– Na pewno nie musisz się dziś uczyć?
Podnosi ręce nad głowę i wyciąga je, dotykając dłońmi sufitu. To zabawne, że pewne nawyki przechodzą z pokolenia na pokolenie, bo podobnie zawsze robi Adam. Koszulka Josha unosi się przy tym i odsłania jego nagi brzuch. Zbyt płaski, dochodzę do wniosku i zastanawiam się, czy odpowiednio się odżywia.
– Nie, wszystko pod kontrolą – odpowiada na moje pytanie, tłumiąc ziewnięcie. – Wczoraj wieczorem powtórzyłem trochę materiału w pociągu i jutro w drodze powrotnej też będę miał na to parę godzin. Dziś jestem wolny i mogę zrobić co trzeba.
Uśmiecham się do niego z wdzięcznością.
– Wybrałeś muzykę… no wiesz, taką dla każdego?
– Tak. Max pomógł mi sporządzić playlistę.
Max. Przyjaciel Josha z dzieciństwa, który stracił matkę w wieku pięciu lat i od tego czasu stanowi część naszej rodziny, jest dla mnie i Adama drugim synem, a dla Josha i Marnie – bratem. Max, którego od sześciu miesięcy unikam.
– Założę się, że goście mieli dziwaczne i wspaniałe życzenia.
– Można tak powiedzieć. Przy takiej rozpiętości wieku zawsze powstaje dziwna składanka – przyznaje, delikatnie dźgając mnie palcem w ramię na znak, że żartuje. Bierze ode mnie wazon. – Gdzie mam postawić te kwiaty?
– Na razie niech zostaną w środku, żebym mogła się nimi nacieszyć. Herbaty czy kawy?
– Herbaty. Ja zaparzę.
Siadam przy stole. Josh ma rację, wieczorem zjawią się tu przedstawiciele wielu pokoleń, od dziewiętnastoletniej córki Nelsona i Jess, Cleo, po rodziców Adama, już po siedemdziesiątce. Chcę, żeby wszyscy dobrze się bawili, więc poprosiłam każdego o podanie Joshowi swojej ulubionej piosenki, która zostanie nadana w ciągu wieczoru. W ramach zabawy będziemy próbowali przypisać kolejne utwory poszczególnym gościom.
– A co u Amy?
Josh opiera się o blat.
– Dobrze.
– Jednak nie uda jej się dziś przyjechać?
Drapie się po piersi.
– Nie. Ale rozumiem powód, osiemdziesiąte urodziny dziadka są dla jej rodziców ważniejsze od twojej czterdziestki.
– Niewątpliwie.
Przynosi mi kubek herbaty.
– Chcesz coś do jedzenia?
– Dzięki. Poczekam na twojego tatę. Obiecał, że zrobi mi śniadanie.
– Nie będzie ci przeszkadzało, że ja coś przekąszę? – Josh podchodzi do szafki, wyjmuje z niej swoje płatki, wsypuje je do miski, zalewa mlekiem, bierze łyżkę z szuflady, a potem, oparty o lodówkę, zabiera się do jedzenia. Można odnieść wrażenie, że stale się o coś opiera, jakby jego ciało nie mogło samo utrzymać się w pionie. Smutek na twarzy, gdy myśli o tym, że Amy wieczorem nie przyjedzie, wcale nie ujmuje mu urody. Wygląda jak Adam w jego wieku.
Tłumię westchnienie. Martwi go nie tylko to, że nie będzie Amy.
– Kiedy porozmawiasz z tatą? – pytam.
– Niedługo.
– Musisz mu powiedzieć – kwituję, boleśnie świadoma własnej hipokryzji.
Ociera usta wierzchem dłoni.
– Wiem.
– On zrozumie.
Josh kręci głową.
– Nie – odpowiada ponuro. – Nie sądzę.
Godzina 10.00–11.00
Adam
Wracam z szopy do domu i widzę przez okno, że w kuchni Livia rozmawia z Joshem. Nie stoją obok siebie – Livia siedzi przy stole, a Josh stoi oparty o lodówkę – ale czuję się jak ktoś obcy, kto ich podgląda. Może takie wrażenie odnosi Josh, kiedy patrzy na mnie i Marnie, gdy jesteśmy razem – uświadamiam sobie nagle. Zawsze sądziłem, że nie przyłącza się do nas, bo nie chce, abym myślał, że mi wybaczył. Ale może wydaje mu się, tak jak mnie teraz, że by nam przeszkadzał.
Gdy tak patrzę, skrępowany tym swoim dziwnym podglądactwem, ale nie mogąc się przed nim powstrzymać, Livia odrzuca głowę do tyłu, rozbawiona czymś, co powiedział Josh, i na ten widok się uśmiecham. Uwielbiam widzieć, że jest szczęśliwa, zwłaszcza że wiem, jak to na nią podziałało, gdy rodzice w dniu, w którym im wyznała, że bierzemy ślub, powiedzieli jej, że nigdy nie będzie. Do końca życia nie zrozumiem, dlaczego się jej wyrzekli. Za każdym razem, gdy nie zjawiają się na uroczystości, na którą ich zaprosiła, pęka mi serce, bo choć ona sama mówi sobie, że nie przyjadą, zawsze mimo wszystko się ich spodziewa. Często mam ochotę wskoczyć na motocykl, odnaleźć ich w Norfolk i powiedzieć im, co tracą, nie tylko w odniesieniu do Liv, ale także Josha i Marnie, wnuków, których nie chcą znać. Powiedzieć, jaką wspaniałą mają córkę, jak bardzo ją kocham, jacy jesteśmy szczęśliwi. Ale zawsze się obawiam, że tylko pogorszyłbym sytuację.
Ostatnio jednak zdałem sobie sprawę, że gorsza dla Livii być nie może, dlatego postanowiłem napisać do jej rodziców i poprosić ich, żeby okazali serce i przyjechali na dzisiejsze przyjęcie. Dodałem, że rozumiem, jacy musieli być rozczarowani, kiedy Livia zaszła w ciążę, ale minęło już ponad dwadzieścia lat i pora sobie wybaczyć. Powołałem się na Josha i Marnie, którzy ku naszemu żalowi nie znają swoich dziadków. Załączyłem zdjęcie ich dwojga siedzących na murku w ogrodzie, zrobione przed wyjazdem Marnie do Hongkongu, i opisałem ich obszernie, to, jak żyją, czym się zajmują – wspomniałem nawet, że Marnie specjalnie przylatuje z Hongkongu na przyjęcie, aby sprawić Livii niespodziankę, bo liczyłem, że to ich przekona do przyjazdu. Spodziewałem się, że ojciec Livii natychmiast odpisze, zakazując mi dalszych kontaktów. To, że nie dostałem od niego odpowiedzi, napawa mnie nadzieją, że może jednak się zjawią.
Z zamyślenia wyrywają mnie wibracje telefonu. Spoglądam w stronę okna, żeby sprawdzić, czy Liv i Josh nie zauważyli, że im się przyglądam, ale wciąż są zajęci rozmową. Wyjmuję komórkę, zastanawiając się, czy to nie nowa wiadomość od Marnie. Ale nie, od Nelsona.
„Na pewno nie potrzebujesz dziś żadnej pomocy? Proszę… dzieciaki doprowadzają mnie do szału!”
Gdy pojechaliśmy do nich w zeszły weekend, Nelson próbował opowiedzieć mi o swojej pracy, ale włazili na niego jego czteroletni synkowie, bliźniacy, a córeczka ozdabiała mu brodę wstążkami i spinkami. Bardzo lubię Nelsona, ale w tym, że role się odwróciły, jest coś głęboko satysfakcjonującego.
„Obaj wiemy, że dziś Ty opiekujesz się dziećmi. Kirin by mnie zabiła. Przykro mi!” – odpisałem.
Ruszam do domu, przygotowując się już na uczucie – chyba straty – które towarzyszy mi zawsze, gdy jestem z Joshem. Z pozoru dobrze się dogadujemy. Ale czegoś w tym brak, pewnie bliskości, której chyba nigdy między nami nie będzie.
Zawsze byłem świadom dzielącego nas dystansu, ale odczułem go w pełni tego dnia, gdy Josh wyjechał na studia do Bristolu, tam, dokąd osiemnaście lat temu przed nim uciekłem – nie umknęła mi ta ironia losu. Kiedy przyszedł się pożegnać, byli u nas Nelson i Kirin; podał mi rękę, a potem zwrócił się do Nelsona, który objął go serdecznie. Zdumiało mnie, że Josh odwzajemnił uścisk, jakby to było najbardziej naturalne na świecie. Poczułem się prawie tak, jakby to Nelson był jego ojcem, nie ja.
Wiem, że wtedy, na początku, zbytnio skupiałem się na Marnie, i od tamtej pory staram się to Joshowi wynagrodzić,