten numer, jak się pan zdecyduje, kim jest – jegomość wytarł rękę chłopca chustką, rzucił na stół wizytówkę i wyszli, zatrzaskując za sobą drzwi.
Ledwie na schodach ucichły ich kroki, zadzwonił telefon.
– Czy był u was prezes Nowicki? – Sabina rozpoznała głos Ciotki Plotki. – Właśnie posłałam go do pracowni, chciał zamówić portret wnuka…
Ojciec Sabiny mruknął coś niezrozumiałego i spojrzał na kartonik, który przykleił się do palety.
– Radosław Nowicki – przeczytała głośno i wyraźnie Sabina, przechylając się przez ramię ojca.
– Chyba powinienem zmienić nazwisko – powiedział ojciec, kiedy wieczorem cała rodzina usiadła do kolacji.
– I jak, dotarł do was Radek? – Ciotka Plotka wpadła do kuchni, powiewając jedwabnym szalem.
Ojciec Sabiny podał siostrze poplamioną farbami wizytówkę.
– Owszem – powiedział ponuro. – Chyba powinienem zmienić nazwisko – powtórzył po chwili.
– Jak to ? – Ciotka Plotka lekko pobladła na twarzy. – Czyżby coś poszło…
– Tak – przytaknął ojciec. – Wszystko poszło nie tak. Nie zrozumiał, że malarz może mieć na nazwisko Muzyk.
– I odwrotnie – wtrąciła nieproszona Sabina.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedziała Ciotka Plotka.
– Ja też – podsumowała