opadam na plecy i patrzę w sufit. Czy to naprawdę takie złe, że chcę, aby przyjęcie było tylko na moją cześć? Wygląda na to, że ostatnio mam wobec niego mieszane uczucia. Zawsze go pragnęłam, planowałam je, oszczędzałam na nie pieniądze, ale odetchnę z ulgą, gdy będzie już po nim. Za dużo na ten temat myślałam, nie tylko przez ostatnie pół roku, ale także przez dwadzieścia lat. Najbardziej przeszkadza mi to, że potrzeba urządzenia tego przyjęcia zrodziła się we mnie z powodu rodziców. Gdybym miała taki ślub i wesele, jakie mi obiecywali, nie dostałabym obsesji na punkcie własnego święta.
Nie chcę myśleć o nich w takim dniu, ale co mam zrobić? Nie widziałam ich od przeszło dwudziestu lat. Zawsze zachowywali wobec mnie dystans, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek odbyła jakąś ważną rozmowę z ojcem, a do matki zbliżyłam się najbardziej, gdy kupiła czasopisma poświęcone organizacji uroczystości ślubnych; oglądając razem ze mną suknie, torty i kompozycje kwiatowe, opowiadała, z jaką pompą wydadzą mnie za mąż. Kiedy jednak zaszłam w ciążę, niedługo po siedemnastych urodzinach, nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. I wspaniały ślub zamienił się w pośpieszną piętnastominutową ceremonię w miejscowym urzędzie stanu cywilnego, tylko w obecności rodziny Adama i naszych najlepszych przyjaciół, Jess i Nelsona.
Wtedy wmawiałam sobie, że nie jest dla mnie ważne, czy mam huczne wesele, czy nie. Ale było ważne i wyrzucałam sobie, że tak bardzo przejmuję się jego brakiem. Kilka lat później jedna z matek poznanych w żłobku, do którego chodził Josh, zaprosiła nas na przyjęcie z okazji swoich trzydziestych urodzin. Bawiliśmy się świetnie. Adam i ja byliśmy wtedy zaledwie po dwudziestce i mieliśmy bardzo mało pieniędzy, więc to przyjęcie zrobiło na nas wielkie wrażenie. Ogarnięta nabożnym podziwem, obiecałam sobie, że pewnego dnia ja także będę tak uroczyście obchodzić swoje urodziny.
Kiedy miała się urodzić Marnie i z powodu nieustających nudności nie mogłam spać, stałam oparta o blat w naszej malutkiej kuchni i na odwrocie paragonu liczyłam, ile muszę miesięcznie oszczędzać, żeby urządzić takie przyjęcie jak Chrissie. Już postanowiłam, że wydam je na swoje czterdzieste urodziny, bo wypadają w sobotę. W tamtych czasach nie wyobrażałam sobie, jak to jest mieć czterdziestkę na karku. Ale już mam pojęcie.
Zwracam głowę ku oknu, moją uwagę przykuwa wiatr, który zrywa ostatnie kwiaty z drzewa. Czterdzieści lat. Jak to możliwe, że mam tyle? Trzydziestka stuknęła mi, gdy opiekowałam się dwojgiem małych dzieci, więc ledwie ją odnotowałam. Tym razem przeżywam to mocniej, może dlatego, że jestem na innym etapie życia niż większość moich koleżanek. One jeszcze mają w domu dzieci, podczas gdy Josh i Marnie, on dwudziestodwuletni, ona dziewiętnastoletnia, zaczęli już własne życie. To oznacza, że często czuję się starsza niż w rzeczywistości. Dzięki Bogu, mam Jess; ponieważ Cleo jest w tym samym wieku co Marnie, razem jakoś przebrnęłyśmy przez ich nastoletni okres.
Słyszę zgrzyt otwieranych tylnych drzwi, a potem tupot stóp Adama, kiedy przechodzi przez taras. Znam go na tyle dobrze, że potrafię sobie wyobrazić jego minę, gdy zobaczy, że namiot stoi tak blisko jego szopy. Bardzo się cieszy na przyjęcie, dlatego mam jeszcze większe wyrzuty sumienia z powodu sekretu, który utrzymuję przed nim od sześciu długich tygodni. Poczucie winy się nasila, więc odwracam głowę i wtulam twarz w poduszkę, starając się je zwalczyć. Ale daremnie.
Żeby się czymś zająć, biorę telefon. Chociaż na ekranie widnieje informacja, że jest dopiero ósma siedemnaście, już przyszły życzenia urodzinowe. Najpierw od Marnie; jej WhatsApp został wysłany kilka sekund po północy i oczami wyobraźni widzę ją, jak siedzi na swoim łóżku w Hongkongu i patrzy na zegar, żeby wcisnąć „Wyślij”, bo wiadomość jest już napisana.
„Najlepszej Mamie na świecie wszystkiego dobrego z okazji urodzin! Ciesz się każdą minutą tego szczególnego dnia. Już nie mogę się doczekać, kiedy się zobaczymy, ale to jeszcze kilka tygodni. Strasznie Cię kocham. Marnie xxx PS Będę przez weekend poza zasięgiem, bo chcę spokojnie powtórzyć materiał. Nie martw się, jeśli nie będzie ze mną kontaktu, zadzwonię w niedzielę wieczorem”.
Dalej znajdują się emotikony przedstawiające butelki szampana, torty urodzinowe i serduszka i jak zwykle robi mi się ciepło na sercu. Ale chociaż tęsknię za Marnie, jestem zadowolona, że nie będzie jej tu wieczorem. Źle się z tym czuję, bo powinnam żałować, że nie przyjedzie na przyjęcie, zresztą początkowo żałowałam. Teraz wolałabym, żeby nie było jej w domu nawet do końca miesiąca.
Początkowo zamierzała wrócić dopiero na koniec sierpnia, po zdaniu egzaminów i objeździe Azji z przyjaciółmi. Potem jednak zmieniła plany i za trzy tygodnie zjawi się tutaj, w Windsorze. Udaję przed każdym, że bardzo się cieszę z jej wcześniejszego przyjazdu, ale czuję jedynie niesmak. Kiedy wróci, wszystko się zmieni i nie będziemy mogli już dłużej żyć sobie przyjemnie jak do tej pory.
Słyszę Adama wchodzącego po schodach i przy każdym jego kroku to, czego mu nie zdradziłam, ciąży mi coraz bardziej. Ale nic mu nie powiem, nie dziś. Zagląda za drzwi i woła: „Wszystkiego najlepszego!”. To do niego takie niepodobne, że zaczynam się śmiać i trochę się rozluźniam.
– Ciii, obudzisz Josha! – szepczę.
– Nie martw się, śpi jak zabity. – Wchodzi do pokoju z dwoma kubkami kawy i Mimi drepczącą za nim. Pochyla się, żeby mnie pocałować, a kotka wskakuje na łóżko i trąca mnie z zazdrości. Uwielbia Adama i wciska się między nas za każdym razem, kiedy siadamy na kanapie, żeby wspólnie obejrzeć film.
– Najlepsze życzenia urodzinowe – powtarza.
– Dziękuję. – Unoszę dłoń do jego policzka i na chwilę zapominam o wszystkim innym, bo ogarnia mnie szczęście. Tak bardzo go kocham.
– Spokojnie, ogolę się – żartuje i odwraca głowę, żeby cmoknąć mnie w rękę.
– Wiem. – Nie znosi się golić i najchętniej chodziłby wyłącznie w dżinsach i T-shirtach, ale od tygodni zapowiada, że dziś wieczorem stanie na wysokości zadania i ubierze się elegancko. – Kawa do łóżka… jak cudownie!
Biorę od niego kubek i przesuwam nogi, żeby mógł usiąść obok. Gdy materac ugina się pod ciężarem jego ciała, niemal wylewam kawę.
– No i jak się czujesz? – pyta.
– Rozpieszczana – odpowiadam. – Co powiesz na namiot?
– Stoi za blisko mojego warsztatu. – Unosi ciemną brew. – Jest na miejscu – poprawia się szybko. – Będziesz się śmiała… ale śniło mi się, że odleciał, zabierając ze sobą Marnie.
– Więc dobrze, że jej tu nie ma – kwituję. I od razu czuję się winna.
Adam stawia kubek na podłodze i wyjmuje z tylnej kieszeni kopertę.
– Dla ciebie. – Odbiera ode mnie kawę i stawia obok swojej.
– Dzięki.
Kładzie się na łóżku po swojej stronie i podparty na łokciu, przygląda mi się, gdy otwieram kopertę. Widnieje na niej moje imię, pięknie wydrukowane trójwymiarowymi literami, w różnych odcieniach błękitu – cały Adam. Wyjmuję kartkę ze srebrną liczbą czterdzieści, rozkładam i czytam, co napisał: „Mam nadzieję, że dziś wszystko będzie tak, jak sobie wymarzyłaś, albo jeszcze lepiej. Zasługujesz na to. Kocham Cię, Adam. PS Razem jesteśmy nie do pobicia”.
Śmieję się z ostatniego zdania, bo zawsze tak mówi, ale zaraz potem do oczu napływają mi łzy. Gdyby tylko wiedział. Powinnam mu była powiedzieć sześć tygodni temu, gdy tylko dowiedziałam się o Marnie, ale tyle powodów przemawiało za tym, żeby tego nie zrobić, słusznych i niesłusznych. Jednak później, już po przyjęciu, nie będę miała żadnej wymówki, aby dłużej to przed nim taić. Ćwiczyłam ten tekst w głowie mnóstwo