ulicę.
Po zajechaniu na miejsce i dotarciu do mojego gabinetu stwierdziłem, że wszędzie panuje błogosławiona cisza, więc udałem się na Oddział C. Otworzyłem drzwi i znalazłem się w pustym korytarzu oddziału. W drodze do pokoju konferencyjnego spotkałem Xianga razem z personelem. Po wejściu zająłem miejsce przy chwiejnym stole.
Ciągle czułem się przytłoczony, niepewny. Tak jakby język stanął mi kołkiem czy coś w tym sensie. Jednak nic nie powiedziałem o pogróżkach Cervantesa ani o papierosach. Nie zapytałem też o Luellę. Rzuciłem tylko krótko:
– Gdzie są wszyscy pacjenci?
– W swoich pokojach – odparł Xiang. – Wszyscy są bardzo spokojni. Jednak wiemy, że coś się szykuje. To tylko cisza przed burzą. Szykuje się coś dużego.
– Ale co? – zdziwiłem się.
– Słyszałam od kogoś z Oddziału B, że podobno Mike Morgan pokłócił się z jednym z naszych pacjentów – powiedziała Palanqui.
– Ten Morgan to niespokojna dusza – wtrąciła Virginia Hancock, nowa pielęgniarka – biała, w średnim wieku. – Jakiś czas przebywał tu, na Oddziale C. Dobrze pamiętamy Morgana.
– My sie jeszcze nie znamy, jestem doktor Seager –przedstawiłem się.
– Pani Hancock przez wiele lat pracowała u nas – wyjaśnił Xiang. – Właśnie wróciła z sześciomiesięcznego urlopu. Teraz, gdy zostaliśmy pozbawieni Luelli, z zadowoleniem przyjmujemy jej powrót.
– Miło mi – rzekłem. – Witam z powrotem na oddziale.
– Cieszę się z powrotu – odparła Hancock – i również miło mi pana poznać.
– Morgan to wielki kombinator – dodał Xiang, wracając do tematu.
– To prawda, on może skombinować wszystko, czego tylko ktoś zapragnie – wyjaśniła Monabong. – Może panowie doktorzy czegoś potrzebują?
Cohen przecząco potrząsnął głową.
– Ja nie. Ale dzięki za troskę.
– Jeżeli pan zmieni zdanie – kontynuowała Monabong – to Morgan może dostarczyć narkotyki, pruno, papierosy, żywność… On macza palce we wszystkim.
– Co to jest pruno? – zdziwiłem się.
– Ach… to alkohol pędzony przez więźniów, a właściwie wino – wtrąciła Palanqui. – Oni poddają fermentacji owocowy koktajl ze stołówki.
– Fermentacja koktajlu owocowego? – Cohen przyłożył palec do ust i odegrał pantomimę, wywołując u zebranych uśmiechy.
– Lepiej nie narażać się Morganowi – przestrzegł Xiang. – Wszędzie ma zwolenników. Jeśli narazisz się jemu, narazisz się innym.
– Teraz takim obiektem zapewne jest Mathews – powiedziała Larsen. – Moje źródła donoszą, że przed tygodniem posprzeczali się o zamówienie pacjenta.
– Pani ma jakieś „źródła”? – zapytałem.
– Ludzie nam mówią różne rzeczy – stwierdził Xiang.
– Domyślam się, że te informacje nie są tanie – zauważył Cohen.
Xiang nie odpowiedział.
Nagle z korytarza dobiegł głośny okrzyk Mathewsa.
– Nie pierdol mi tu, białasie!
– To ty się pierdol! – zabrzmiała równie głośna odpowiedź.
Nastąpiła eksplozja uderzeń, przekleństw i paskudnych ciosów pięści w twarz. Siedziałem jak sparaliżowany. Jednak inni wcale nie byli tym oszołomieni.
– Czas działać – rzucił Xiang i wcisnął przycisk osobistego alarmu przy biodrze, dodając do istniejącego tumultu ryk syren, a wraz z nim migające światła. Wszyscy, razem z Cohenem, wstali, Xiang otworzył drzwi i cały personel włączył się do akcji.
Z jakiego źródła ci dzielni ludzie czerpali siły – pozostaje dla mnie tajemnicą. Ja ich nie miałem. Oszołomiony gwałtownością bijatyki stałem jak skamieniały przy drzwiach. W całym oddziale – jak się wydawało – wszyscy się bili.
Mathews, z którego nosa tryskała fontanna krwi, wyrównywał porachunki z Shawnem Carverem, zwalistym młodym białym mężczyzną. Jego lewe oko było prawie zamknięte opuchlizną policzka. Xiang i Hancock powalili Boudreaux na podłogę. Blisko ich stóp leżał już na podłodze Cohen i teraz usiłował się podnieść. Trójka członków personelu otoczyła Cervantesa i Honga, obezwładnili ich, a potem wrócili i rzucili się w wir rozdających ciosy rąk i kopiących nóg.
Mathews szerokim prawym sierpowym rąbnął Carvera w policzek. Ten zatoczył się jak pijany, złapał równowagę, odskoczył i oddał cios. Pięść wielkości głazu wylądowała na szczęce Mathewsa. Runął na podłogę jak podcięty.
Oswobodzeni – Xiang i pielęgniarki – otoczyli Carvera niczym Liliputy Guliwera i przydusili do linoleum.
Mathews, z twarzą spływającą krwią na linoleum, z rykiem podkurczył nogi i uniósł się na kolanach. Cohen pochwycił mój wzrok i – chociaż nigdy potem nie potrafiłem tego wyjaśnić – obaj rzuciliśmy się w wir walki, powaliliśmy Mathewsa, a później padłem na bezładną kupę skłębionych ciał. Po upływie nieskończonego czasu ktoś szarpnął mnie za kołnierz i uwolnił. To był Cole, a za nim stał Bangban.
Bijatyka nie ustawała mimo obecności policji. Na plecy Bangbana wskoczył jakiś starszy mężczyzna i zaczął walić go pięściami po głowie. Oderwał go Xiang. Policjanci w końcu obezwładnili Mathewsa i zawlekli go do pokoju odosobnienia.
Xiang i Cohen podnieśli oszołomionego Carvera na nogi i oparli o framugę drzwi.
Xiang dezaktywował biodrowy alarm, zgasły światła i umilkły syreny. Wszyscy w jednej chwili uspokoili się.
W tym momencie Carver z siłą Herkulesa uwolnił się z rąk trzymających go członków personelu, wyrwał ze skarpetki wykonany z kawałka metalu domowej roboty ostry nóż i zaatakował nim Mathewsa.
Wszyscy zamarli, z wyjątkiem Xianga, który odwrócił się, rzucił na Carvera i taranując go, popchnął silnie na pobliską ścianę. Chwycił go za rękę z nożem i uderzył o framugę drzwi. Nóż z brzękiem upadł na podłogę.
Xiang zablokował rękę, obrócił się i chwytem jujitsu rzucił Carvera na podłogę. Policjanci znowu pokryli leżącego. Pochyliłem się i podniosłem nóż. Był to spiłowany fragment zawiasu do drzwi.
W ciągu dziesięciu minut wszystko na Oddziale C wróciło do normy. Carverowi zaaplikowano środek uspokajający, Carter i Mathews leżeli w pokoju odosobnienia. Zbadałem obu pod katem urazu neurologicznego albo urazu twarzy. Po tym, jak dostatecznie się uspokoili, zaordynowano im prześwietlenie rentgenem.
Personel ulokował pacjentów w pokojach. Policjanci sfotografowali i skatalogowali nóż Carvera. Porządkowi przetarli mopami i zdezynfekowali podłogi, potem personel udał się do dyżurki pielęgniarek, żeby się umyć.
– Jak mogliśmy przeoczyć w czasie rewizji ten nóż? – zapytał Cohen.
– Zastanawiam się, co jeszcze przeoczyliśmy – dodałem.
– Przeoczyliśmy McCoya w czasie bójki – zauważył Cohen.
– McCoy jest zbyt cwany – stwierdził Xiang, myjąc twarz. – Wybiera tylko takie walki, w których wie, że może wygrać.
Xiang szybko obejrzał w lustrze swój spuchnięty policzek, potem wszedł do pomieszczenia za dyżurką, gdzie włączył komputer. Cohen, Kate Henry i ja obserwowaliśmy tę scenę.
– Ten człowiek jest wyjątkowy –