do tego celu będzie stworzenie nowego oddziału położniczego.
Tak oto prysły wszystkie jego nadzieje.
– Ale przecież są już w Liverpoolu specjalne szpitale ginekologiczno-położnicze. Pod tym względem akurat przodujemy jako miasto.
W jego głosie pobrzmiewało rozdrażnienie. On i przełożona pielęgniarek cieszyli się w szpitalu największym uznaniem i autorytetem, zapowiadało się więc na starcie tytanów.
– Owszem, ale imigranci z Irlandii mieszkający w okolicach portu nie chcą się tam zgłaszać. Oni ufają tylko St Angelus. Rozmawiał pan kiedyś z nimi? Na samą wzmiankę o wizycie w Mill Road Hospital bledną jak ściana. Nie znam chyba bardziej przesądnych ludzi. Mieszkamy i pracujemy pośród nich, a przez to zapominamy, jak to wpływa na ich życie.
Doktor Gaskell doskonale zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. On i pozostali lekarze niestrudzenie starali się przekonywać tych ludzi, żeby nie korzystali z „butelek” przysyłanych z Irlandii, rzekomo zawierających uzdrawiające specyfiki. Najnowsza mikstura konkurująca z umiejętnościami lekarzy zawierała mocz kozy z farmy w Sligo, ponoć charakteryzujący się magicznymi właściwościami. Doktor Gaskell przypuszczał, że cała ta magia sprowadzała się do tempa, w jakim napełniały się pieniędzmi kieszenie rolnika, który całymi partiami wysyłał to ohydztwo do Liverpoolu.
– Sporo czasu minie, zanim z pamięci ludzi wymaże się straszliwe wspomnienie bombardowania Mill Road – powiedziała cicho przełożona pielęgniarek. – Tyle matek i tyle ich nowo narodzonych dzieci wtedy zginęło, a ich ciała zostały po prostu zalane cementem. Trudno się dziwić, że tutejsze kobiety nie chcą nawet zbliżać się do tego miejsca. Nie chcą rodzić dzieci na cmentarzu. Skutek jest taki, że rezygnują przez to z możliwie najlepszej opieki okołoporodowej. Pragnę, żeby nasze kobiety miały wszystko, co najlepsze.
Na chwilę zapadła cisza. Przełożona pielęgniarek i doktor Gaskell w milczeniu wspominali tamte tragiczne dni. Trzeciego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku miasto w wyniku bombardowań straciło wiele budynków, a życie mnóstwa ludzi zmieniło się raz na zawsze. Największe straty odnotowano między innymi w szpitalu położniczym przy Mill Road, gdzie zginęły matki i ich nowo narodzone dzieci, kierowcy karetek, lekarze i pacjentki. W obliczu ogromu ofiar i zniszczeń nie wszystkie ciała udało się wydobyć, w związku z czym wiele ciał zabitych, a wśród nich matek z noworodkami w objęciach, trzeba było zalać wapnem i cementem. Mężczyźni, którzy walczyli wówczas na froncie i sami odnosili rany na polach bitewnych, nawet nie zdawali sobie sprawy, że w tym samym czasie w Liverpoolu na ich domy spadają bomby, a ich rodziny giną pod gruzami. Wciąż jeszcze trudno było to wszystko opisać słowami, więc rzadko kiedy się o tym wspominało. Pamięć o tamtych wydarzeniach towarzyszyła jednak na co dzień przesądnym Irlandczykom i ciężarne kobiety nie zgadzały się rodzić w szpitalu przy Mill Road nawet w przypadku komplikacji.
Elsie O’Brien, gospodyni doglądająca mieszkania przełożonej pielęgniarek, wtoczyła do saloniku wózek z herbatą i racuszkami drożdżowymi. Drzwi do sąsiadującej z tym pomieszczeniem niewielkiej kuchni zamknęły się z trzaskiem za sprawą wiatru wpadającego przez otwarte okno.
Słysząc dźwięk podniesionych głosów, Elsie wcisnęła hamulec przy wózku i postanowiła nie spieszyć się z podawaniem herbaty. Liczyła na to, że dzięki temu więcej się dowie. Zyska nowe ploteczki i ważne informacje, które będzie mogła przekazać Biddy Kennedy i pozostałym członkiniom mafii St Angelus. Mafia miała do odegrania niebagatelną rolę. Dbała o interesy kobiet, które wraz z rodzinami mieszkały w okolicy portu. Zależało im na tym, aby żadna nie straciła pracy i nie zabrakło pieniędzy na jedzenie dla dzieci.
– Sama naleję herbatę, dziękuję pani, Elsie – rzuciła zwięźle przełożona pielęgniarek.
Elsie była niepocieszona.
– Jeszcze muszę posmarować racuchy masłem, siostro przełożona. Może od tego zacznę. – Postanowiła spróbować jeszcze innego sposobu, więc zwróciła się do doktora Gaskella: – Panie doktorze, czyż to nie straszne z tym wypadkiem? Ponoć biedny doktor Davenport ledwo uszedł z życiem…
Po tych słowach przycisnęła sobie chusteczkę do oczu, ale przełożona nie dała się nabrać.
– Dziękuję, Elsie, poradzę sobie z masłem.
Elsie zdusiła w gardle pomruk niezadowolenia i niespiesznym krokiem ruszyła z powrotem do kuchni. Przełożona postanowiła wyręczyć ją w nalewaniu herbaty, więc Elsie teraz pozostawało tylko przyłożyć kieliszek do drzwi i nasłuchiwać wieści.
Przełożona podała doktorowi filiżankę na spodeczku. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. W przytulnym saloniku zapanował spokój. Oboje rozmyślali o wypadku doktora Davenporta i wydarzeniach ostatnich kilku tygodni. Deszcz znad rzeki Mersey stukał w szyby, a potem spływał strużkami smoły po sczerniałych ścianach z czerwonej cegły. Gdzieś w oddali krzyczały mewy, a czarne dębowe meble połyskiwały w blasku lamp z frędzlowatymi abażurami, dowodząc swoim lśnieniem, że Elsie przez ostatnich dwadzieścia lat polerowała je z należytą starannością.
Doktor Gaskell zaliczał się do najwybitniejszych brytyjskich specjalistów w dziedzinie leczenia gruźlicy, zyskał też opinię najwyżej cenionego konsultanta w północno-zachodniej Anglii. Był błyskotliwy i pomysłowy. Popijając herbatę, układał w głowie sprytny plan przekonania siostry przełożonej do swoich racji i nakłonienia jej do przedłożenia interesów chirurgów ponad interesy oddziału położniczego.
Rozejrzał się po dobrze sobie znanym pokoju, a potem odstawił spodek z filiżanką na wózek i podjął jeszcze jedną próbę. Zamierzał zrzucić na nią prawdziwą bombę. Była tak uparta, że właściwie nie pozostawiła mu wyboru.
– Proszę posłuchać, siostro, ja też popieram pomysł modernizacji oddziału położniczego, ale pieniądze z tego budżetu mogą zostać przeznaczone tylko na jeden cel. Bardzo bym chciał, aby nasza rozmowa nie wyszła poza ściany tego pokoju, i wiem, że do niczego takiego nie dojdzie, pozwolę sobie więc przypomnieć, że w najbliższym czasie przyjdzie nam mierzyć się z wieloma różnymi problemami. Nie muszę pani przecież przypominać, że jeszcze sto lat temu ten szpital był domem pracy. Budynek stoi nad samą rzeką, przez co mamy, jak by to ująć, pewne konkretne problemy. Bynajmniej nie chodzi tylko o myszy i szczury wodne. Z tymi, że tak powiem, stworzeniami musimy się uporać i żadne koty nam w tym nie pomogą.
Przełożona pielęgniarek również odstawiła spodek z filiżanką na wózek. Ręka lekko jej zadrżała, gdy doktor wspomniał o wstrętnych i brudnych stworzeniach, których nazwy nie miał nawet odwagi wymówić. Ona oczywiście doskonale wiedziała, co on ma na myśli. Wiedziała wszystko, ale nie chciała dopuszczać do siebie myśli o przeklętych mieszkańcach nadrzecznych slumsów, zakładów przetwórczych, doków i sklepów, ale też – wszystko na to wskazywało – jej szpitala.
– Stary blok operacyjny stoi zbyt blisko rzeki, tak po prostu nie może być. Znów mieliśmy dzisiaj na męskiej chirurgii pacjenta z ropniem podprzeponowym. Musiał wrócić na salę operacyjną w celu usunięcia ropy. Oboje doskonale wiemy, że jeszcze niedawno dla tego człowieka nie byłoby ratunku. Mogliśmy tylko usuwać ropę, nic więcej, prawda, siostro? Pozostawało nam zbijać gorączkę, otoczyć go opieką pielęgniarską i powierzyć modlitwie zakonnic z St Chad’s, ale pacjent i tak miał niewielkie szanse. To trzeci chory z pooperacyjnym ropniem w ciągu kilku miesięcy. Pan Davis jest wzburzony. Nie chce, aby ktoś zarzucił mu zaniedbania, a przecież takie oskarżenia nie znajdowałyby pokrycia w rzeczywistości. Lada moment Irlandczycy uznają, że i na nim ciąży jakaś klątwa, i już nie będą chcieli się u niego leczyć.
– W moim szpitalu nie ma tych paskudnych stworzeń! – Przełożona pielęgniarek nigdy jeszcze w całej swojej karierze w St Angelus nie podniosła głosu, ale teraz była tego bliska.
Coś takiego nie mogło przejść bez