za to polizał ją kilka razy po policzku, a potem wtulił się w kołnierz jej kurtki. Wciąż drżał na ciele, ale tym razem chyba też ze szczęścia, że ktoś go wreszcie znalazł i to koniec jego samotności w tym wielkim i strasznym lesie.
– To suczka. Jest strasznie wychudzona i na pewno ma pchły – podsumowała Aniela.
– Zabierzemy ją ze sobą, prawda? – zapytała Klara, zerkając na babcię z taką miną, że nie potrzeba było innych argumentów.
– Ludziom i zwierzętom pomocy nigdy nie odmawiam. Zabieramy ją do nas, dobrze nakarmimy, zawieziemy do weterynarza, a potem się zobaczy.
Emil spochmurniał na wieść o tym, że Aniela i Klara znalazły w lesie psa i zamierzają zabrać go do domu. Nie śmiał jednak dyskutować, tym bardziej że suczka już rozgościła się w samochodzie na dobre i po dziesięciu minutach zasnęła na kolanach Klary. Była tak spokojna, że w niczym nie przypominała rozdygotanego psiaka znalezionego kilkanaście minut wcześniej. Aniela uśmiechnęła się na ten widok i ze spokojem przyznała w duchu, że życie tej maleńkiej istoty zostało ocalone. Martwiła się jednak, jak na nowego gościa zareaguje jej kundelka Florka i kotka Miśka.
Szczęście ma cztery łapy
– Nie wiem, jak to się spierze, czarno to widzę – zawyrokowała Basia, wpatrując się w narzutę, na której były widoczne ślady psich łap. Zostawiła je urocza suczka, która gdy tylko stanęła pośrodku dworskiego salonu, postanowiła zrobić wszystkim psikusa. Wskoczyła na kanapę i wytarzała się na niej. Na ten widok Basia omal nie dostała zawału.
– Spierze się czy też nie, to przecież nie ma większego znaczenia. Zobacz, jak ta kruszynka pałaszuje ze smakiem. Aż jej się uszy trzęsą! – zaśmiała się Kalina, z wielką czułością obserwując, jak suczka pochłania kolejną porcję smakołyku.
– No cóż… Jutro obiadu nie będzie, bo właśnie z tego kawałka cielęciny miałam robić farsz na pierogi – dodała Basia, niezadowolona, że ktoś pokrzyżował jej plany.
– Jaki słodziaczek! – zachwycała się raz po raz Zuzia, która nie mogła oderwać rąk od niespodziewanego gościa. Kochała zwierzęta ponad wszystko.
– To nam niespodzianki sprawiłyście. Przyjazd Klary, ten psiak, same zaskoczenia – przyznała Agata.
– Uwierz mi, że nie było mi do śmiechu, kiedy zauważyłam to maleństwo pośrodku lasu. Jeszcze kilka godzin i pewnie by… – zawiesiła głos Klara, nie potrafiąc wyobrazić sobie, że ktoś mógł porzucić psa na pastwę losu.
– Dobrze, że Emil właśnie tam się zatrzymał, bo już byłoby po niej – dodała Aniela, wciąż przypominając sobie dzisiejszy poranek.
Uroczy piesek stał się większą sensacją niż przyjazd Klary, chociaż i tym udało się zaskoczyć niemal wszystkich domowników. Trafiły na moment, kiedy byli już po śniadaniu i pili poranną kawę w salonie. Gdy stanęły w progu, akurat Kalina opowiadała o problemach związanych z publikacją kolejnego filmu w ramach kultowego cyklu na YouTubie „Babcia Kalina przypomina!”, którego była główną gwiazdą.
Swego czasu Kalina dowiedziała się, że choruje na nowotwór złośliwy piersi. Przeszła operację ratującą życie – mastektomię jednej piersi – i cykl chemioterapii. Wtedy też do posiadłości przyjechał redaktor Piotr Rakoczy prowadzący program Maluchem przez Polskę. Miał nagrać odcinek o dworze na Lipowym Wzgórzu i tym samym przyczynić się do jego promocji. A że był człowiekiem dość niesfornym, budzącym kontrowersje i siejącym zamieszanie, to szybko podpadł większości mieszkańców majątku.
Pewnego razu, gdy Kalina była po kolejnej chemii i czuła się coraz gorzej, przyłapał ją w dosyć osobliwej sytuacji: tańczyła boso na trawie i śmiała się w głos. Rakoczy nagrywał ją z ukrycia, w końcu podszedł do niej i zapytał, co tak naprawdę się liczy w życiu. Odpowiedź zrobiła wrażenie nie tylko na nim, ale i na milionach internautów, którzy obejrzeli filmik babci Kaliny, ponieważ Rakoczy wrzucił go do sieci. Kalina dowiedziała się o wszystkim po fakcie, ale widząc życzliwe reakcje internautów, postanowiła nagrywać kolejne filmiki. I tak powstał cykl „Babcia Kalina przypomina!”. To pozwoliło jej na nowo poczuć prawdziwą radość życia. Na szczęście wyszła z choroby obronną ręką i dzisiaj mogła już powiedzieć, że jest całkiem zdrowa. Nie porzuciła swojej pasji i nadal nagrywała motywujące filmiki. Była też częstym gościem we dworze, bo tak naprawdę mieszkała we własnym domu w centrum Lipowczan. Pomocą w nagrywaniu i montowaniu filmików oraz wrzucaniu ich do sieci służyła jej Julia Bracka, która okazała się prawdziwym specem od czarnej magii w internecie, czym Kalina miała w zwyczaju nazywać wszystko, co ma jakikolwiek związek z komputerem.
Z kolei Julia, zanim trafiła do dworu na Lipowym Wzgórzu, kilka tygodni spędziła w szpitalu, bo jej były chłopak dotkliwie ją pobił i porzucił na poboczu lokalnej drogi. Gdyby nie przypadkowy kierowca, który akurat w tym miejscu złapał gumę, zatrzymał się i zauważył leżącą na ziemi dziewczynę, Julii zapewne już by nie było wśród żywych. W szpitalu zaprzyjaźniła się z Kaliną, a potem dostała od Anieli propozycję pracy i zamieszkania we dworze. Później się okazało, że dzięki temu zyskała nie tylko szansę na nowe życie, ale i spotkała swoją wielką miłość, Emila Jantosza, który początkowo traktował Julię jak intruza. Z reguły był wobec wszystkich nieufny. No ale i jego dosięgła strzała Amora i pokochał niesforną Julkę. Mimo że był prawie o piętnaście lat starszy, tworzyli zgraną parę i wszystko wskazywało na to, że ich związek zakończy się na ślubnym kobiercu. Ta perspektywa szczególnie podobała się Kalinie, która już od kilku lat wyczekiwała, aż jej jedynak wreszcie się ożeni. A że młodzi ociągali się ze swoimi planami, Kalina ciągle wymyślała nowe sposoby, jak by tu ich ponaglić do małżeństwa, czym zwyczajnie ich denerwowała.
Temu wszystkiemu z wymuszonym spokojem przyglądała się Basia, która odgrywała we dworze rolę gospodyni. Miała drobną wadę – była przesadnie wrażliwa na jakiekolwiek słowa krytyki pod adresem przyrządzanych przez siebie dań. Jednak gotowała z takim kunsztem, że wyrobiła sobie markę najlepszej kucharki w regionie. Trafiła tu na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po tym jak Aniela wyrokiem sądu odzyskała rodzinny dwór. Już wtedy słynęła na całą okolicę z talentu kulinarnego i wyjątkowo dobrej organizacji pracy w kuchni, dzięki czemu była zatrudniana przy organizacji wesel, chrzcin, komunii i różnych imprez okolicznościowych. Anielę poznała jeszcze w czasach, kiedy to ze swoim ojcem i córką Sabiną rezydowała w rodzinnej kamienicy przy lipowczańskim rynku.
We dworze mieszkała jeszcze dwudziestosześcioletnia Agata zajmująca się pracami porządkowymi i będąca w kuchni prawą ręką Basi. Towarzyszyła jej córka Zuzia, ośmiolatka o wyjątkowo wybujałej wyobraźni. Kilka lat temu Agata i Zuzia znalazły się w sytuacji bez wyjścia. Matką Agaty była Joanna Krawczyk, serdeczna przyjaciółka Anieli, świetna i bardzo znana w okolicy krawcowa, której mimo wszystko z roku na rok coraz trudniej było utrzymać dom i rodzinę. Zachorowała na raka i potrzebne były pieniądze na leczenie. Wtedy z pomocą przyszła Aniela. Mimo starań Joanna przegrała walkę z ciężką chorobą, a Aniela postanowiła jej córkę i wnuczkę zabrać do swojego dworu, który odtąd stał się ich domem. Agacie dała pracę przy obsłudze rozwijającego się pensjonatu i była spokojna o los młodej kobiety i jej maleńkiej córki, które pod jej dachem zyskały poczucie bezpieczeństwa.
Do listy mieszkańców dworu dołączyła właśnie Klara. Miała nadzieję, że znajdzie z nimi wszystkimi wspólny język. Przyjęli ją ciepło, serdecznie i ucieszyli się na wieść, że pomieszka tu przez pewien czas. Nie mieli co prawda czasu wypytać ją o szczegóły tej decyzji, bo zainteresowanie wszystkich skradła urocza suczka.
– Nie przesadzajcie z tym jedzeniem, bo ją brzuch rozboli – postraszyła Basia, widząc, jak psiak łapczywie zajada kolejne kęsy mięsa.
–