biodra. Szybko zaczerpnąłem głęboko powietrza, gdy lokomotywa z piskiem zahamowała.
– Nie pamięta pan? – rzucił mężczyzna. – Tom Caruthers.
Doznałem takiej ulgi, że omal nie zsiusiałem się w spodnie. Wszędzie słyszałem to nazwisko, ale nie kojarzyłem z konkretną osobą.
– Panie Caruthers, co pan tu robi? – wydusiłem. Przed dwudziestoma laty leczyłem go w czasie mojego psychiatrycznego szkolenia. Burzliwa młodość z ciężko chorymi. Caruthers dwanaście razy przebywał w szpitalu psychiatrycznym hrabstwa Los Angeles. Za młodu miał kłopoty z okropną chorobą. Często prowadziliśmy długie rozmowy.
Nasze stosunki zawsze były skomplikowane. Alkohol, narkotyki i przemoc w rodzinie. Gdy był młody, ja byłem jedynym dorosłym, który się nim zajmował.
Teraz znowu, widząc niespodziewanie Caruthersa, przestałem się skupiać na innych sprawach.
– Słyszałem, że ma pan poważne kłopoty? – zapytałem.
– Opowiem panu, jeżeli ma pan chwilę – odparł.
– Możemy porozmawiać dziś po południu – zgodziłem się, widząc Xianga zmierzającego do dyżurki pielęgniarek. – Przyrzekam.
– Wspaniale – powiedział Caruthers z entuzjazmem. – Zatem do zobaczenia. – Odwrócił się i odszedł.
Podążyłem za Xiangiem.
– Cervantes trzymał w ręku zaostrzony pręt – wyjaśniłem, otwierając drzwi dyżurki. – Groził, że wbije mi go w głowę.
– Czy brzmiało to jak poważna groźba? – zapytał Xiang.
– Tak, brzmiało poważnie – odparłem.
– Widział pan ten zaostrzony metal? – zapytał Xiang.
– Tak.
– A więc coś w rodzaju sztyletu! – zawołał Xiang.
Pochylił się nad drugim telefonem w dyżurce i chwycił duży mikrofon.
– Zamykać, panowie! Zamykać! – krzyknął do mikrofonu. Jego słowa rozbrzmiały szerokim echem wzdłuż wyłożonych kafelkami korytarzy.
Xiang odwrócił głowę.
– Policja do szpitala… Natychmiast – rozkazał Luelli, która wybrała w telefonie zero.
– Oddział C został zamknięty – oznajmiła rzeczowo. – Mamy tu ostry przedmiot.
– Zamykać, panowie, zamykać. – Xiang ponownie rzucił do mikrofonu, a potem spojrzał na mnie. – Teraz będzie głośno – poinformował, opuszczając przełącznik na ścianie przy drzwiach dyżurki.
Zasłoniłem dłońmi uszy, gdy odezwał się piekielny ryk syreny i zabłysły światła stroboskopowe.
Xiang chwycił mnie za ramię i skinął na Cohena stojącego niedaleko nas. Pobiegliśmy do pokoju Cervantesa.
– Musimy go unieszkodliwić, zanim to ukryje! – krzyknął, starając się zagłuszyć panujący hałas, i otworzył drzwi pokoju Cervantesa. Cervantes stał na środku pokoju w szpitalnej koszuli i spodniach.
– Pokaż ręce! – rozkazał Xiang i Cervantes pokazał. Nic. Żadnego metalu. Xiang obmacał go od stóp do głów i zbadał każdy szew koszuli i spodni.
– Nic – oznajmił.
Cohen i ja przeszukiwaliśmy pokój. Bez rezultatu.
– Widziałem kawałek ostrego metalu – krzyknąłem, przekrzykując hałas.
– On gdzieś go ukrył – warknął Xiang. – Będziemy musieli użyć promieni rentgena, inaczej go nie znajdziemy. – To mówiąc wyszedł z pokoju.
Na korytarzu przerabiano dobrze wyćwiczony taniec. Personel wprowadzał pacjentów do ich pokojów. Drobna, wątła kobieta zagarniała rękami mężczyzn dwukrotnie od niej większych i masywniejszych. Od czasu do czasu rozlegały się krzyki, ale oślepiające błyski ograniczały burzę do minimum.
Ulokowano wszystkich pacjentów w pokojach i drzwi oddziału zostały zamknięte. Xiang wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, wetknął jeden w otwór na panelu w ścianie i obrócił. Syrena umilkła, lampy przestały błyskać.
W uszach mi dzwoniło, jednak mogłem rozróżnić pulsujący dźwięk syren zbliżających się aut policyjnych.
– Nie opuść Car Talk – rzucił zachętę ten z radia NPR. – Ci dziwaczni Tom & Ray, znani bracia, odpowiedzą na twoje pytania dotyczące problemów motoryzacyjnych.
W reakcji na zamknięcie oddziału zjawił się muskularny policjant. Za nim tłoczyło się dwunastu funkcjonariuszy. Między nimi Cole w towarzystwie dwóch dużych, krzepkich owczarków niemieckich, każdy na krótkiej smyczy i w kagańcu. Trzymał je też krótko Bangban, młody funkcjonariusz, którego poznałem w pierwszym dniu przy bramie wejściowej.
Policjanci nosili kamizelki kuloodporne, mieli w rękach pałki i na głowach specjalne hełmy – ostatnio opancerzone stalą na czole. Zgromadzili się wokół Xianga.
– Doktor Seager widział sztylet… ostry pręt – poinformował Xiang.
Policjanci i psy spojrzeli na mnie.
– Cervantes trzymał w ręku zaostrzony pręt – uzupełniłem.
– Gdzie teraz jest? – zapytał Bangban.
– Przeszukaliśmy go i jego pokój – rzekł Xiang. – Nic nie znaleźliśmy.
– Promienie rentgena? – zapytał Bangban.
– Jeszcze nie – stwierdził Xiang.
Porucznik Harrison – złota gwiazda na srebrnym hełmie, wysoki, szeroki w ramionach mężczyzna o wojskowej postawie – wysunął kołonotatnik z tylnej kieszeni i otworzył.
– Czy przypominał takiego jak ten? – zapytał i podsunął mi teczkę z czterema tuzinami zdjęć migawkowych różnego rodzaju broni wykonanej domowym sposobem. Leżały pod różnymi, dziwnymi kątami i z drewnianą linijką pomiarową za każdym z nich. Wszystkie sprawiały wrażenie surowych, ale nader funkcjonalnych. Jednak zamiast nich wskazał cieniutki pręt.
– To ten właśnie – oznajmiłem.
– Tak, to uchwyt do okularów! – wykrzyknął Harrison, wyrwał mi teczkę z ręki i schował do tylnej kieszeni. – Idziemy – rzucił krótko.
Funkcjonariusze zgodnie ruszyli parami. Bangban skrócił smycze psom, gdy posterunkowi podzielili między siebie cztery korytarze. Obserwując ich precyzyjne działania, zauważyłem, że Xiang i Cohen razem z resztą personelu też utworzyli odpowiednio sprawny oddział.
– Idziemy – rzekł Cohen i wzruszył ramionami. – To może być zabawne.
To, co nastąpiło, było „przetrząsaniem” – czyli czynnością, w której oddział zostaje metodycznie przeszukany w poszukiwaniu kontrabandy.
Policjanci gwałtownie otwierali drzwi, zapędzali pacjentów pod ściany i szybko ich przeszukiwali. My pomagaliśmy przetrząsać komody, materace, sprawdzać szczeliny przy listwach podłogowych, obramowania i okucia drzwi oraz elementy instalacji elektrycznej. Zacząłem przewracać luźne części ubrań, wytrząsać książki i penetrować mleczne okna w łazience, przez które można było wetknąć jakieś przedmioty z zewnątrz.
Psy też miały dużo roboty. Obwąchiwały każde łóżko, szafę, a nawet – mimo protestów – samych pacjentów.
Psy dwa razy zaczęły skowytać i gorączkowo drapać łapami. Policjant znalazł w szufladzie biurka kopertę z pigułkami. Inny policjant wygrzebał z bielizny do prania małą buteleczkę. Odkręcił nakrętkę i powąchał.
– Alkohol