i nigdy nie żałował, że to na niego się zdecydowaliśmy.
Zobaczyliśmy go po raz pierwszy w roku, w którym urodziła się Marnie. Wynajmowaliśmy wtedy ciasne mieszkanie z dwiema sypialniami i zdawaliśmy sobie sprawę, że gdy mała wyrośnie z łóżeczka, które wcisnęliśmy w naszym pokoju między szafę a ścianę, nie będzie miała gdzie spać. Wstawienie piętrowego łóżka do pokoiku Josha nie wchodziło w grę. Kiedy obliczyliśmy, że rata kredytu hipotecznego wyniesie mniej więcej tyle samo, ile koszt wynajmu większego mieszkania, rodzice Adama zaproponowali, że pożyczą nam pieniądze na zadatek. To uratowało nam życie, zwłaszcza gdy wspomnieli, że nie musimy od razu spłacać długu, że możemy to zrobić, kiedy poprawi nam się finansowo.
Obejrzeliśmy wiele domów i wybraliśmy dwa, nowo wybudowany i właśnie ten. Tamten nowy, na działce poza Windsorem, był obszerniejszy. Miał dodatkową sypialnię i większą kuchnię, no i był w idealnym stanie. W przeciwieństwie do niego ten ponadstuletni domek wymagał wielu prac remontowych. Ale od razu się w nim zakochałam, bo miał piękny ogród, w którym już było mnóstwo kwiatów i krzewów. To doskonała sceneria dla ślubu i wesela – stwierdziłam, patrząc na porośniętą powojnikiem pergolę w rogu. A potem pomyślałam o przyjęciu, które miałam nadzieję wydać na swoje czterdzieste urodziny, tak jeszcze odległe, że planowanie go było śmieszne – zdawałam sobie z tego sprawę. Ale nie mogłam sobie darować.
– Marnie nie mogłaby zrobić pierwszych kroków w śliczniejszym miejscu – powiedziałam do Adama, celując w jego piętę achillesową, bo widziałam, że skłania się ku łatwiejszej opcji, jaką był całkiem nowy dom. – Pomyśl, jaką będzie miała tu frajdę podczas zabawy w chowanego. O czymś takim nie byłoby mowy na tamtym wydłużonym prostokącie, na którym jeszcze nawet nie wyrosła trawa.
To przesądziło sprawę, tak jak się spodziewałam. Gdybym wspomniała, że Josh miałby więcej miejsca na grę w piłkę, nie byłoby to takie przekonujące. Dręczyło mnie sumienie, bo Adam miał ochotę zająć dodatkowy pokój w nowo wybudowanym domu i urządzić w nim warsztat. Ale ogród szybko zdobył jego serce, tak jak moje.
Odmalowaliśmy ściany na biało i odnowiliśmy stare dębowe podłogi, a po kilku latach Adam zbudował sobie na końcu ogrodu dużą szopę, dzięki czemu przestało mnie nękać poczucie winy, że nie ma warsztatu. I wiedziałam, że kiedy wieczorem zaświecą się lampki na drzewach, ogród będzie wyglądał tak, jak to sobie wyobraziłam wtedy, przed laty.
Godzina 11.00–12.00
Adam
Opuszczam pudło, w którym kiedyś coś dostarczono, nie pamiętam co, i podaję Joshowi, który stoi niżej w holu.
– A to do czego? – pyta.
Schodzę z drabiny i wsuwam ją z powrotem na strych. Nie mogę mu wyjawić prawdziwego powodu, więc uciekam się do przygotowanej odpowiedzi.
– Wiesz, że kupiłem dla mamy pierścionek? – Kiwa głową. – Domyśliłaby się po rozmiarze opakowania. Więc zamierzam schować puzderko z pierścionkiem do tego pudła, żeby miała większą niespodziankę.
– W takim razie może znaleźć cały zestaw pudełek, które dałoby się powkładać jedno w drugie? Zostało ich mnóstwo po tosterach i tym podobnych, a ja mam pudełko po butach. Do niego włożylibyśmy puzderko z pierścionkiem. – Jego entuzjazm rośnie. – Albo wsunęlibyśmy je do rolki po papierze toaletowym i wsadzilibyśmy do pudełka po butach. Wtedy za nic by się nie domyśliła!
– Nie, tylko to jedno pudło.
– Ale skoro niespodzianka ma być większa?
– Nie, chcę schować pierścionek do tego pudła i już. – Biorę je i stawiam pionowo, żeby dało się je znieść po schodach. – Pomożesz mi owinąć je papierem?
– A czy puzderko będzie tłuc się w środku? Trzeba by wypełnić pozostałą przestrzeń gazetami.
– Nie, nic mu się nie stanie. – Josh idzie za mną do kuchni. Tam rzucam pudło na podłogę. – Opakujmy je. Gdzieś tu powinien być papier.
– A nie lepiej to zrobić po włożeniu pierścionka? – dopytuje. – Wtedy będzie można pudło porządnie zakleić.
– Nie chcę go zaklejać.
– Dlaczego?
– Bo wtedy za długo będzie je otwierała.
Drapie się po głowie.
– Myślałem, że zależy ci, aby zwiększyć napięcie.
Zaczynam żałować, że poprosiłem go o pomoc.
– Tak, ale nie za bardzo.
– Nie rozumiem.
– Zrozumiesz wieczorem. Na razie niech będzie po mojemu.
– Dobra, bo nigdy nic nie jest po twojemu. – Mówi to tak rzeczowo, jakby naprawdę uważał, że wszystko, co robię w życiu, wynika z obowiązku, nie z wyboru.
Uśmiecham się do niego przelotnie.
– I tak mi odpowiada.
Jego milczenie zdradza, że mi nie wierzy. Sięgam nad jedną z szafek kuchennych, znajduję rulony ozdobnego papieru, które Liv tam trzyma, i zabieramy się do owijania pudła.
– Co u Amy? – pytam, przerywając ciszę, która ciąży nam obu.
– Wszystko dobrze. Strasznie żałuje, że nie będzie na przyjęciu. Kiedy wsadzisz tam pierścionek?
– Pojadę po niego, gdy zestawimy stoły.
To niewiarygodne, ile czasu zajmuje nam dwóm owinięcie pudła. Liv zrobiłaby to o wiele sprawniej, i to w pojedynkę.
– Mam nadzieję, że ze stołami pójdzie łatwiej niż z tym – rzuca Josh. Rozgląda się. – Gdzie zamierzasz to wstawić?
– Pod stół na tarasie. Ale będę musiał z tym zaczekać, aż ludzie z firmy cateringowej rozłożą obrusy, bo nie chcę, żeby mama coś zauważyła.
– Wróci przed ich przyjazdem. – Zastanawia się przez chwilę. – Mam kilka tych zestawów imprezowych, z balonami, serpentynami i tak dalej, a w każdym jest też papierowy obrus. Możemy je posklejać i przykryć nimi stół.
– Dobry pomysł – odpowiadam i uśmiecham się do niego.
Idzie po nie i po sklejeniu rzeczywiście przykrywają stół aż do ziemi. Wsuwamy pod niego pudło.
– Doskonale – stwierdzam z ulgą, że to mam z głowy. Brak drewnianej skrzyni nie wydaje się już tak dotkliwy. – A teraz stoły.
Bierzemy spod ściany stoły na kozłach, dwanaście sztuk, cztery z nich stawiamy w namiocie, a pozostałe na trawniku.
– Krzesła teraz czy później? – pyta Josh.
– Możemy teraz.
Ustawiamy przy każdym stole po dziesięć krzeseł i gotowe. Sprawdzam, która godzina: jest za dwadzieścia dwunasta, za wcześnie na piwo.
Spoglądam na Josha.
– Piwko?
– Chyba zasłużyliśmy. Zostań, ja przyniosę.
Chociaż mam bliżej do kuchni niż on, wiem, że nie ma co się sprzeciwiać. Josh, jeśli tylko może, nie pozwoli, żebym go w czymś wyręczył. Nie podoba mu się nawet to, że opłacam jego studia, i zapowiedział, że zwróci mi za nie co do pensa. Dlatego to, że zgodził się pojechać na ten staż, tyle dla mnie znaczy. Naprawdę byłem przygotowany, że odmówi, bo ja mu go załatwiłem.
Wraca z dwiema butelkami piwa i Murphym. Siadamy na murku, żeby je