mi kwiaty.
– Dla pani.
– Ojej, są śliczne!
– Przed wstawieniem ich do wody proszę przyciąć łodygi o dwa centymetry – radzi. – Ale niech pani nie rozwiązuje bukietu.
– Dobrze. Dziękuję panu… – Oddala się ścieżką, zanim kończę.
Zbliżam nos do róż i wdycham ich odurzający zapach, zastanawiając się, kto je przysłał. Przez jedną krótką chwilę mam nadzieję, że może rodzice. Ale są raczej od Adama, uświadamiam sobie.
Zanoszę je do kuchni, kładę na stole i wyjmuję dołączoną do nich kartkę.
„Udanych urodzin, Mamo. Przykro mi, że na nich nie będę, ale myślami jestem z Tobą. Strasznie Cię kocham. Twoja Marnie. PS To ten bukiet, którego nie dostałaś”.
Do oczu napływają mi łzy. Nie pamiętam, abym mówiła Marnie, że chciałam iść do ślubu z bukietem żółtych róż, ale musiałam to zrobić. Wtedy przypominam sobie naszą ostatnią rozmowę, tę, którą odbyłyśmy przed tygodniem, i robi mi się głupio.
Adam wybrał się wtedy na drinka z Nelsonem, a ponieważ wiedziałam, że wróci późno, skorzystałam z okazji i do niej zadzwoniłam. Zaczekałam z tym do dziesiątej; w Hongkongu była dopiero szósta rano, ale nie przejmowałam się, że może jeszcze spać.
– Mamo? – zapytała ze strachem, od razu przytomniejąc. – Czy wszystko w porządku?
– Tak, tak, w porządku – zapewniłam ją czym prędzej. – Po prostu pomyślałam, że do ciebie zadzwonię.
Usłyszałam, że czegoś szuka, może zegarka.
– Dopiero szósta rano.
– Tak, wiem, ale miałam ochotę na pogawędkę. I myślałam, że już wstałaś. Przepraszam.
– Nic się nie stało. Dlaczego nie jesteś na wizji?
– Och… sama nie wiem. Pewnie wybrałam nie tę opcję. Jak się masz?
– Jestem zagoniona. Mam dużo nauki. Kiedy wrócę do domu, chyba będę spała przez miesiąc.
– Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
– Tak?
– Bo nie bardzo rozumiem, dlaczego chcesz zrezygnować z tej podróży. – Przeszłam od razu do rzeczy, zaniepokojona, że Adam wcześniej wróci i przyłapie mnie na próbie przekonania córki, żeby przyjechała do domu dopiero pod koniec sierpnia, jak pierwotnie planowała.
– Bo chcę zrobić to prawo jazdy. Przecież już wam tłumaczyłam!
– Ale przecież nic cię nie goni. – Wiedziałam, że prawdziwy powód jej przyjazdu do domu nie ma nic wspólnego z egzaminem na prawo jazdy. – I tak nie stać cię teraz na motocykl.
– Czy tak uważa tata?
– Nie, ja tak uważam.
– Myślałam, że się ucieszysz z mojego wcześniejszego powrotu – odparła, zacinając się.
– Według mnie szkoda by było, żebyś nie zwiedziła całej Azji. I nie pojmuję, skąd ten pośpiech, żeby zdobyć coś, co nie będzie ci potrzebne jeszcze przez wiele lat.
– Kupiłam już bilet na samolot, więc i tak jest za późno.
– Zawsze możesz go wymienić.
Nastąpiła cisza.
– Nie chcesz, żebym przyjechała, mamo.
– Oczywiście, że chcę! – odparłam pospiesznie.
– Nie chodzi tylko o prawo jazdy. Mam jeszcze inne sprawy do załatwienia.
– To znaczy jakie? – Z trudem mówiłam spokojnym głosem.
– Inne i już. Przepraszam, mamo, ale jeśli zadzwoniłaś, aby wyperswadować mi powrót do domu pod koniec czerwca, to niepotrzebnie się trudziłaś. Chcę przyjechać i tyle.
Ostry ton jej głosu powiedział mi, że pora się wycofać. Zresztą w takiej sytuacji i tak nie mogłabym odbyć z nią rozmowy, którą musiałam prędzej czy później przeprowadzić.
– Rozumiem. I cieszę się, że cię zobaczę. – Przerwałam na chwilę, żeby wróciło porozumienie między nami. – Nie chciałam, abyś myślała, że musisz przyjechać i spędzić z nami lato… no wiesz, bo nie widzieliśmy się przez cały rok.
– Nie czuję się zobowiązana do przyjazdu, tęsknię za domem. – Zaśmiała się. – Chyba jestem większą domatorką, niż mi się wydawało.
Męczyłyśmy się jeszcze przez chwilę, ja pytałam, jakie ma plany na ten dzień, ona – jak idą przygotowania do mojego przyjęcia urodzinowego. Ale żadna z nas nie wkładała już w to serca; moje było przepełnione przeczuciem nadciągającej katastrofy, a jej – ciężkie od świadomości, że matka wbrew swoim zapewnieniom nie chce, aby przyjechała do domu.
– Mam dla ciebie kartkę urodzinową – powiedziała ze smutkiem. – Wyślę ją dzisiaj. Może nie dojść na czas, ale trudno.
– Będzie mi miło ją dostać, niezależnie od tego, kiedy dotrze – odparłam. A potem skończyłyśmy rozmowę.
Może wtedy postanowiła wysłać mi kwiaty, na wypadek gdyby jej kartka przyszła z opóźnieniem, co jednak nie nastąpiło. W chwili gdy myślę z niepokojem, ile musiały ją kosztować te róże, dobiega mnie dźwięk gitary i widzę Josha. Stoi u podnóża schodów ze zmierzwionymi włosami, jeszcze nieprzygładzonymi wodą ani żelem. Gdy zaczyna grać Happy Birthday w wersji raperskiej, uświadamiam sobie, że to dzięki niemu i Adamowi, i wszystkim innym, którzy pomagali w organizacji mojego przyjęcia urodzinowego, wreszcie przestałam mieć wyrzuty sumienia i mogę cieszyć się tym dniem.
– Dziękuję! – wołam, klaszcząc w dłonie. Gdy odstawia gitarę na schody, słychać stuknięcie drewna o drewno.
– Więc jakie to uczucie mieć czterdzieści lat? – pyta po wejściu do kuchni i podnosi mnie.
– Wspaniałe! – odpowiadam ze śmiechem. – Ale jutro pewnie straci urok nowości.
Odstawia mnie z powrotem na podłogę i przygląda mi się uważnie.
– Ładna sukienka.
Wygładzam spódnicę swojej białej sukienki na ramiączkach.
– Dzięki. Kupiłam ją specjalnie na dzisiejszy lunch z Kirin.
Pochyla się, żeby pogłaskać Murphy’ego.
– Jak się masz, stary? – mruczy. – Ty przynajmniej okazujesz radość na mój widok, nie tak jak Mimi. Nawet nie podeszła, żeby się przywitać. A w ogóle gdzie ona jest?
– Śpi na naszym łóżku.
– A tata?
– W swoim biurze.
Prostuje się.
– Biurze? Daj spokój, mamo, możesz nazywać to szopą, jak on.
Wzruszam ramionami i nalewam wody do czajnika. Napięcie między Adamem i Joshem przyprawia mnie o ból serca, a najbardziej ranią przytyki Josha pod adresem ojca – jego fryzury, tego, że wchodzi w średni wiek, pracuje w szopie. Adam zawsze bardzo się stara. Może zresztą o to właśnie chodzi – że stara się za bardzo.
Josh ruchem głowy wskazuje stół.
– Od kogo te kwiaty?
– Od Marnie. Czy nie są piękne?
– Wczoraj z nią rozmawiałem. – Otwiera lodówkę i wyjmuje z niej sok