Steve Cavanagh

Trzynaście


Скачать книгу

Kane’a stukały o płyty chodnikowe. Jego serce wybijało szybszy rytm. Krew dudniła mu w uszach. Niemal wyczuwał już kwaśny posmak prochu, jaki pozostaje w powietrzu po strzelaninie. Po plecach przebiegł mu rozkoszny dreszcz. To jest to. Właśnie to było dla niego sensem życia. To cudowne wyczekiwanie. Wypuścił powietrze z płuc i jednym płynnym ruchem podniósł łokieć, a potem szybko wyciągnął prawą dłoń z kieszeni kurtki.

      ROZDZIAŁ JEDENASTY

      Wchodziłem właśnie na trzeci stopień schodów prowadzących do mojego budynku, gdy ktoś na ulicy zawołał mnie po imieniu. Czułem, jak Holten natychmiast się spina. Podczas krótkiej jazdy praktycznie się do mnie nie odzywał, spytał tylko, czy jest mi wygodnie, a na wszystkie moje pytania odpowiadał monosylabami. Czy Rudy Carp jest dobrym szefem? Tak. Holten prowadził własną działalność, ale dobrze mu się pracowało z Carpem. Czy współpracuje z nim od dawna? Tak. Czy interesuje się baseballem? Nie. Footballem? Nie. Poddałem się, uznawszy, że Holten skupia się na prowadzeniu i nie powinienem mu przeszkadzać. Wchodząc na schody do budynku, w którym mieściło się moje biuro, byłem zaskoczony, gdy natychmiast stanął w mojej obronie. Właściwie nic nie zrobił. Ale przygotował się. Był gotów na wszystko. Obróciłem się na pięcie i zobaczyłem sędziego Harry’ego Forda, który machał do mnie z chodnika. Jego oldskulowy kabriolet stał zaparkowany na ulicy.

      Miałem już odmachać, gdy zobaczyłem kilka kroków za sędzią faceta w bejsbolówce nasuniętej nisko na oczy. W blasku latarni nie widziałem jego twarzy, przesłoniętej dodatkowo czapką, ale w tym momencie jego twarz nie wydawała się istotna. Bardziej interesowała mnie jego prawa ręka. Trzymał ją w wewnętrznej kieszeni płaszcza, jakby chciał wyciągnąć z niej broń.

      Kątem oka dostrzegłem, że Holten patrzy na tego samego faceta i że położył dłoń na pistolecie przypiętym do paska. Nagle zaschło mi w ustach, poczułem, że nie mogę wziąć głębszego oddechu. Moje ciało zastygło w bezruchu. Wszystkie pierwotne instynkty, jakie wciąż we mnie funkcjonowały, kazały mi się skupiać na mężczyźnie z ręką w kieszeni. Mój organizm nie chciał, by cokolwiek go rozpraszało, nawet tak podstawowe czynności jak oddychanie czy myślenie. Wszystkie mięśnie, wszystkie zakończenia nerwowe znalazły się w stanie najwyższej gotowości. Cała energia wykorzystywana przez moje ciało przeszła teraz na tryb przetrwania. Stałem nieruchomo jak kamień. Gdyby ręka nieznajomego wysunęła się z kieszeni wraz z bronią, natychmiast rzuciłbym się na ziemię.

      Temperatura spadała. Widziałem świeżą warstwę lodu na chodniku, lśniącą w świetle lamp niczym pokruszony kryształ.

      Mężczyzna zrównał się z Harrym i wysunął prawą rękę z kieszeni. Wyciągnął ją przed siebie, w naszą stronę. Trzymał w dłoni coś lśniącego i czarnego. Usłyszałem, jak broń Holtena wyskakuje ze skórzanej kabury. W tym samym momencie, jakby przestawiono we mnie jakiś wewnętrzny przełącznik, nabrałem powietrza w płuca i opadłem na kolana. Rękami osłoniłem głowę.

      Cisza. Nie usłyszałem huku wystrzału ani trzasku kuli uderzającej w cegły nad moją głową. Poczułem, jak wielka dłoń klepie mnie po ramieniu.

      – Wszystko w porządku – odezwał się Holten.

      Podniosłem wzrok. Harry stał obok mężczyzny w bejsbolówce. Obaj wpatrywali się w ekran smartfona, który nieznajomy trzymał w dłoni. Harry wskazał na telefon, a potem na zachód, na Czterdziestą Szóstą Ulicę. Mężczyzna skinął głową, powiedział coś do Harry’ego i podniósł smartfona. Nawet z tej odległości widziałem na ekranie aparatu coś, co wyglądało na mapę. Mężczyzna minął mój budynek, kierując się na zachód.

      – Jezu, Holten, dostanę przez pana zawału – powiedziałem.

      – Przepraszam – odparł. – Ostrożności nigdy za wiele.

      – Eddie, co ty wyprawiasz, do diabła? – spytał Harry.

      Wstałem, otrzepałem płaszcz i oparłem się o poręcz.

      – Wygląda na to, że zachowuję ostrożność. Czego chciał ten facet?

      – Pytał o drogę, pewnie turysta.

      Obejrzałem się przez ramię. Mężczyzna nadal szedł na zachód, trzymając przed oczami smartfona. Był odwrócony do mnie plecami. Obserwowałem go jeszcze przez chwilę, po czym spojrzałem ponownie na Harry’ego.

      – Myśleliśmy, że ma broń – wyjaśniłem. – Poruszał się jak ktoś zdeterminowany. Spotkałeś go już kiedyś?

      – Nie wiem – rzucił Harry. – Przez tę czapkę nie widziałem jego twarzy. Zresztą nawet gdybym ją widział, nie mógłbym ci wiele powiedzieć… nie mam okularów.

      – Więc jak tu przyjechałeś? – zdziwiłem się.

      – Powoli.

      Holten zabrał jedno z moich drewnianych krzeseł, wyszedł z biura i postawił je obok drzwi wyjściowych prowadzących na podest schodów. Wrócił do środka i raz jeszcze uważnie obejrzał pomieszczenie. Harry, rozsiadłszy się na kanapie, przyglądał mu się z obojętnością człowieka, który trzyma w dłoni szklankę dobrej szkockiej i zdaje sobie sprawę, jaka jest dobra.

      – To nie jest bezpieczne miejsce, panie Flynn – odezwał się ochroniarz. – Zostanę na noc na zewnątrz. Rano postaram się, żeby dostarczono do pańskiego biura sejf. Laptop ma być w nim schowany w czasie, gdy pana tu nie będzie. W porządku?

      – Chce pan powiedzieć, że przez całą noc będzie pan siedział przed moim biurem?

      – Taki jest plan.

      – Hm… może zauważył pan łóżko z tyłu. Nie mam mieszkania. Śpię tutaj. Prawdopodobnie będę pracował przez całą noc, więc nie musi się pan o mnie obawiać. Proszę wracać do domu i przespać się trochę. Nic mi nie będzie.

      – Jeśli nie ma pan nic przeciwko, zostanę na zewnątrz.

      – Mam tu też kanapę. Skoro chce pan zostać, może pan przynajmniej wygodnie się ułożyć.

      Holten spojrzał na kanapę. Kilka lat temu Harry na nią upadł i zniszczył parę sprężyn. Zapadała się pośrodku. Wspomnienie tego wieczoru stale do nas wracało, bo gdy Harry mnie odwiedzał, zawsze siadał po drugiej stronie kanapy, lecz sprężyny wypychały go tak, że przechylał się w stronę środka, jakby lada moment miał wpaść w tę tapicerowaną dolinę. Holten doszedł chyba do wniosku, że wygodniej będzie mu na twardym drewnianym krześle.

      – Kiepski byłby ze mnie ochroniarz, jeśli zasnąłbym na tej kanapie, a w tym czasie ktoś wyważyłby drzwi i zabrał panu tego laptopa. Zostanę na zewnątrz. W porządku?

      Spojrzałem na walizeczkę leżącą na moim biurku i kajdanki wciąż przymocowane do rączki.

      – W porządku – odparłem.

      – Zostawiam więc panów samych – powiedział Holten, zamykając za sobą drzwi.

      – Mocno wczuwa się w swoją rolę – zauważył Harry.

      – On chyba niczego nie traktuje inaczej. Ale nawet go lubię. Widać, że to zawodowiec.

      – Co takiego jest w tym laptopie, że wymaga aż takiej ochrony? – zainteresował się.

      – Powiedziałbym ci, ale dziś upijesz się za bardzo, żeby cokolwiek zapamiętać, więc może odbędziemy tę rozmowę jutro.

      – Wypiję za to. – Harry skinął głową.

      Nalałem sobie bourbona na dwa palce i usiadłem za biurkiem. Tylko jeden drink. Dla rozluźnienia. Musiałem zachować trzeźwy umysł, żeby przeczytać akta Solomona. Na razie mogłem jeszcze troszkę wyluzować. Lampka w rogu i lampka