których w pensjonacie nigdy nie brakowało niezależnie od pory roku. Przed kilkoma laty Aniela postanowiła wynajmować gościom pokoje we dworze, a że zainteresowanie przerosło jej oczekiwania, to po jakimś czasie pojawiła się myśl, by otworzyć pensjonat. Była to wyjątkowo trafna decyzja. Gości nie brakowało niezależnie od pory roku. To jednak oznaczało mnóstwo pracy, wymagało świetnej organizacji i przygotowania na zaskakujące sytuacje, których było wiele.
I chociaż końcówka listopada okazała się chłodna, to wreszcie zrobiło się słonecznie. Klara miała nadzieję, że decyzja o wyjeździe na Podlasie pozwoli jej nie tylko odpocząć od problemów ostatnich miesięcy, ale i nabrać chęci do życia, bo ostatnio miała ciężkie chwile i nachodziły ją same złe myśli.
Za to podróż do Białegostoku upłynęła pod znakiem wesołych opowieści babci Anieli, z których obie serdecznie się śmiały.
Ostatnich pięć dni spędziły razem w Warszawie. Aniela starała się nakłaniać wnuczkę do wyjścia z jej domu, co jakiś czas proponując wizytę w teatrze, wspólne zakupy, włóczenie się po stolicy. Ten czas był im potrzebny, Klara powoli odzyskiwała humor. Ale nie na długo… Był płacz, zamartwianie się i ciągłe rozmyślanie o tym, jakie błędy popełniła w przeszłości, co powinna zrobić inaczej. Teraz nie miała ani pracy, ani nikogo do kochania, ani chęci, by to zmienić. Po pięciu dniach Aniela się zbuntowała i oznajmiła, że nieodwołalnie wyjeżdżają rano następnego dnia. Słowa dotrzymała. Pociąg właśnie zatrzymał się na dworcu w Białymstoku i nie było już odwrotu.
– Dzień dobry, drogie panie, jak podróż? – przywitał się Emil, zdziwiony, że mają tak niewiele bagażu.
– Dzień dobry, Emilu, wystarczy, że cię widzę i od razu mam wrażenie, że świat jest lepszy – zaśmiała się Aniela, całując go w policzek na powitanie. – Klarę już znasz, ale teraz będzie okazja do bliższego poznania, bo moja urocza wnuczka zamieszka we dworze co najmniej do Nowego Roku – oświadczyła, widząc, że zarządca przygląda się dziewczynie.
– Obiecuję być grzeczna i nie sprawiać kłopotów – rzuciła zadziornie Klara, po czym podała mu rękę na powitanie. – A tak poza tym, dzień dobry, fajnie tu u was, słonecznie.
– Miło cię znowu widzieć na Podlasiu. Mam nadzieję, że tu odpoczniesz. Od razu zabieram was do dworu. Basia nieco się zdziwi kolejnym gościem, ale narobiła dzisiaj tyle krokietów, że będziemy je jeść przez tydzień! – przekazał dobre wieści. Rozbawiła go myśl, że szefowa kuchni we dworze będzie marudziła Anieli, że ta nawet nie wspomniała o przyjeździe Klary.
– Naszej Basieńce można wszystko wybaczyć. A my z Klarą chciałyśmy zrobić jej małą niespodziankę, dlatego wczoraj prosiłam cię o zachowanie tajemnicy.
– Co uczyniłem, bo domownicy niczego się nie spodziewają. No dobrze, zapraszam do auta, czeka nas przyjemna przejażdżka.
Spotkanie z Emilem wprawiło Klarę w wyjątkowo dobry humor. Bo i sam zarządca był niepokojąco życzliwy. Miała okazję spotkać go kilka razy i zapamiętała jako mężczyznę dość oschłego i raczej bez ogłady towarzyskiej. Miał swoje zasady, których się trzymał, i żadna siła nie mogła tego zmienić. W przeszłości był zawodowym żołnierzem. Wojsko nauczyło go porządku, dyscypliny, ale i utrwaliło jego trudny charakter. Kilka lat temu został ciężko ranny na misji w Iraku. Ledwo wtedy uszedł z życiem i do dzisiaj dawało się zauważyć skutki tamtych tragicznych wydarzeń. Utykał i wciąż bolała go noga, przez co często był wyjątkowo nieznośny. Aniela przyjęła go do pracy jako zarządcę dworu. W tej decyzji pomógł fakt, że Emil Jantosz był synem jej najlepszej przyjaciółki Kaliny. Matce zaś przesłaniał cały świat i Kalina czasami miała problem z tym, by pozwolić mu żyć własnym życiem. A że obecnie Emil miał ponad czterdzieści lat, matczyne zapędy doprowadzały go czasami do szewskiej pasji.
W drodze na Lipowe Wzgórze opowiadał, co się działo przez ostatnie dni. Powitał we dworze nowych gości, urocze towarzystwo seniorów z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, którzy postanowili spełniać się artystycznie w założonej jakiś czas temu przez Anielę słynnej już w całym regionie Akademii Sztuk Anielskich. W realizowanych w niej zajęciach mógł brać udział dosłownie każdy, niezależnie od talentu. Ponadto Emil walczył z awarią pieca. Z pomocą przyszedł mu Witek, mąż Anieli, który jako złota rączka potrafił się rozprawić z każdym problemem. Poza tym życie toczyło się leniwie i nadzwyczaj spokojnie, chociaż mieszkańcy dworu oczywiście nie lubili nudy.
– Za chwilę tuż przy lesie jest zjazd. Zatrzymamy się na jakiś kwadrans, dobrze? Zapomniałem, że jestem umówiony na ważny telefon z naszym dostawcą pościeli i środków czystości – wyjaśnił Emil, bo właśnie przypomniał sobie, że ma zadzwonić. – Szybko załatwię sprawę, a wy w tym czasie możecie pospacerować w lesie.
– Dobry pomysł, nasiedziałyśmy się w pociągu, czas rozprostować kości – przyznała Aniela. – Mam nadzieję, że w lesie znajdzie się jeszcze kilka grzybów.
– A ja porobię trochę zdjęć – stwierdziła Klara.
Zapowiadał się naprawdę piękny dzień. I chociaż temperatura nie przekraczała jeszcze dziesięciu stopni, to mocne promienie słońca delikatnie ogrzewały twarz i ręce. Klara weszła ostrożnie na brzeg lasu, zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów, czując, jak rześkie powietrze napełnia jej płuca. Uśmiechnęła się sama do siebie. Potem długo wpatrywała się w niebo, po którym sunęło kilka białych chmur. Nagle usłyszała dziwny dźwięk…
– Słyszysz to? – zapytała, zerkając na Anielę, która przyglądała się jakimś krzewom.
– Co?
– Nie wiem… Takie jakieś kwilenie… Albo jakby coś zawodziło…
– Gdzie?
– Chyba na prawo od tego rozłożystego dębu. O tam, na samym skraju polany.
– No to idziemy sprawdzić.
Dopiero po kilkunastu krokach Aniela usłyszała to, co zaniepokoiło Klarę. Rzeczywiście był to odgłos podobny do zawodzenia czy nawet płaczu. Obie z duszą na ramieniu zmierzały w kierunku starego dębu, bojąc się, co też tam zastaną. Snuły mnóstwo domysłów. Nie spodziewały się jednak, że lada chwila dojdzie do spotkania, które w jakimś sensie raz na zawsze zmieni ich życie.
– O matko kochana… – wyszeptała Klara. Nie mogła powiedzieć więcej ani słowa. Strach i zdziwienie wzięły górę. Do oczu momentalnie napłynęły jej łzy, oddech przyspieszył, a dłonie zacisnęły się w pięści.
– Co za ludzie, naprawdę słów brak – dodała zdenerwowana Aniela.
Spoglądał na nie maleńki piesek. Tak mały, że można by go schować do koszyka przy rowerze lub włożyć do damskiej torebki. Trząsł się z zimna, skomlał, a oczy miał pełne strachu. Jego kędzierzawa sierść w trzech odcieniach brązu, przeplatana na brzuchu i pod szyją kilkoma białymi łatkami, była strasznie skołtuniona. Oklapłe uszy opadały śmiesznie, miał duże ciemne ślepka, czarny nos i białą plamkę pośrodku czoła przypominającą nieco kształtem podłużne serce. Przednie łapki do połowy białe, były brudne od mchu, pośrodku którego kundelek zrobił sobie legowisko.
– Takie maleństwo… – wyszeptała Klara, po czym schyliła się do psiaka, chcąc wziąć go na ręce. Ten delikatnie odskoczył, a potem położył się na przednich łapkach, spoglądając na nią przerażonym wzrokiem. – No chodź… nie chcę zrobić ci krzywdy.
– Nie ufa nam. Myśli, że jesteśmy tacy sami jak ci, co go tu porzucili – stwierdziła Aniela, czując narastającą złość.
– Myślisz, że ktoś to zrobił celowo?
– No a jak inaczej