Katarzyna Ryrych

Koniec świata nr.13


Скачать книгу

Siedząc na balkonie, przeliczyła w myśli, na ile wyjść do kina, na basen i czekoladowe lody w cukierni Buczka wystarczy jej ta spora suma, i ku swej niepohamowanej radości stwierdziła, że przy odrobinie szczęścia uda się jej przebywać jak najmniej pod jednym dachem z Babcią Funią.

      Piotr i Paulina zginęliby bez opieki kogoś mądrzejszego, czyli Sabiny, a czerwony zachód słońca przepowiada katastrofę

      Przeprowadzka Babci Funi na Koniec świata numer 13 trwała pół dnia, bowiem Piotr zaczął przygotowywać samochód do naprawdę bardzo długiej trasy i chciał zyskać niezbędną pewność, że wysłużony pojazd dojedzie tam, gdzie powinien, bez żadnych dodatkowych niespodzianek. W tym celu sprowadził jednego z normalnych znajomych i zabrali się do roboty. Grzebanie w samochodzie najwyraźniej sprawiało im prawdziwą przyjemność. To znaczy grzebaniem zajmował się głównie znajomy, zaś Piotr siedział na krawężniku i wspominał dawne czasy, kiedy razem z normalnym znajomym chodzili do szkoły i nikt nawet nie przypuszczał, że Piotr zostanie artystą. W ten sposób Babcia Funia, która jak zwykle „wysypała się do końca” (choć naprawdę nie było wiadomo, co pochłaniało większą część jej emerytury), musiała skorzystać z komunikacji miejskiej i w czwartek, dwudziestego czwartego czerwca, o godzinie czwartej wszystkie niezbędne drobiazgi stanęły w karnym szyku na komódce w nieużywanym nigdy pokoju.

      Pokój stał niezamieszkały od kilkunastu lat i właściwie nikt nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Dawno temu, jeszcze przed urodzeniem Sabiny, mieszkał w nim Tajemniczy Lokator, po którym pozostał zardzewiały kompas i kilka książek dotyczących żeglarstwa.

      Rodzinna fama głosiła, że był on pierwszą miłością Ciotki Plotki. Z niewiadomych przyczyn wyruszył w morze i od tego czasu wszelki słuch po nim zaginął. Jednak biorąc pod uwagę nadmiar fantazji swojej rodziny, Sabina mogła się domyślać, że przez pewien czas pokój rzeczywiście zajmował jakiś marynarz, w którym jak zwykle zakochała się Ciotka Plotka.

      Od tego czasu pokój stał pusty, a Ciotka Plotka uzbrojona w ściereczkę do kurzu i mopa pojawiała się tam dwa razy w roku, po czym wychodziła z lekko zaczerwienionymi oczyma i przez dłuższy czas nie odzywała się do nikogo.

      – Nigdy nie zrozumiesz prawdziwej miłości – powiedziała kiedyś do Sabiny i głośno pociągnęła nosem.

      – Przy tobie sercem i myślami szatyn – dobiegło wieczorem z balkonu Wiedźmalinowskiej, a Babcia Saper zrobiła jedną ze swoich słynnych min.

      Tak więc Sabina pomogła wnieść walizkę Babci Funi do małego pokoiku z oknem wychodzącym na nadrzeczny bulwar i uciekła na balkon, skąd mogła obserwować Piotra i jego kolegę, pracowicie szukających w trawie jakiejś zaginionej śrubki.

      – Sabinko, czy przypadkiem nie widziałaś naszych paszportów? – zapytała mama, wsuwając głowę do pokoju córki, i cały urok prysnął.

      – Unia Europejska – mruknęła Sabina, a na twarzy Pauliny Muzyk odmalowało się zaskoczenie.

      – Nie rozumiem, co ma do tego Unia? – powiedziała.

      – Na terenie Unii nie potrzeba żadnych paszportów – stwierdziła głośno i wyraźnie Sabina.

      Dobiegające z dołu okrzyki radości poinformowały wszystkich dokoła, że zaginiona śrubka została odnaleziona.

      Sabina powróciła na balkon i spojrzała na ulicę. Jadące nią samochody były lśniące i nowe, bez śladów korozji, a klapy ich bagażników nie podskakiwały na każdym wyboju…

      Wyjęła z klatki Szczurka Jurka i przez chwilę bawiła się z nim, chowając pestki dyni pod kapslami od butelek. Szczur bardzo lubił takie zabawy i Sabina gotowa była przysiąc, że widzi w jego małych, czarnych oczkach błysk triumfu, gdy za pierwszym razem udawało mu się odnaleźć pestkę. Podobnie lubił zabawy w skonstruowanym przez Wuja Psuja labiryncie, w którym za każdym razem, gdy odnalazł najkrótszą drogę do nagrody-niespodzianki, zapalała się czerwona lampka.

      Po zakończonej zabawie Sabina zamknęła ulubieńca w klatce i wyszła z pokoju, by zobaczyć, co się dzieje.

      Piotr i Paulina miotali się po domu, szukając najpotrzebniejszych rzeczy, upychając w bagażach wszystko, czego mogli potrzebować, a co według Sabiny było absolutnie zbędne.

      Kiedy Paulinie udało się zapakować wszystkie etniczne naszyjniki, potargane dżinsy, T-shirty i niezliczoną ilość butów, Piotr dopchnął kolanem walizkę i ustawił ją w przedpokoju tuż obok swojej torby podróżnej zawierającej dwie pary dżinsów, dwie koszule, jeden sweter i mocno sfatygowaną skórzaną marynarkę.

      Babcia Funia i Babcia Saper krzątały się po kuchni, wchodząc sobie wzajemnie w drogę, a na stole rósł stos kanapek, jajek na twardo i plastikowych pojemników zawierających różne inne pokarmy.

      – Na miłość boską, kto to wszystko zje! – jęknęła Paulina, która, z niejakim trudem dopiąwszy najbardziej dziwaczną ze swoich sukienek, postanowiła zasięgnąć rady Ciotki Plotki w sprawie odpowiedniej diety.

      – Zawsze można trafić na jakiegoś bezdomnego psa – powiedziała Ciotka Plotka.

      Głośne charczenie dobiegające zza jej wlokącej się po ziemi spódnicy oznajmiło, że jej buldożek francuski, dwuletni Tequilla, postanowił opuścić swój fotel i wybrać się w odwiedziny piętro niżej.

      Sabina zajrzała do najbliższego pojemnika zawierającego sałatę.

      – Raczej bezdomny królik – zauważyła cierpko, ale Ciotka Plotka puściła jej komentarz mimo uszu.

      – Byłam u Malinowskiej – powiedziała do Pauliny walczącej z zamkiem błyskawicznym. – Wyobraź sobie, że przepowiedziała…

      – Rozepnij to – jęknęła Paulina, a Ciotka Plotka jednym zdecydowanym ruchem rozpięła zamek.

      – …koniec świata – dokończyła Ciotka Plotka.

      Sabina skubnęła listek sałaty. Przeżywam to codziennie – pomyślała – więc mam nadzieję, że i tym razem sobie poradzę.

      Oczyma wyobraźni, którą mimo wszystko posiadała, zobaczyła bezdomnego królika i roześmiała się.

      – To wcale nie jest śmieszne – błyskawicznie zareagowała Ciotka Plotka. – Malinowska nigdy się nie myli.

      – Ti, ti, ti – cmoknęła Babcia Saper, a Piotr potknął się o stojącą na samym środku kuchni sztalugę.

      – Prosiłem, żeby zabrać to z przejścia – powiedział z delikatnym wyrzutem w głosie, zaś Babcia Funia przyłożyła kuchenny tasak do guza na jego czole.

      – Przecież sam to tutaj postawiłeś – zaśmiała się Ciotka Plotka.

      Sabina westchnęła i spojrzała w okno. Słońce nad rzeką zachodziło, rzucając purpurowe światło na dachy przytulonych do siebie kamieniczek. Woda w prawie nieruchomej rzece odbijała jak lustro czerwono-pomarańczowe refleksy, a chmury wiszące ponad miastem zabarwiły się na kolor złota.

      – Zachód słońca czerwony, pasterz zadowolony – wygłosiła Babcia Saper, ale Sabina wiedziała swoje…

      Zbyt dużo znaków na niebie i ziemi świadczyło o tym, że nadchodzące dni będą aż nadto bogate w wydarzenia, niekoniecznie korzystne.

      Sabina ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia

      Sabina przesiedziała na balkonie do późnej nocy, obserwując sztuczne ognie. Jak zwykle w pierwszy dzień wakacji