się cieszyć tym widokiem.
Przypomniał jej się ostatni rozwiązany przez nią przypadek, nauczyciela muzyki, kiedy to uwolniła Pabla i Elizę. „Ale za to uratowałaś troje”, powiedział sierżant Morexu, mając na myśli notatkę znalezioną w kalendarzyku faceta. To imię…
Priscilla.
Szef się nie mylił: dziewczynka miała szczęście. Mila zauważyła okrutny związek między nią i sześcioma ofiarami.
Priscilla została wybrana przez swego kata. Tylko za sprawą przypadku nie stała się jego zdobyczą. Gdzie jest teraz? Jakie prowadzi życie? Kto wie, może w jakimś głębokim i tajemnym zakątku jej jestestwa kryje się świadomość, że uniknęła straszliwego losu.
Mila uratowała ją z chwilą, gdy postawiła nogę w domu nauczyciela muzyki. A ona nigdy się o tym nie dowie. Nigdy nie doceni tego, że dostała drugie życie.
Priscilla, jak Debby, Anneke, Sabine, Melissa, Caroline. Dziewczynka, która została wybrana, ale której nie spotkał los pozostałych.
Priscilla jako numer szósty. Ofiara bez twarzy. Ale przynajmniej ma już imię.
Chang utrzymywał, że to tylko kwestia czasu, że prędzej czy później wyjdzie na jaw tożsamość szóstej dziewczynki. Ale Mila nie miała na to nadziei, a myśl, że być może dziewczynka znikła na zawsze, utrudniała jej rozważenie innych opcji.
Teraz jednak musi myśleć jasno. Kolej na mnie. Patrzyła przez szybę na rodziców dziewczynek, które mają już imię. Obserwowała ten rodzaj ludzkiego akwarium, scenę zaludnioną przygnębionymi, milczącymi istotami. Niebawem będzie musiała tam wejść, żeby porozmawiać z matką i ojcem Debby Gordon. I przypieczętuje przeżywany przez nich ból.
Korytarz prosektorium był długi i mroczny. Znajdowało się w suterenie budynku. Docierało się tam schodami albo niewygodną windą, która zazwyczaj nie działała. Po bokach znajdowały się wąskie okna, przez które wpadało niewiele światła. Pokryte białą emalią płytki na ścianach nie były w stanie go odbić, jak prawdopodobnie chciał ten, kto je tu umieścił. Skutek był taki, że w pomieszczeniach było ciemno także w dzień, a pod sufitem paliły się bezustannie jarzeniówki, zakłócając ciągłym brzęczeniem upiorną ciszę tego miejsca.
Co za obrzydliwa sceneria na przyjęcie wiadomości o utracie dziecka, rozmyślała Mila, przyglądając się cierpiącym rodzicom. Mogli znaleźć pociechę tylko w kilku zwyczajnych plastikowych krzesłach i leżących na stole starych czasopismach z wesołymi ilustracjami.
Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline.
– Przyjrzyj się im – powiedział Goran Gavila, stojący za jej plecami. – Co widzisz?
Upokorzył ją w obecności innych, a teraz zwraca się do niej per „ty”?
Przez dłuższą chwilę Mila przypatrywała się ludziom za szybą.
– Widzę ich cierpienie.
– Przypatrz się lepiej. Jest nie tylko ono.
– Widzę te martwe dziewczynki, chociaż ich tam nie ma. Ich twarze są sumą twarzy rodziców. Dlatego mogę zobaczyć ofiary.
– Natomiast ja widzę pięć różnych rodzin. O różnej pozycji społecznej, o zróżnicowanych dochodach i poziomie życia. Widzę małżonków, którzy z wielu powodów mają tylko jedno dziecko. Widzę kobiety grubo po czterdziestce, biologicznie pozbawione nadziei na nową ciążę… To widzę. – Goran odwrócił się w jej stronę. – To oni są jego prawdziwymi ofiarami. Przyglądał im się, ich wybrał. Tylko jedna córka. Chciał odebrać im wszelką nadzieję na przezwyciężenie żałoby, na próbę zapomnienia o stracie. Będą musieli pamiętać o tym, co im zrobił, do końca swoich dni. Powiększył ich ból, zabierając przyszłość. Pozbawił ich możliwości przeniesienia pamięci o sobie na przyszłe lata, przeżycia własnej śmierci… I cieszył się tym. To nagroda za jego sadyzm, źródło jego rozkoszy.
Mila odwróciła wzrok. Kryminolog ma rację: istnieje pewna symetria w złu, które zostało wyrządzone tym osobom.
– Realizował jakiś plan – dodał Goran, wprowadzając poprawkę do jej rozważań.
Mila znowu pomyślała o dziewczynce numer sześć. Ona nie ma nikogo, kto by po niej zapłakał. Należą jej się te łzy, jak wszystkim pozostałym. Cierpienie spełnia pewne zadanie: służy odbudowaniu związków między sprawami ludzi żywych i ludzi umarłych. Jest językiem, który zastępuje słowa. Który zmienia rozumienie tego problemu. To właśnie robią rodzice po drugiej stronie szyby. Poprzez cierpienie odbudowują odrobinę egzystencji, której już nie ma. Splatając ze sobą kruche wspomnienia, wiążąc jasne nici tego, co było, z teraźniejszością.
Mila zmusiła się i przekroczyła próg. Spojrzenia rodziców natychmiast skierowały się na nią i zapadła cisza.
Podeszła do matki Debby Gordon, siedzącej obok męża, który trzymał rękę na jej ramieniu. Jej kroki dudniły złowrogo, gdy przechodziła przed innymi.
– Państwo Gordon, chciałabym chwilę z państwem porozmawiać…
Mila wskazała im drogę, a potem odsunęła się, żeby mogli pójść przed nią do drugiej małej sali, gdzie stały automaty z kawą i kanapkami, wytarta sofa pod ścianą, stół z niebieskimi plastikowymi krzesłami i kosz na śmieci pełen plastikowych butelek.
Mila wskazała państwu Gordon miejsca na kanapie, a sama usiadła na krześle. Założyła nogę na nogę, czując lekkie ukłucie bólu w zranionym udzie. Nie był już tak silny, rana się goiła.
Zebrała całą odwagę i zaczęła od przedstawienia się. Poświęciła kilka słów śledztwu, nie dodając żadnych szczegółów do tego, co oni już wiedzieli. Chciała, żeby poczuli się swobodnie, zanim zada właściwe pytania.
Państwo Gordon ani na chwilę nie oderwali od niej wzroku, jakby to ona mogła w jakiś sposób uwolnić ich od tego koszmaru. Mąż i żona byli przystojni, mieli wyrafinowane maniery. Oboje adwokaci. Z tych, którym płaci się za godzinę. Mila wyobrażała ich sobie w pięknie urządzonym domu, w otoczeniu starannie dobranych przyjaciół, wiodących przyjemne życie. Mogli pozwolić sobie na umieszczenie jedynej córki w prestiżowej prywatnej szkole. Mila nie miała wątpliwości, że są rekinami w swoim zawodzie. Ludźmi, którzy wiedzą, jak postępować w najbardziej krytycznych sytuacjach, przyzwyczajonymi do zagłębiania zębów w przeciwniku i nigdy niezniechęcającymi się przeciwnościami. Ale teraz oboje wyglądają na nieprzygotowanych do stawienia czoła takiej tragedii.
Zakończywszy omawianie śledztwa, przeszła do istoty sprawy:
– Państwo Gordon, czy wiecie może państwo, że Debby nawiązała bliską przyjaźń z rówieśnicą spoza college’u?
Małżonkowie spojrzeli po sobie, jakby przed udzieleniem odpowiedzi starali się dociec, dlaczego to pytanie zostało zadane.
– Nic nam o tym nie wiadomo – odparł ojciec Debby.
Mila nie mogła jednak zadowolić się tą zwięzłą odpowiedzią.
– Czy jesteście pewni, że Debby nigdy nie wspominała przez telefon o dziewczynce, która nie była jej koleżanką ze szkoły?
Podczas gdy pani Gordon próbowała to sobie przypomnieć, uwagę Mili przyciągnęła jej sylwetka: płaski brzuch, rozwinięte mięśnie nóg. Natychmiast zrozumiała, że decyzja o posiadaniu tylko jednego dziecka została dobrze przemyślana. Ta kobieta nie chciała pogorszyć swojego wyglądu kolejną ciążą. A teraz już na to za późno, bo jej wiek, prawie pięćdziesiątka, nie pozwoliłby na urodzenie dziecka. Goran miał rację: Albert wybrał ich nieprzypadkowo…
– Nie… Ale ostatnio, gdy rozmawiałam z nią przez telefon,