Kristen Ashley

Córka gliniarza


Скачать книгу

      – Znajdź Teddy’ego i zawieź go do mojego biura. To chłopak Coxa.

      Potem się rozłączył i rzucił komórkę na deskę rozdzielczą.

      Był zły jak diabli.

      – Ally… – zaczęłam.

      – Wszystko w porządku.

      Odetchnęłam z ulgą.

      – Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?

      – Miałem człowieka pod domem Rosiego. Widział, co się stało.

      Że co?

      – Czemu nic nie zrobił? – podniosłam głos.

      – Nie miał pojęcia, kim jesteś – odparł Lee i dodał po chwili przerwy: – Teraz już wie.

      O cholera. Postanowiłam już nie podnosić głosu.

      – Masz… człowieka?

      Spojrzał na mnie, nadal wściekły, przeniósł wzrok na drogę.

      – Mam wielu ludzi.

      – Aha.

      Zaskoczył mnie, ale uznałam, że nie jest to dobry moment, żeby go przesłuchiwać i wyciągać szczegóły z jego drugiego życia, drążyć, ilu ma ludzie i skąd zna takie typy jak „Coxy”. Właściwie nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć coś więcej o jego życiu. W sumie nie, nie chciałam.

      A może w tych okolicznościach warto znów zacząć się zastanawiać, jak unikać Lee. Ale czy zrobić to już teraz?

      Dom Wilcoxa mieścił się w Denver Country Club, bogatej i eleganckiej dzielnicy. Lee wyjechał na Speer Boulevard i grzał z prędkością większą, niż dozwolona i/lub bezpieczna, zmieniał pasy niespodziewanie i często. Uznałam, że lepiej się nie odzywać, jego stan nie zachęcał do rozmowy, a już na pewno nie do pouczeń o bezpieczeństwie na drodze.

      Przejechał skręt na Broadway.

      – Muszę wrócić do księgarni – poinformowałam.

      Zero reakcji.

      – Lee, muszę być w księgarni.

      Nadal mnie ignorując, jechał prosto do centrum, do siebie.

      Kurde.

      Odchyliłam się na oparcie, położyłam jedną rękę na brzuchu, drugą trzymałam lód. Rozważałam dostępne opcje.

      Po pierwsze, w tej chwili nie mam na nic wpływu. To on siedzi za kierownicą z wściekłą miną i robi to, co mu się żywnie podoba, czyli jak zawsze.

      Po drugie, zostałam porwana, co próbowałam igno­rować.

      Po trzecie, zostałam porwana, czego nie dało się zignorować.

      Wielkie, napakowane draby wyciągnęły mnie z samochodu, ogłuszyły i zawiozły do miejsca, w którym nie chciałam być.

      Poczułam, jak dopada na mnie stres pourazowy, ręce mi się trzęsły. Lee wjechał do podziemnego garażu, zaparkował i otworzył drzwi od mojej strony. Gdy wsiadaliśmy do windy, trzymał rękę na moich plecach.

      Panowała dręcząca cisza. Odezwałam się, trochę z ciekawości, a trochę dlatego, żeby przerwać milczenie:

      – Użyli czegoś i straciłam przytomność.

      – Paralizatora – odparł krótko, nadal pogrążony w mrocznych myślach.

      Zaczęło mnie telepać. Użyli paralizatora! Ja pierdzielę.

      Nigdy nawet nie widziałam tego na oczy. A dziś go na mnie użyli.

      Weszliśmy do mieszkania, poszłam za nim do kuchni. Nawet się nie zdziwiłam, gdy wyjął pistolet zza paska spodni i położył na blacie.

      Na mnie, córce gliniarza, broń nie robiła większego wrażenia. Lata temu tata nauczył mnie traktować ją z szacunkiem, pokazał, jak się z nią obchodzić, dużo o niej opowiadał i zabierał mnie na strzelnicę. W domu zawsze trzymał broń w ukryciu, co oczywiste, skoro przebywaliśmy tam ja, Ally i nasi przyjaciele. A jednak to, że Lee położył pistolet na blacie tak, jakby kładł nóż do pizzy, było trochę przerażające.

      Potem odwrócił się do mnie i chyba chciał zacząć mówić.

      A raczej, wnioskując z jego twarzy, wrzeszczeć.

      Ale nim zdążył coś powiedzieć, podniosłam ręce, wymachując woreczkiem z lodem.

      – Nie, ani słowa! – krzyknęłam, trzęsąc się, a łzy piekły mnie w oczach.

      Najwyraźniej spóźniona reakcja organizmu.

      Żeby się nie rozryczeć albo w ogóle nie zemdleć, zaczęłam krzyczeć.

      – Ja pierdzielę! Sparaliżowali mnie, porwali i jeszcze dostałam w twarz. Boli jak cholera! – Lee zamknął usta i chciał do mnie podejść, ale wyciągnęłam przed siebie rękę: – Nie zbliżaj się do mnie!

      Przystanął i skrzyżował ramiona na piersi.

      Zaczęłam chodzić po kuchni tam i z powrotem, jedną ręką znów trzymałam lód przy policzku, drugą wymachiwałam i cały czas nadawałam:

      – To się nie dzieje! Ten przygłup Rosie zniknął i nie wiadomo, gdzie się podziewa. Strzelali do mnie, użyli paralizatora, a wcześniej zostałam wyciągnięta w środku nocy z łóżka za kostkę! Brylanty są warte milion dolarów i ten gość rozmawiał o nich ze mną! A przecież ja nic nie wiem, nawet ich nie widziałam! W dodatku leciał na mnie, a za to, co dziś dla mnie zrobiłeś, wiszę ci kolejną przysługę. I to mnie wcale nie cieszy! – Odetchnęłam głęboko i nawijałam dalej: – Jestem wykończona! Nie mogłam się przespać w środku dnia, do tego wszystkiego konam z głodu, bo na lunch jadłam tylko babeczki! Babeczki!

      Przerwałam tę tyradę, stojąc na środku kuchni. Ręce miałam opuszczone, dłonie zaciśnięte w pięści, lód topniał, a ja starałam się nie rozryczeć. Wychowywał mnie samotny ojciec, który kochał mnie nad życie, ale wolałby mieć chłopca. Płakanie nie było spoko. Płakanie było mazgajskie.

      Kolejny głęboki wdech, żeby się opanować. Drżała mi dolna warga. Lee uznał, że chyba skończyłam wrzeszczeć, bo podszedł, zabrał torebkę z lodem, wrzucił do zlewu i objął mnie w talii.

      – Babeczki? – spytał.

      – Żebyś wiedział.

      W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki.

      – Czyli musimy cię nakarmić.

      Skinęłam głową.

      Ponure myśli i cała złość zniknęły. Jego twarz nie była już taka spięta, pojawiły się inne emocje.

      Dotknął dłonią mojej skroni, tam gdzie Straszny Teddy mi przywalił. Odsunął mi włosy za ucho, delikatnie gładząc kciukiem miejsce pod kością policzkową. Przez kilka chwil patrzył na mój policzek, potem spojrzał mi w oczy.

      – Ale może najpierw powinniśmy się chwilę przespać – zaproponował cicho.

      Zignorowałam ten czuły dotyk i jego słowa, w których kryła się subtelna obietnica tego, co mogłoby się zdarzyć przed drzemką albo po niej. Albo wtedy i wtedy.

      Miałam dość.

      Potrzebowałam butelki wina, ciemnego pokoju i drzemki, wyjątkowo długiej i mocnej. A to mi się nie uda, jeśli Lee będzie obok mnie. Najlepiej, żeby znalazł się w innym stanie albo nawet w innym kraju.

      – Zawieź mnie do domu – poprosiłam. Starałam się, żeby po mojej histerycznej przemowie i jego intymnym geście zabrzmiało to spokojnie i rzeczowo.