występuje w całym szpitalu. To stary budynek. Żeby cokolwiek na to zaradzić, trzeba by te ściany wyburzyć i postawić nowe. Na razie te małe dranie są górą. Wszędzie się plenią. Personel szpitala oczekuje, że pani i ja wspólnie się tą sprawą zajmiemy. I to właśnie powinniśmy zrobić, siostro.
Podstęp doktora Gaskella okazał się skuteczny. Plany nowego bloku operacyjnego dla St Angelus zarząd szpitali okręgu liverpoolskiego zaaprobował w rekordowo krótkim czasie. Dwa miesiące później nowy blok był gotowy na przyjęcie pierwszych pacjentów.
1 Zgodnie z tradycją angielską w odniesieniu do lekarzy specjalności chirurgicznych używa się grzecznościowego zwrotu „pan” zamiast „doktor” (przyp. tłum.).
Rozdział 2
Trzy miesiące później
Twój stary znalazł drugą nogę, Noleen?! – krzyknęła Biddy Kennedy z drugiej strony Arthur Street, zupełnie nie przejmując się tym, że jest jeszcze wcześnie i ludzie mogą spać.
Noleen Delaney nie odpowiedziała. W półmroku zmierzała pospiesznym krokiem do St Chad’s, pogrążona we własnych wymęczonych myślach. Chowała twarz przed wilgotnymi podmuchami porannej bryzy, która nawiewała znad Mersey i hulała po Arthur Street, wdzierając się do sypialni i kuchni poczerniałych domów z czerwonej cegły. Noleen wsunęła zziębnięte szczupłe dłonie głęboko do kieszeni. Rozmyślała o tym, co ma do zrobienia w ciągu dnia. Podeszwy butów miała do tego stopnia wytarte, że czuła pod nimi każdy kamyczek, a nawet niedopałek papierosa. Wbijały się w jej obolałe zrogowaciałe stopy.
Noc nie chciała opuścić portowych ulic. Poranek starał się wedrzeć tam pierwszym snopem światła, żeby rozproszyć ponure szarości, ale na razie bruk połyskiwał w świetle latarni zlanych w nocy smugami rzęsistego deszczu. Kawałek plastikowej folii, który Noleen zawiązała sobie wraz z chustką na głowie, gdy po nocnej zmianie wychodziła z St Angelus, żeby się osłonić przed deszczem, wisiał teraz jak hamak na jej ramionach okrytych cienkim płaszczem. Powiewał wściekle, więc sznureczki, którymi został zamocowany, drapały Noleen w szyję. Kobieta dwukrotnie poprawiała ten prowizoryczny kaptur i teraz nie miała już na to ochoty. Straciła nadzieję na to, że wróci do domu sucha. Te włosy, których nie rozwieje wiatr, spłaszczą się od wilgoci, jeszcze zanim ona padnie w St Chad’s na kolana i opowie Bogu o wszystkich swoich grzesznych myślach i uczynkach.
Biddy zmarszczyła brwi i odstawiła wiklinowy koszyk na chodnik.
– Noleen, zaczekaj, proszę! – W pośpiechu wsunęła klucz w zamek, przekręciła i zatrzasnęła drzwi, po czym wrzuciła długi kawałek sznurka z kluczem do skrzynki na listy i zatrzasnęła drzwi. – Noleen, zaczekaj! – zawołała ponownie, ale i tym razem bez skutku.
Powietrze rozdarły syreny pierwszych holowników, które płynęły w stronę kontenerowców na noc zacumowanych na redzie. Małe statki miały za chwilę spokojnie i powoli poprowadzić te duże do właściwego doku przez gęstą i szarą mgłę, uparcie utrzymującą się nad brudną wodą rzeki. Po przybyciu pierwszego kontenerowca rozlegał się klakson, który wzywał do portów mężczyzn z ulic Arthur, George, Stanley oraz Vince. Ich buty dudniły po bruku, a potem stukały po wydeptanych stopniach z piaskowca. Wszyscy stawili się w porcie z nadzieją na to, że zostaną wybrani do wynoszenia juty, drewna lub mąki z jednej z przestronnych, zimnych i brudnych ładowni, a w zamian otrzymają godziwą zapłatę.
Noleen nagle oderwała się od swoich myśli. Dotarło do niej, że ktoś ją woła, więc uniosła głowę. Lekko zmieszana spojrzała na koleżankę.
– Czy twój stary znalazł drugą nogę, Noleen? – zapytała Biddy ponownie.
Biddy świdrowała ją wzrokiem, Noleen tymczasem była już spóźniona. Spóźnić się do księdza bała się nawet bardziej, niż spóźnić do siostry przełożonej na nocną zmianę w St Angelus. Na ogół siedziała w St Chad’s w oczekiwaniu na poranną mszę na długo przed tym, jak pracownice z dziennej zmiany zaczynały wychodzić z domu na autobus i do szpitala, bo przecież tam właśnie zmierzała teraz Biddy. Noleen przypomniała sobie, że coś ją drapie w kark, więc odwiązała folię i strząsnęła plastikowy kaptur, przy okazji ochlapując wodą gołe nogi. Złapała bezużyteczny przedmiot za rogi, a następnie złożyła zgodnie z układem zagięć i schowała go do kieszeni.
– Poczekaj, sprawdzę klucz – rzuciła Biddy, po czym wsunęła dłoń w wąski otwór mosiężnej skrzynki na listy. Namacała klucz, więc mogła mieć już pewność, że znajduje się on we właściwym miejscu.
Zawsze wychodziła z domu przez frontowe drzwi, ale nigdy nie wracała tą drogą. Wolała wchodzić przez furtkę i tylne drzwi, których nigdy nie zamykała. Klucza do drzwi od kuchni nie miała od dnia bombardowania George Street, ale wcale się tym nie przejmowała. W którąkolwiek stronę by poszła, wszędzie wszystkich znała. Klucz wisiał w skrzynce na sznurku, na wypadek gdyby ktoś nagle zapragnął wejść do domu Biddy frontowymi drzwiami.
– Doprawdy, wy dwoje chyba nigdy nie dacie sobie spokoju z poszukiwaniem tej cholernej nogi – odparła Noleen, która wyglądała na lekko poirytowaną. Wyjęła ręce z kieszeni i potrząsnęła głową, na próżno usiłując przywrócić sprężystość przemokniętym lokom. – Jakże ja bym się cieszyła, gdyby ją znalazł. Matko Boska, jakże bym ja wtedy inaczej żyła!
Stały po dwóch stronach ulicy, ale na dźwięk otwierającego się okna jednocześnie uniosły głowy. Zobaczyły Elsie spod siedemnastki.
– Ech, wy dwie! Wystarczy wam chwila i cała ulica nie śpi – rzuciła z góry Elsie, znacznie głośniej niż wcześniej Biddy i Noleen. Ciągle jeszcze ciemne włosy miała elegancko uczesane i upięte na czubku głowy. W świetle żarówki znajdującej się za jej plecami tworzyły świetlistą aureolę wokół jej szczupłej twarzy. – Biddy! Zaraz schodzę! Gdyby autobus chciał odjechać beze mnie, koniecznie go zatrzymaj.
Okno trzasnęło, a zasłony wróciły na swoje miejsce, jeszcze zanim Biddy zdążyła ofuknąć Elsie za robienie największego hałasu.
Biddy poprawiła supełek od chustki, który miała zawiązany pod brodą tak ciasno, jak się tylko dało. Sprawdziła też, czy płaszcz ma należycie zapięty. Podniosła koszyk, przytrzymując jedną ręką napinające się na brzuchu guziki, po czym przemieściła sporą masę swojego ciała na drugą stronę ulicy, żeby pozmawiać z Noleen twarzą w twarz.
Biddy za nic w świecie by tego nie przyznała, ale Elsie mogła mieć rację z tą wczesną porą. Pewnie jeszcze nie było nawet wpół do siódmej. Dwóm przyjaciółkom nie robiło to jednak różnicy. Pora dnia nie miała znaczenia, gdy nadarzyła się okazja, żeby poplotkować.
– Czy wy sobie kiedyś przestaniecie dokuczać? – zapytała Noleen śpiewnie, uśmiechając się lekko w stronę sypialni Elsie.
– Jeśli to będzie ode mnie zależało, nigdy – odparła Biddy. – Smutno by mi było bez tego, a przecież w życiu trzeba mieć trochę rozrywki. Rany, Noleen, my to już ładnych parę miesięcy nie rozmawiałyśmy. Prawie zapomniałam, jak wyglądasz. Wiem, wiem, ty jesteś jak nietoperz. Wychodzisz z domu tylko po zmroku. A jak twój stary i jego noga? – zapytała na jednym oddechu.
Mąż Noleen, Paddy, wrócił z wojny bez nogi. Urwało mu ją niemal w całości, a chirurg – o czym ani sam zainteresowany, ani jego żona nie wiedzieli – na próżno próbował uratować choćby fragmenty, żeby mu pomóc zachować względną sprawność. Jego pierwszy, bardzo ambitny plan pokrzyżowała bulgocząca zgnilizną zgorzel gazowa, za drugim razem pacjent był o krok od śmierci. O krok… Ostatecznie chirurg uznał, że zdolność do wykonania tego kroku liczy się mniej niż życie. Paddy stracił wtedy dużo krwi, a uszkodzenia zaatakowanej gangreną tkanki, nerwów i naczyń okazały się bardzo poważne.
Gdy wrócił do domu,