pan, jak tu, w okolicy, nazywają Napa State?
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
– Gomora – rzekła Vezo. – Tak jak „Sodoma i…”. To tajemnicze miejsce. Tak jak to biblijne miasto, nikt w istocie nie wie, ile i jakiego rodzaju zła się tam kryje.
Zaczęła mnie boleć głowa i przez moment pomyślałem, że podjąłem bardzo złą decyzję w sprawie pracy. Jednak nie wyraziłem tego głośno. Nie mogłem. Powiedziałem tylko:
– Myślę, że wszystko się dobrze ułoży.
Vezo nie zdążyła odpowiedzieć, została wezwana do pokoju zajmującego się traumą pourazową, gdzie podawano wyniki badań.
– Mamy na zapleczu zapasowe ubrania – wskazała na mój poplamiony krwią strój, potem schowała notatnik, rozchyliła kotary i zniknęła.
Wyjąłem telefon komórkowy i niepewny zastanawiałem się, co powiedzieć żonie.
– Halo, Ingrid. Obecnie jestem w centrali ratunkowej hrabstwa – powiedziałem.
– Co ci jest? – zapytała.
– Uderzyłem się w głowę. Ale nie martw się. Mogę już wrócić do domu.
– Dobrze, będę tam tak szybko, jak tylko mi się uda – odpowiedziała.
Rozłączyłem się i poszedłem na zaplecze przebrać się w kompletny strój pracowników pogotowia, koloru zielonego. Poplamione ubranie włożyłem do plastikowej torby i wyszedłem na zewnątrz. Natychmiast ogłuszył mnie ryk lądującego śmigłowca.
Znalazłem ławkę w cieniu drzewa i usiadłem. Powietrze było chłodne i nieruchome.
Przywitałem Ingrid uśmiechem. Z SUV-a wysiadła w każdym calu elegancka, wysoka blondynka i podeszła do mnie.
– To tylko rozcięcie – wyjaśniłem, wskazując tył głowy.
Rozgarnęła włosy.
– Masz dziesięć szwów – stwierdziła wyraźnie zdenerwowana. – Kto ci to zrobił? – zapytała.
Jako lekarz przywykła do widoku ran i krwi, jednak rodzina to zawsze inna sprawa.
– Możemy podjechać po mojego pikapa – powiedziałem, idąc w kierunku SUV-a. – Opowiem ci wszystko po drodze.
– Znalazłam to na podjeździe. – Ingrid podała mi mapę szpitala, którą przysłał mi doktor Francis. Musiała mi wypaść z kieszeni. Na górze widniał napis: NAPA STATE HOSPITAL.
– Napa State – zauważyłem. – Ale na pogotowiu nazywają go Gomora.
– Co? – spytała.
– Gomora, jak „Sodoma i…”. Kto wie, co się naprawdę kryje w środku…?
– Co…?
Znowu spojrzałem na mapę. Wewnątrz ogrodzenia zakreślono kółkiem Oddział C.
– Przepraszam – rzekłem – powinienem ci powiedzieć.
Ingrid zapuściła silnik i wyjechała z parkingu stacji ratunkowej.
– Na Oddział C przydzielono mnie w ostatniej chwili – wyjaśniłem. – Mówili, że nie będziemy tam wchodzić, ale najwyraźniej coś się zmieniło. Wpierw chciałem sprawdzić to miejsce. Pomyślałem, że będziesz się o mnie martwić.
Ingrid zatrzymała się na świetle.
– Udałem się do mojego nowego oddziału – ciągnąłem. – I facet wielkości góry, ze słowem „piekło” wytatuowanym na czole, rzucił mną o ścianę w chwili, gdy rozwalił głowę starego mężczyzny uderzeniem krzesła. Pękła mu czaszka. Właśnie zabierali go śmigłowcem.
Ingrid z urodzenia jest Dunką, ze skandynawską powściągliwością, niepozwalającą okazywać uczuć.
– Powinieneś był powiedzieć mi o zmianie oddziału. – Westchnęła. – Jednak teraz to już nie ma znaczenia. Nie wiem, co powiedzieć. Jestem przerażona. To twój pierwszy dzień w pracy i już masz rozbitą głowę. Byłeś tam tylko przez godzinę.
– Mimo wszystko – odparłem z wymuszonym uśmiechem – mam nadzieję, że nie wygląda to groźnie.
Musiałem jednak uderzyć głową silniej, niż mi się wydawało, nie pamiętałem bowiem wiele z tego popołudnia. Kiedy John, nasz czternastoletni syn, zjawił się w domu, patrzyłem bezmyślnie w ekran telewizora na odcinek serialu Dni naszego życia.
– Jesteś już w domu? – zdziwił się i spojrzał zaintrygowany na ekran telewizora. – Oglądasz operę mydlaną? – Przerwał. – Twoja głowa krwawi, tato. Co się stało?
Zapomniałem zmienić bandaż, nie pamiętałem, że może przesiąknąć.
Do wieczora moje myśli stały się klarowniejsze i poczułem się dużo lepiej. Ingrid zbadała rozcięcie, zatamowała krew i zdecydowała, żeby świeży szef pozostał odsłonięty.
Podczas kolacji, w celu wyjaśnienia tego, co się stało, podałem Johnowi rozsądną wersję wydarzeń tego dnia. Mądry nad swój wiek, potrząsnął głową i rzekł:
– Tato, nie możesz tam pracować. To niebezpieczne.
Późną nocą siedziałem na skraju łóżka, gdy Ingrid usuwała makijaż i przemywała twarz.
Powtórzyłem jej całą historię przepraw przez strzeżone bramy i opisałem kampus. Opowiedziałem o fałszywym alarmie, co wywołało u niej nikły uśmiech.
Wstałem i wyjrzałem przez okno wychodzące na dalekie światła miasta.
– Nigdy nie byłem tak przestraszony – stwierdziłem.
Ingrid, wycierając ręcznikiem policzki, odwróciła się:
– Czy ten Napa, albo Gomora, czy jak to tam nazywają, nie jest przypadkiem szpitalem? – zapytała spokojnym tonem.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
– Jeżeli było tak, jak powiedziałeś, to John miał rację i nie możesz tam wracać. Są inne zajęcia. Nie chcę oglądać twoich ran. To nie jest tego warte.
– Przemyślę to – zapewniłem.
Jak większość ludzi, a nawet psychiatrów, niewiele wiedziałem o stanowych szpitalach psychiatrii sądowej, gdy składałem wniosek o pracę w Gomorze. Znałem stanowe zakłady opiekujące się najciężej chorymi z chorych, w rzeczywistości pochodzące ze świata Hannibala Lectera. Pracując w Los Angeles, wysyłałem pacjentów do Metropolitan State Hospital, jednego z pięciu kalifornijskich szpitali psychiatrii sądowej. Ale moja noga nigdy nie przekroczyła bramy żadnego z nich. Nie znałem też nikogo, kto tam był. Ponadto nigdy poważnie nie myślałem o pracy w tego rodzaju szpitalu. W kręgach psychiatrów nie dyskutowano na ich temat. Istniały gdzieś tam – na dalekiej prowincji, daleko. I nikt nie wiedział, jakie to niebezpieczne miejsca. Jednak tego ranka poznałem o nich prawdę.
Przed zaśnięciem przypomniałem sobie worek z moim zakrwawionym ulubionym niebieskim krawatem wepchniętym w kieszeń spodni. Nigdy już nie zobaczyłem tego worka.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jestem nikim.
Jestem włóczęgą, lumpem, hobo.
Wagonem towarowym, dzbanem wina.
I zwykłą brzytwą…
Gdybyś się znalazł zbyt blisko mnie.
CHARLES MANSON
PRZED KILKOMA MIESIĄCAMI, przekopując się przez ogłoszenia w sprawie pracy, natknąłem się na Napa State i przeczytałem szczegóły Ingrid. Byliśmy w poważnych kłopotach finansowych i oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy coś z tym zrobić.
Ożeniłem