Stephen Seager

Psychopaci


Скачать книгу

ulicę.

      Po zajechaniu na miejsce i dotarciu do mojego gabinetu stwierdziłem, że wszędzie panuje błogosławiona cisza, więc udałem się na Oddział C. Otworzyłem drzwi i znalazłem się w pustym korytarzu oddziału. W drodze do pokoju konferencyjnego spotkałem Xianga razem z personelem. Po wejściu zająłem miejsce przy chwiejnym stole.

      Ciągle czułem się przytłoczony, niepewny. Tak jakby język stanął mi kołkiem czy coś w tym sensie. Jednak nic nie powiedziałem o pogróżkach Cervantesa ani o papierosach. Nie zapytałem też o Luellę. Rzuciłem tylko krótko:

      – Gdzie są wszyscy pacjenci?

      – W swoich pokojach – odparł Xiang. – Wszyscy są bardzo spokojni. Jednak wiemy, że coś się szykuje. To tylko cisza przed burzą. Szykuje się coś dużego.

      – Ale co? – zdziwiłem się.

      – Słyszałam od kogoś z Oddziału B, że podobno Mike Morgan pokłócił się z jednym z naszych pacjentów – powiedziała Palanqui.

      – Ten Morgan to niespokojna dusza – wtrąciła Virginia Hancock, nowa pielęgniarka – biała, w średnim wieku. – Jakiś czas przebywał tu, na Oddziale C. Dobrze pamiętamy Morgana.

      – My sie jeszcze nie znamy, jestem doktor Seager –przedstawiłem się.

      – Pani Hancock przez wiele lat pracowała u nas – wyjaśnił Xiang. – Właśnie wróciła z sześciomiesięcznego urlopu. Teraz, gdy zostaliśmy pozbawieni Luelli, z zadowoleniem przyjmujemy jej powrót.

      – Miło mi – rzekłem. – Witam z powrotem na oddziale.

      – Cieszę się z powrotu – odparła Hancock – i również miło mi pana poznać.

      – Morgan to wielki kombinator – dodał Xiang, wracając do tematu.

      – To prawda, on może skombinować wszystko, czego tylko ktoś zapragnie – wyjaśniła Monabong. – Może panowie doktorzy czegoś potrzebują?

      Cohen przecząco potrząsnął głową.

      – Ja nie. Ale dzięki za troskę.

      – Jeżeli pan zmieni zdanie – kontynuowała Monabong – to Morgan może dostarczyć narkotyki, pruno, papierosy, żywność… On macza palce we wszystkim.

      – Co to jest pruno? – zdziwiłem się.

      – Ach… to alkohol pędzony przez więźniów, a właściwie wino – wtrąciła Palanqui. – Oni poddają fermentacji owocowy koktajl ze stołówki.

      – Fermentacja koktajlu owocowego? – Cohen przyłożył palec do ust i odegrał pantomimę, wywołując u zebranych uśmiechy.

      – Lepiej nie narażać się Morganowi – przestrzegł Xiang. – Wszędzie ma zwolenników. Jeśli narazisz się jemu, narazisz się innym.

      – Teraz takim obiektem zapewne jest Mathews – powiedziała Larsen. – Moje źródła donoszą, że przed tygodniem posprzeczali się o zamówienie pacjenta.

      – Pani ma jakieś „źródła”? – zapytałem.

      – Ludzie nam mówią różne rzeczy – stwierdził Xiang.

      – Domyślam się, że te informacje nie są tanie – zauważył Cohen.

      Xiang nie odpowiedział.

      Nagle z korytarza dobiegł głośny okrzyk Mathewsa.

      – Nie pierdol mi tu, białasie!

      – To ty się pierdol! – zabrzmiała równie głośna odpowiedź.

      Nastąpiła eksplozja uderzeń, przekleństw i paskudnych ciosów pięści w twarz. Siedziałem jak sparaliżowany. Jednak inni wcale nie byli tym oszołomieni.

      – Czas działać – rzucił Xiang i wcisnął przycisk osobistego alarmu przy biodrze, dodając do istniejącego tumultu ryk syren, a wraz z nim migające światła. Wszyscy, razem z Cohenem, wstali, Xiang otworzył drzwi i cały personel włączył się do akcji.

      Z jakiego źródła ci dzielni ludzie czerpali siły – pozostaje dla mnie tajemnicą. Ja ich nie miałem. Oszołomiony gwałtownością bijatyki stałem jak skamieniały przy drzwiach. W całym oddziale – jak się wydawało – wszyscy się bili.

      Mathews, z którego nosa tryskała fontanna krwi, wyrównywał porachunki z Shawnem Carverem, zwalistym młodym białym mężczyzną. Jego lewe oko było prawie zamknięte opuchlizną policzka. Xiang i Hancock powalili Boudreaux na podłogę. Blisko ich stóp leżał już na podłodze Cohen i teraz usiłował się podnieść. Trójka członków personelu otoczyła Cervantesa i Honga, obezwładnili ich, a potem wrócili i rzucili się w wir rozdających ciosy rąk i kopiących nóg.

      Mathews szerokim prawym sierpowym rąbnął Carvera w policzek. Ten zatoczył się jak pijany, złapał równowagę, odskoczył i oddał cios. Pięść wielkości głazu wylądowała na szczęce Mathewsa. Runął na podłogę jak podcięty.

      Oswobodzeni – Xiang i pielęgniarki – otoczyli Carvera niczym Liliputy Guliwera i przydusili do linoleum.

      Mathews, z twarzą spływającą krwią na linoleum, z rykiem podkurczył nogi i uniósł się na kolanach. Cohen pochwycił mój wzrok i – chociaż nigdy potem nie potrafiłem tego wyjaśnić – obaj rzuciliśmy się w wir walki, powaliliśmy Mathewsa, a później padłem na bezładną kupę skłębionych ciał. Po upływie nieskończonego czasu ktoś szarpnął mnie za kołnierz i uwolnił. To był Cole, a za nim stał Bangban.

      Bijatyka nie ustawała mimo obecności policji. Na plecy Bangbana wskoczył jakiś starszy mężczyzna i zaczął walić go pięściami po głowie. Oderwał go Xiang. Policjanci w końcu obezwładnili Mathewsa i zawlekli go do pokoju odosobnienia.

      Xiang i Cohen podnieśli oszołomionego Carvera na nogi i oparli o framugę drzwi.

      Xiang dezaktywował biodrowy alarm, zgasły światła i umilkły syreny. Wszyscy w jednej chwili uspokoili się.

      W tym momencie Carver z siłą Herkulesa uwolnił się z rąk trzymających go członków personelu, wyrwał ze skarpetki wykonany z kawałka metalu domowej roboty ostry nóż i zaatakował nim Mathewsa.

      Wszyscy zamarli, z wyjątkiem Xianga, który odwrócił się, rzucił na Carvera i taranując go, popchnął silnie na pobliską ścianę. Chwycił go za rękę z nożem i uderzył o framugę drzwi. Nóż z brzękiem upadł na podłogę.

      Xiang zablokował rękę, obrócił się i chwytem jujitsu rzucił Carvera na podłogę. Policjanci znowu pokryli leżącego. Pochyliłem się i podniosłem nóż. Był to spiłowany fragment zawiasu do drzwi.

      W ciągu dziesięciu minut wszystko na Oddziale C wróciło do normy. Carverowi zaaplikowano środek uspokajający, Carter i Mathews leżeli w pokoju odosobnienia. Zbadałem obu pod katem urazu neurologicznego albo urazu twarzy. Po tym, jak dostatecznie się uspokoili, zaordynowano im prześwietlenie rentgenem.

      Personel ulokował pacjentów w pokojach. Policjanci sfotografowali i skatalogowali nóż Carvera. Porządkowi przetarli mopami i zdezynfekowali podłogi, potem personel udał się do dyżurki pielęgniarek, żeby się umyć.

      – Jak mogliśmy przeoczyć w czasie rewizji ten nóż? – zapytał Cohen.

      – Zastanawiam się, co jeszcze przeoczyliśmy – dodałem.

      – Przeoczyliśmy McCoya w czasie bójki – zauważył Cohen.

      – McCoy jest zbyt cwany – stwierdził Xiang, myjąc twarz. – Wybiera tylko takie walki, w których wie, że może wygrać.

      Xiang szybko obejrzał w lustrze swój spuchnięty policzek, potem wszedł do pomieszczenia za dyżurką, gdzie włączył komputer. Cohen, Kate Henry i ja obserwowaliśmy tę scenę.

      – Ten człowiek jest wyjątkowy –