posłała mu pytające spojrzenie.
– Czy przypadkiem nie zapraszasz mnie do siebie?
Zakłopotany Boris pospieszył z wyjaśnieniem:
– Nie, nie to miałem na myśli. Mógłbym tylko popytać znajomych, czy jakaś koleżanka zechciałaby dzielić z tobą mieszkanie, to wszystko.
– Mam nadzieję, że nie zatrzymam się tu aż tak długo, żeby tego potrzebować – powiedziała, wzruszając ramionami. Wytarłszy twarz, wskazała torebkę, którą przyniósł. Prawie wyrwała mu ją z rąk i usiadła po turecku na łóżku, żeby sprawdzić zawartość.
Rogaliki i kawa, jak przypuszczała.
Boris poczuł się zdezorientowany tak gwałtownym gestem, a jeszcze bardziej widokiem bandaży na jej dłoniach. Ale nic nie powiedział.
– Głodna? – zapytał, trochę onieśmielony.
– Od dwóch dni prawie nic nie jadłam. Gdybyś się nie zjawił, wątpię, czy znalazłabym siły, żeby wyjść – odpowiedziała z pełnymi ustami.
Zdawała sobie sprawę, że nie powinna mówić takich rzeczy, to oświadczenie było wyraźną zachętą. Ale nie znalazła innego sposobu, żeby mu podziękować, a poza tym naprawdę była głodna. Boris posłał jej triumfujący uśmiech.
– A więc jak się czujesz?
– Łatwo się przystosowuję, więc w sumie dobrze – odparła, a potem dodała w myśli: Jeśli nie liczyć twojej przyjaciółki Sarah Rosy, która mnie nie cierpi.
– Podobało mi się twoje odkrycie z tymi siostrami krwi…
– Szczęśliwy traf. Wystarczyło, że przypomniałam sobie pewne doświadczenia z mojego dzieciństwa. Ty też pewnie robiłeś głupstwa, mając dwanaście lat. Może nie?
Uśmiechnęła się, widząc zakłopotanie kolegi, który na próżno szukał odpowiedzi.
– Żartowałam…
– Och, jasne – mruknął, czerwieniąc się.
Mila przełknęła ostatni kęs, oblizała palce i rzuciła się na drugiego rogalika z torebki, ten Borisa, który w obliczu tak wielkiego apetytu nie miał odwagi zaprotestować.
– Boris, powiedz mi jedną rzecz… Skąd się wzięło to imię, Albert?
– To bardzo ciekawa historia… – Boris śmiało usiadł koło niej na łóżku i zaczął opowiadać: – Pięć lat temu prowadziliśmy bardzo dziwne śledztwo. Seryjny morderca porywał kobiety, gwałcił, zabijał je, dusząc. Znajdowaliśmy ich zwłoki bez prawej stopy.
– Bez prawej stopy?
– Dokładnie. Nikt niczego nie rozumiał, ponieważ ten typ działał bardzo precyzyjnie i nie zostawiał śladów. Nic oprócz amputacji. I na nieszczęście uderzał dość przypadkowo. W sumie doszliśmy już do piątego trupa i nie potrafiliśmy drania złapać. Doktor Gavila wpadł na pewien pomysł…
Mila skończyła drugiego rogalika i zaczęła popijać kawę.
– Jaki?
– Poprosił nas, żebyśmy przejrzeli akta wszystkich śledztw, w których pojawiają się stopy. Nawet tych najbardziej banalnych.
Mila miała zakłopotaną minę.
Wsypała trzy torebki cukru do plastikowego kubka. Boris zauważył to i skrzywił się z niesmakiem. Już chciał jej coś powiedzieć na ten temat, ale wolał ciągnąć opowieść:
– Na początku mnie też wydało się to trochę bez sensu. No, ale zaczęliśmy szukać i okazało się, że jakiś czas temu pojawił się złodziej, który chodzi po okolicy i kradnie damskie buty z wystaw przed sklepami obuwniczymi. Wystawia się tam tylko jeden but każdego rozmiaru i modelu, wiesz, żeby nie ukradli, zwykle prawy, by ułatwić klientom przymierzanie.
Mila znieruchomiała z kubkiem kawy w drodze do ust, zachwycona oryginalnością tego śledczego przeczucia.
– Zaczęliście obserwować sklepy z obuwiem i złapaliście złodzieja…
– Nazywał się Albert Finley. Trzydziestoośmioletni inżynier, żonaty, dwoje małych dzieci. Domek z ogródkiem na wsi i kamper na wakacje.
– Normalny facet.
– W garażu jego domu znaleźliśmy zamrażarkę, a w środku, starannie zawinięte w celofan, pięć prawych kobiecych stóp. Ten typek zabawiał się, wkładając na nie ukradzione buty. Cierpiał na coś w rodzaju fetyszystycznej manii.
– Prawa stopa, lewa ręka. Dlatego Albert!
– Dokładnie tak! – potwierdził Boris, kładąc jej rękę na ramieniu. Mila zrobiła ostry unik, podnosząc się nagle z łóżka. Młody policjant się zawstydził.
– Przepraszam – mruknęła Mila.
– Nie ma problemu.
Nie była to prawda i Mila mu nie uwierzyła. Postanowiła jednak udawać, że przyjmuje jego wyjaśnienie. Podeszła do umywalki.
– Za minutę będę gotowa i pojedziemy.
Boris wstał i ruszył do drzwi.
– Nie musisz się spieszyć. Zaczekam na ciebie na dworze.
Wyszedł z pokoju, a Mila spojrzała w lustro.
– O Boże, kiedy to się skończy? – westchnęła. – Kiedy znowu będę mogła znieść czyjś dotyk?
* * *
Przez całą drogę do domu Bermanna nie zamienili ani słowa. Wsiadając do auta, Mila stwierdziła, że Boris włączył radio i natychmiast domyśliła się, że chce w ten sposób dać jej do zrozumienia, jak ma przebiegać podróż. Obraził się i być może ona ma teraz w zespole nowego wroga.
Jazda zajęła im niecałe półtorej godziny. Bermann mieszkał w domu zatopionym w zieleni, w spokojnej dzielnicy willowej.
Ulica przed wejściem została odgrodzona taśmami. Po drugiej stronie gromadzili się ciekawscy, sąsiedzi i dziennikarze. Patrząc na nich, Mila pomyślała, że się zaczęło. Dojeżdżając na miejsce, wysłuchali wiadomości w radiu. Podano, że znaleziono zwłoki małej Debby i ujawniono nawet personalia Bermanna.
Powód tak wielkiego poruszenia w mediach był prosty: cmentarz rąk to cios dla opinii publicznej, ale teraz wreszcie pojawiło się imię, którym można było nazwać ten koszmar.
Mila spotkała się już z czymś takim przy innych okazjach. Teraz prasa uczepi się pewnie tej sprawy i szybko rozprawi się z wszelkimi aspektami życia Bermanna, nie czyniąc żadnych rozróżnień. Jego samobójstwo było równoznaczne z przyznaniem się do winy. Media będą więc upierać się przy własnej wersji. Przypiszą mu rolę potwora bez skrupułów, odwołując się tylko do własnej jednomyślności. Zmiażdżą go z całym okrucieństwem, tak samo, jak zgodnie z przypuszczeniami, on postępował ze swoimi małymi ofiarami, nie dostrzegając ironicznego aspektu takiego zestawienia. Będą wypompowywać litrami krew z całej historii, aby zwiększyć atrakcyjność pierwszych stron gazet. Bez szacunku, nieobiektywnie. A kiedy ktoś pozwoli sobie zwrócić im na to uwagę, schowają się za wygodnym i zawsze aktualnym „prawem do relacjonowania”, aby ukryć swoją chorobliwą skłonność do ohydy.
Wysiadłszy z auta, Mila zaczęła się przeciskać przez mały tłumek reporterów i gapiów, weszła na odgrodzony teren. Szybkim krokiem ruszyła ścieżką do drzwi domu, nie mogąc uniknąć parokrotnego oślepienia błyskami fleszów. Po drodze podchwyciła spojrzenie Gorana stojącego w oknie. Poczuła się absurdalnie winna, że przyjechała z Borisem, a on to zauważył. A potem zrobiło jej się głupio, że pomyślała o czymś