B.A. Paris

Dylemat


Скачать книгу

że Josh musi gdzieś odbyć staż na ostatnim roku studiów, najlepiej w dziedzinie marketingu cyfrowego.

      – A czy myślał o tym, żeby pojechać do Stanów? – zapytał i wyjaśnił, że jest dyrektorem Digimaxu, dużej nowojorskiej firmy zajmującej się właśnie marketingiem cyfrowym, która oferuje staż studentom przed magisterium. Żeby za długo się nie rozwodzić – Josh wysłał tam swoje CV, odbył kilka rozmów telefonicznych z kimś z biura w Nowym Jorku i został przyjęty. Jest bardzo podekscytowany tym wyjazdem i cieszę się, że w przeciwieństwie do mnie wykorzystuje możliwości.

      Livia

      Adam przychodzi z ogrodu, zostawiając za sobą na podłodze ślad z trocin. Przyzwyczaiłam się do tego, już mnie to nie drażni.

      – Cześć, Josh – mówi. – Dobrze spałeś?

      – Tak, może być, zawsze dobrze śpię po powrocie do domu. A ty?

      – Nie najlepiej. Śniło mi się, że zwiało namiot, razem z Marnie. – Zwraca się do mnie. – Śliczne róże… od kogo?

      – Właśnie od niej – odpowiadam i podsuwam mu talerz z posmarowanymi masłem grzankami, bo byłam zbyt głodna, żeby na niego czekać. Bierze jedną z przepraszającym uśmiechem – przypomniał sobie poniewczasie, co mi obiecał.

      – Nie miałeś zrobić mamie śniadania?

      Ton głosu Josha nie brzmi oskarżycielsko, ale pytanie ma swój wydźwięk. Adam nie odpowiada, jak zwykle. Tłumię westchnienie.

      – Dostałam też przemiłe kartki urodzinowe – zmieniam temat. Wskazuję ich plik na stole. Adam podchodzi i przerzuca je jedną ręką, w drugiej trzyma tost.

      – Powinnaś zrobić z nich wystawkę – zauważa. – Nacieszyć się nimi.

      – Tata ma rację. – Josh bierze kartki od Adama i ustawia je na blacie. – Prezenty wieczorem, dobra, mamo?

      – Oczywiście.

      Na wzmiankę o prezentach Adam robi się niespokojny. Wczoraj wspomniał, że musi rano pojechać do Windsoru, więc się domyślam, że jeszcze niczego dla mnie nie kupił. Przed kilkoma tygodniami napomknęłam o pięknej skórzanej torebce, ale była dość droga, dlatego mam nadzieję, że nie zwrócił na to uwagi. Miałabym wyrzuty sumienia, gdyby wydał tyle pieniędzy na coś takiego.

      Patrzę na niego, jak opiera się o blat i pije drugi kubek kawy, próbując nawiązać z Joshem rozmowę o ustawieniu stołów – to ich przedpołudniowe zadanie – i rozwieszeniu lampek. Zauważam, że wygląda na zmęczonego, i ogarnia mnie fala czułości. Przez ostatnie cztery lata ciężko pracował – właściwie przez większość swojego życia – i liczy, że gdy Josh skończy studia, będzie lżej. Presja zmaleje, kiedy do opłacenia zostanie tylko jedno czesne i akademik.

      Po ślubie obiecywaliśmy sobie, że gdy tylko się da, podejmiemy dalszą naukę. Adam pójdzie na inżynierię wodno-lądową, a ja na prawo. To nie z braku czasu, pieniędzy ani ambicji Adam się nie kształcił; po prostu zdał sobie sprawę, że uwielbia stolarkę i rzeźbienie. W pracy z drewnem jest coś cudownie organicznego – twierdzi – co daje poczucie spokoju i zadowolenia.

      Przez te wszystkie lata stworzył wspaniałą firmę. Bywa trudno pod względem finansowym, bo nie zawsze wiadomo, kiedy pojawią się pieniądze, a wykonanie mebla potrafi zająć całe tygodnie. Ale wyrobił sobie markę jako rzemieślnik i może dyktować ceny. Zamówienia przychodzą z całego świata – choćby w tym roku zrobił piękne rzeźbione biurka dla klientów z Norwegii, Japonii i Stanów. Każde jest unikatowe, a niektóre stanowią nie lada wyzwanie, jak w przypadku klienta, który zażyczył sobie komodę wysokości prawie dwóch metrów i szerokości metra, mającą w każdej szufladzie po kilka tajnych skrytek. Albo tego, który poprosił o drewniany powóz dla jednego ze swoich dzieci, z możliwością zaprzęgnięcia kucyka. To zamówienie pozwoliło opłacić większość kosztów związanych z pobytem Marnie w Hongkongu.

      Ja zaczęłam studiować prawo na uniwersytecie otwartym, gdy Marnie miała dziesięć lat. Dyplom uzyskałam po sześciu latach, a po następnych dwóch mogłam już praktykować, co nastąpiło w odpowiednim momencie, bo właśnie tego roku Marnie wyjechała na studia. Uwielbiam swoją pracę i dzięki niej nie musimy już tak bardzo martwić się o pieniądze. Adam za nic nie chciał, aby nasze dzieci zaciągały pożyczki na opłacenie studiów, co oznacza, że mamy co miesiąc duże wydatki. A także że pracuje przez sześć dni w tygodniu po wiele godzin. Mimo to nasza sytuacja finansowa tak się poprawiła od czasów, gdy się pobraliśmy, że czasami muszę się szczypać, aby w to uwierzyć.

      – O której przyjedzie Kirin? – pyta Josh, kończąc rozmowę z Adamem, chyba o jakimś pudle.

      Spoglądam na zegarek.

      – Lada chwila.

      – Nelson przysłał mi esemesa. Chciałby do nas wpaść – mówi Adam z pogodną nutą w głosie. – Chyba próbuje się wykręcić od opieki nad dzieciakami.

      – Nie jestem zdziwiona. Wie, że Kirin zabiera mnie dziś na lunch. – Rzucam mu rozbawione spojrzenie. – Mógłbyś podskoczyć i mu pomóc. Josh na pewno sam sobie poradzi.

      Adam krzywi się wymownie.

      – Nie, dzięki. Mam już za sobą okres niańczenia dzieci, teraz jego kolej.

      – Widzisz, tato? – odzywa się Josh. – Wczesne ojcostwo ma jednak swoje zalety.

      – Poza tym, że musisz zrezygnować z życia?

      Wiem, że to miał być żart, ale cała sztywnieję, gdy przez twarz Josha przechodzi cień, a z miny Adama wynika, że chciałby cofnąć to, co powiedział.

      – Mamo, lepiej idź po swoje rzeczy – zwraca się do mnie Josh. Przechodzi na drugą stronę kuchni i w ten sposób fizycznie dystansuje się od ojca.

      Biegnę na górę po telefon, a po drodze wstępuję do łazienki, żeby umyć zęby i umalować usta. Cieszę się, że wyrwę się na jakiś czas z domu i zobaczę Kirin – na chwilę zapomnę o tym, co się dzieje. Myślałam, żeby spędzić cały dzień w spa, ale uznałam, że to byłaby przesada, a poza tym w głębi duszy nigdy nie lubiłam, kiedy ludzie zanadto się na mnie skupiali. Zresztą sama potrafię zrobić sobie manikiur i ułożyć włosy. I przecież to nie jest dzień mojego ślubu.

      Jestem zadowolona, że udało mi się znaleźć dla Adama prezent. Zamierzam mu go wręczyć wieczorem, w ramach podziękowania za to, że zawsze wspierał mnie w sprawie przyjęcia, nigdy nie próbował mnie odwodzić od tego pomysłu. Trudno było znaleźć coś odpowiedniego: jego pasje to czarno-białe filmy, motocykle i mosty, a to nie stwarza wielkiego pola do popisu. Ale kilka tygodni temu, gdy byłam w Windsorze podczas przerwy na lunch, zauważyłam na wystawie agencji turystycznej ofertę tanich lotów do Bordeaux i Montpellier. Na jednym ze zdjęć reklamowych widniał wiadukt Millau, który jak dobrze pamiętałam, widzieliśmy na filmie dokumentalnym o osiągnięciach inżynierii. Adam był tym wiaduktem zafascynowany, mówił, że chciałby być jednym z jego budowniczych i że któregoś dnia chętnie zobaczyłby go na własne oczy. Uświadomiłam sobie, że trafił mi się idealny prezent, pod wpływem impulsu weszłam więc do środka i zabukowałam dwa bilety na samolot do Montpellier, a potem zarezerwowałam cztery noclegi w pięknej oberży w centrum Millau z fantastycznym widokiem właśnie na ten wiadukt.

      Wyjeżdżamy w tym tygodniu: wylatujemy we wtorek, a wracamy w sobotę. Adam jeszcze o tym nie wie, bo to ma być niespodzianka. Będzie się niepokoił, że urywa się z pracy, gdy piętrzą się zamówienia, wiem o tym, ale zasłużył na urlop. Zamierzam podarować mu folder z biletami na samolot i zdjęcie wiaduktu Millau dziś wieczorem, gdy w krótkiej mowie będę dziękowała wszystkim za przybycie. Należą mu się podziękowania bardziej niż komukolwiek