„Polen (Polska)”, co w praktyce oznaczało wybór między swoim a obcym. Andrzej Wakar, historyk i literat, pisał:
Chłop mazurski, którego świat zamykał się w obrębie jeśli nie parafii czy powiatu, to prowincji, głosował podczas plebiscytu za ojcowizną. Nie głosował za państwem niemieckim, bo Niemcy to byli obcy, przybysze. Wybierał między Polską […], a swym regionem: Prusami Wschodnimi, jak gdyby jakimś autonomicznym państewkiem.
Wybierał więc kartę z Ostpreußen.
Niemcy liczyli, że ludność w tę pułapkę wpadnie. I się nie pomylili. Andrzej Wakar zaś dodaje: „[…] działaczom polskim zabrakło dowcipu, bo gdyby Prusom Wschodnim przeciwstawili nie Polskę, a Mazury, wprowadziliby wyborców w nie lada rozterkę i przebiegły chwyt strony niemieckiej zostałby odsłonięty”.
Ulotki
Niemcy walczyli o głosy między innymi za pomocą słowa pisanego. Prócz wspomnianych gazet duże znaczenie miały ulotki. Jeden z bohaterów reportażu Interludium mazurskie wspomina:
Pamiętam niektóre afisze, jakie były masowo rozlepiane. Na przykład marka niemiecka. Wtedy miała ona jeszcze stałą wartość. Wielka marka niemiecka i odcięty mały narożnik, który wisiał gdzieś osobno na afiszu. I napis: „Tyle zostanie ci z jednej marki, jeżeli będziesz głosował za Polską”. Taki materialny argument też był ważny.
Melchiorowi Wańkowiczowi, zbierającemu w latach trzydziestych XX wieku materiały do książki Na tropach Smętka, wpadły w ręce odezwy i broszury niemieckie związane z plebiscytem. Pisarz przytacza najczęściej powtarzane argumenty:
W Polsce służba wojskowa trwa sześć lat, gdy w Niemczech przymus wojskowy jest zniesiony.
Polska ma 56% analfabetów, wsie są po 100 kilometrów odległe od kolei.
Podatki w Polsce są piętnastokrotnie większe […].
Polska nie ma materiałów budowlanych, zarobki są w niej znacznie niższe, dzień pracy dłuższy, a ziemia trzykrotnie tańsza.
Polska jest silniej zagęszczona, cenę produktów rolnych ma wiele niższą, a przemysłowych wyższą.
Niemcy całe niebawem zostaną zelektryfikowane, a „wy w Polsce przy nafcie będziecie czytać polskie gazety”.
Strona polska
Polska nie miała skąd czerpać. Dopiero co powstała. Poza tym plebiscyt na Warmii i Mazurach nie był jej priorytetem. Trzeba było bronić z trudem wywalczonej niepodległości, bo już czuć było na plecach oddech Sowietów („cud nad Wisłą” przyjdzie, ale po plebiscycie). Tę sytuację skutecznie wykorzysta propaganda niemiecka, nazywając Rzeczpospolitą „państwem sezonowym”, które za chwilę zostanie zajęte przez bolszewików. W ulotkach straszono, że jak tylko oddasz głos na Polskę, to następnego dnia będziesz musiał iść na front wschodni.
Plebiscyt odbywał się więc w czasie, kiedy Polska była zupełnie nieatrakcyjna.
W stosunku do Niemców była też o wiele gorzej zorganizowana. Porównując liczbę członków organizacji istniejących w przededniu plebiscytu, łatwo zauważyć dysproporcję. Proniemiecki Związek Mazurów i Warmiaków w lutym 1920 roku liczył dwieście dwadzieścia tysięcy członków, propaganda polska zaś miała do dyspozycji stu dwudziestu aktywistów, w większości pochodzących nie z Prus Wschodnich, a Polski. Zaczęli oni działać późno, bo po przybyciu do prowincji Komisji Międzysojuszniczej (luty 1920), która miała czuwać nad prawidłowym przebiegiem przygotowań do plebiscytu. Wtedy też, zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego, miała nastąpić ewakuacja z terenów plebiscytowych niemieckiej administracji państwowej. Tak się jednak nie stało. Polscy działacze bili na alarm: „Jeżeli przez lata tereny te były germanizowane, to my nie odrobimy tego w warunkach terroru, warunkach niemieckiej policji, niemieckiej władzy. Należy zrezygnować z plebiscytu!”.
W chwili przybycia komisji przygotowania niemieckie były w zasadzie zakończone. Niemcy spali spokojnie. Dowodzą tego między innymi polskie raporty, w których cztery powiaty mazurskie (giżycki, olecki, łęcki i piski) zaklasyfikowano jako nierokujące nadziei na sukces. To dlatego Andreas Kossert pisze: „Ujawnia się tu raczej tylko jałowe porównanie niemal perfekcyjnej organizacji Wschodnioniemieckiej Służby Ojczyźnianej z niezdecydowanym polskim dyletantyzmem”.
Podróż gratis i zasiłki
Zanim podpisano traktat wersalski, padła propozycja, żeby uprawnić do głosowania w plebiscycie wszystkich urodzonych na terenie plebiscytowym, którzy skończyli dwadzieścia lat, ale mieszkają poza Prusami Wschodnimi. Zaakceptowano ten pomysł. Prawo głosu otrzymały więc osoby, które przede wszystkim wyemigrowały do zachodnich Niemiec. Było więc oczywiste, że będą za nimi głosować. Najdziwniejsze jest to, że w Paryżu propozycję tę złożyli sami Polacy. W sprawozdaniu polskiego działacza, a także przewodniczącego delegacji mazurskiej na konferencję w Wersalu Zenona Lewandowskiego można przeczytać: „Pokazało się, że to horrendalne głupstwo, aby urodzeni na terenie plebiscytowym mieli prawo głosowania, zostało na życzenie polskich członków komisji do traktatu wstawione! Jaka to lekkomyślność ludzi, którzy decydują o losach kraju, którego nie znają!”. Polacy sami sobie strzelili w kolano. Dzięki nim, jak pisze Stanisław Achremczyk, Niemcy uzyskali dodatkowo sto pięćdziesiąt siedem tysięcy głosów – trzydzieści siedem procent wszystkich uprawnionych do głosowania. Aby zachęcić ich do wyjazdu na plebiscyt, opłacono im podróż i przyznano specjalne zasiłki.
Polskie władze również mogły przewieźć emigrantów urodzonych w Prusach Wschodnich, a żyjących w Polsce (było ich znacznie mniej), jednak nie zrobiły tego, bo były zajęte „czerwonym potopem ze wschodu”.
Klęska
11 lipca 1920 roku był niedzielą ciepłą i słoneczną, jak przystało na lato, ale też bardzo elegancką. Kobiety włożyły zwiewne białe sukienki i kapelusze. Mężczyźni przywdziali garnitury. Maria Zientara-Malewska, poetka warmińska, tak wspomina ten dzień: „Ojciec ubrał się w czarny surdut, my także włożyłyśmy na siebie najlepsze ubrania. Przecież to była dla nas uroczysta chwila”.
Do urn pośpieszyli z samego rana. Jak podała „Gazeta Olsztyńska”, przed południem oddano od sześćdziesięciu sześciu do siedemdziesięciu pięciu procent głosów.
Wieczorem zamknięto lokale wyborcze i podliczono głosy.
Klęska totalna. Dwa procent ludności opowiedziało się za Polską.
Większość polskich głosów (pięć tysięcy) padła w powiecie olsztyńskim – sercu Warmii. Najmniej było ich w powiecie giżyckim (Mazury) – dziewięć.
Na Mazurach „Ostpreußen” wybrało aż 99,32 procent mieszkańców. Mazurskie miasto Olecko z powodu osiągniętego tam stuprocentowego zwycięstwa plebiscytowego zmieniło nazwę na Treuburg – Wierny Gród.
Na dwadzieścia osiem wsi, w których większość głosów padła na Polskę, aż dwudziestu pięciu nie udało się przyłączyć do kraju. Powodem było położenie geograficzne – byłyby one odcięte od terytorium Polski pasmem miejscowości niemieckich. Pozostawiono je więc przy Prusach Wschodnich. Jedynie trzy udało się przyłączyć do Rzeczpospolitej. Były to wsie przygraniczne w powiecie ostródzkim na Mazurach: Groszki, Napromek i Lubstynek.
Przyczyny klęski
Niemiecki mistrz propagandy Max Worgitzki uważał, że to „idea łączności z ziemią rodzinną” zadecydowała o miażdżącym zwycięstwie Niemiec.
Głosować miała ludność, która na pewno nie była