Donato Carrisi

Zaklinacz


Скачать книгу

toteż zrobił to bez wahania. Okoliczności śmierci są identyczne w przypadku wszystkich ofiar. Z wyjątkiem jednej…

      – Jak to rozumieć? – zapytał Goran.

      Chang popchnął palcem okulary, które zjechały mu na czubek nosa, po czym wbił spojrzenie w kryminologa.

      Słowa zawisły na moment w powietrzu, aby po chwili spaść na zebranych niczym lodowaty prysznic:

      – Ponieważ jedna z nich cierpiała dłużej.

      W sali zapadła cisza.

      – Badania toksykologiczne wykazały ślady mieszanki leków w jej krwi i tkankach. Były to: środek przeciwko arytmii serca, taki jak dizopiramid, inhibitory ACE, oraz atenolol, który działa jako beta-bloker…

      – Obniżył jej tętno, redukując zarazem ciśnienie – stwierdził Goran Gavila, który zrozumiał już wszystko.

      – Dlaczego to zrobił? – zastanawiał się Stern, któremu nic nie wydawało się jasne.

      Na ustach Changa pojawił się grymas podobny do gorzkiego uśmiechu.

      – Spowolnił wykrwawianie się, żeby umierała wolniej… Chciał się cieszyć tym widokiem.

      – O którą dziewczynkę chodzi? – zapytał Roche, chociaż wszyscy znali już odpowiedź.

      – O tę numer sześć.

      Tym razem Mila nie musiała być specjalistką od seryjnych zbrodni, żeby zrozumieć, co się stało. Praktycznie biorąc, lekarz sądowy stwierdził tylko, że morderca zmienił modus operandi. A to oznacza, że nabrał pewności w tym, co robi. Eksperymentuje z nową zabawą, która mu się podoba.

      – Zmienił sposób, ponieważ był zadowolony z wyników. Szło mu coraz lepiej – podsumował Goran. – Wygląda na to, że się w tym rozsmakował.

      Mila doznała nagle dziwnego wrażenia. Był to dreszcz u nasady czaszki, który mówił jej zawsze, że zbliża się do rozwiązania kolejnego przypadku zaginięcia. Rzecz dziwna, trudna do wyjaśnienia. Potem jej umysł otwierał się, ujawniając nieoczekiwaną prawdę. Zazwyczaj to wrażenie trwało dłużej, tym razem jednak znikło, zanim zdążyła je uchwycić. Rozwiało się za sprawą słów Changa.

      – Jeszcze jedno… – Lekarz sądowy zwrócił się wprost do Mili, mimo iż jej nie znał. Była w tej sali jedyną obcą twarzą, a jego najwidoczniej poinformowano już o powodach jej obecności. – Są tam już rodzice zaginionych dziewczynek.

      * * *

      Z okna zagubionej wśród gór komendy policji drogowej Alexander Bermann miał doskonały widok na parking. Jego auto stało w głębi, w piątym rzędzie. Gdy patrzył z tego miejsca, wydawało mu się bardzo oddalone.

      Karoserie połyskiwały w promieniach stojącego wysoko słońca. Trudno było wyobrazić sobie, że po nocnej burzy wstanie tak piękny dzień. Miał wrażenie, że to środek wiosny, było też dość ciepło. Przez otwarte okno wpadał słaby wietrzyk, który niósł poczucie spokoju. Bermann odczuwał dziwne zadowolenie.

      Gdy zatrzymano go o świcie na drodze, nie był zakłopotany ani nie wpadł w panikę. Siedział w aucie, czując niemiłą wilgoć między nogami.

      Doskonale widział policjantów stojących obok radiowozu. Jeden z nich trzymał w ręku jego dokumenty i sprawdzał je, dyktując drugiemu dane, które tamten przekazywał przez radio.

      Niedługo przyjdą tu i każą mi otworzyć bagażnik, pomyślał.

      Policjant, który go zatrzymał, był bardzo uprzejmy. Zapytał o burzę i okazał współczucie, mówiąc, że nie zazdrości mu jazdy w taką pogodę.

      – Pan nie jest z tych stron – orzekł, rzuciwszy okiem na tablicę rejestracyjną.

      – Rzeczywiście, nie – odparł Bermann. – Jadę z daleka.

      Na tym rozmowa się zakończyła. Przez chwilę Bermann zamierzał nawet wszystko mu opowiedzieć, ale zmienił zamiar. Nie nadszedł jeszcze właściwy moment. Potem policjant poszedł do swojego kolegi. Alexander Bermann nie wiedział, co go czeka, ale po raz pierwszy puścił kierownicę. Dzięki temu krew zaczęła znowu krążyć w jego dłoniach, które odzyskały normalną barwę.

      Przyłapał się na tym, że myśli o swoich „motylkach”.

      Takie kruche, tak nieświadome swojego uroku. A on wstrzymywał upływający czas, umożliwiając im uświadomienie sobie sekretów ich czaru. Inni ograniczali się do okradania ich z urody, a on się o nie troszczył. W gruncie rzeczy o co mogą go oskarżyć?

      Kiedy zobaczył, że policjant wraca, te myśli się ulotniły i powróciło napięcie. Pomyślał, że zajęło im to za dużo czasu. Zbliżając się, policjant trzymał rękę przy biodrze, na wysokości pasa. Bermann wiedział, co oznacza ten gest: że jest gotów wyciągnąć pistolet. Gdy wreszcie podszedł, wygłosił zdanie, którego Bermann się nie spodziewał.

      – Panie Bermann, musi pan pojechać z nami na komendę. W dokumentach brakuje dowodu rejestracyjnego.

      To dziwne, pomyślał. Jestem pewny, że go tam włożyłem. Ale potem zrozumiał: zabrał go człowiek w kominiarce, gdy Alexander leżał nieprzytomny… I teraz siedzi tu, w małej poczekalni, ciesząc się niezasłużonym ciepłem wietrzyku. Umieścili go tu po nałożeniu sekwestru na samochód, nie wiedząc, że zagrożenie sankcją administracyjną jest ostatnim z jego zmartwień. Nieświadomi niczego poznikali w swoich pokojach, żeby decydować o rzeczach, które dla niego nie miały już znaczenia. Zamyślił się nad swoim dziwnym położeniem i nad tym, jak zmienia się hierarchia spraw w oczach człowieka, który nie ma nic do stracenia. W tym momencie najbardziej zależało ma na tym, żeby nie ustała pieszczota wietrzyku.

      Tymczasem coraz kierował spojrzenie na parking i kręcących się po nim policjantów. Jego auto nadal tam stało, na oczach wszystkich. Z tajemnicą zamkniętą w bagażniku. I nikt nie zauważał niczego niepokojącego.

      Gdy tak rozmyślał o osobliwości sytuacji, dostrzegł małą grupkę policjantów wracających z baru, w którym spędzili przerwę na drugie śniadanie. Trzech mężczyzn i dwie kobiety w mundurach. Jeden z nich prawdopodobnie opowiadał jakiś dowcip i żywo gestykulował. Gdy skończył, pozostali wybuchnęli śmiechem. Bermann nie usłyszał ani słowa, ale ich śmiech był zaraźliwy i on też się uśmiechnął. Trwało to krótko. Grupka mijała jego auto. Jeden z nich, najbardziej rosły, zatrzymał się nagle, porzucając towarzystwo innych, którzy poszli dalej bez niego. Coś zwróciło jego uwagę.

      Alexander Bermann natychmiast zauważył minę policjanta.

      Zapach, pomyślał. Musiał poczuć zapach.

      Nic nie mówiąc kolegom, policjant zaczął się rozglądać. Wciągał powietrze, jakby szukał słabego śladu, który na moment zaalarmował jego zmysły. Odnalazłszy go, odwrócił się w stronę auta, zrobił kilka kroków w jego kierunku, po czym znieruchomiał przed zamkniętym bagażnikiem.

      Widząc to, Alexander Bermann odetchnął z ulgą. Poczuł wdzięczność. Wdzięczność za zbieg okoliczności, który sprowadził go tutaj, za wietrzyk, który otrzymał w darze, i za to, że nie on będzie musiał otworzyć ten przeklęty bagażnik.

      Pieszczota wietrzyku ustała. Alexander Bermann podniósł się z krzesła stojącego koło okna i wyjął z kieszeni komórkę.

      Nadszedł czas na wybranie pewnego numeru.

      6

      Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline.

      Mila powtarzała w myślach te imiona, przyglądając się zza szyby rodzinom pięciu zidentyfikowanych ofiar, które spotkały