Potem musnął moje wargi swoimi, a ja uznałam to za kolejne pół pocałunku, co w sumie dawało cztery. Cztery pocałunki z Lee, i to jednego dnia.
– To są wredni goście. Mogą wyglądać jak durnie, ale nie będą mili – ostrzegł. – Lepiej z nimi nie zadzierać.
– Bali się ciebie – zauważyłam.
– I pewnie to cię przed nimi ochroniło. Ale chyba nie jestem w stanie ochronić ciebie przed tobą samą. Co twoim zdaniem robiłaś?
– Szukałam Rosiego.
– Myślałem, że ja go szukam.
– Gdybym znalazła go pierwsza, nic nie byłabym ci winna.
– A teraz jesteś mi winna za dzisiejsze popołudnie.
– Specjalnie się nie wysiliłeś, po prostu wszedłeś i mnie stamtąd zabrałeś. Powiedzmy, że wiszę ci za to blachę ciasteczek. – Zacisnął usta, a ja szybko zmieniłam temat. – Proszę cię, zawieź mnie do domu.
Pokręcił głową i patrzył na mnie przez chwilę.
– Zostaw sprawę Rosiego mnie – zażądał.
Nie odpowiedziałam. No wiem, że przeszłam przez strzelaninę, rażenie paralizatorem i porwanie – i pewnie każdy rozsądny człowiek by się wycofał. Ale nie ja. Ja miałam teraz misję. Byłam gotowa znaleźć Rosiego, wklepać mu, oddać diamenty Terry’emu Wilcoxowi, a następnie przenieść się do Bangladeszu, żeby zniknąć z oczu Lee i być może również Coxy’emu.
– Nie podoba mi się to, co widzę – oznajmił Lee. – Wyglądasz jak wtedy, gdy tata zabronił ci jechać do Vegas na koncert Whitesnake.
No i co. To był świetny koncert i wart miesięcznego szlabanu, który dostałam po powrocie.
Lee przyciągnął mnie do siebie, bardzo, bardzo blisko.
– Lepiej żebyś była warta kłopotów, które ściągasz – powiedział miękko, jego wargi znalazły się tuż przy moich.
Czułam, jak brązowe oczy mnie hipnotyzują.
– Jestem warta – szepnęłam.
Cholera ciężka! Straciłam kontrolę i zaczęłam z nim flirtować?
Lekko odchyliłam głowę i oblizałam wargi, mój język dotknął jego ust.
– Mmm… – wymruczał.
I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Lee nie zwracał na to uwagi, wsunął dłoń w moje włosy, drugą ręką przyciągnął mnie za talię.
Dzwonek zabrzęczał znowu, tym razem ten, kto go naciskał, nie miał zamiaru odpuścić.
– Może to Rosie? – zasugerowałam.
– Szlag. – Lee puścił mnie i podszedł do drzwi.
Dwie minuty później do środka weszły obie nasze rodziny, w komplecie.
– Uznaliśmy, że trzeba to uczcić kolacją – oznajmiła Kitty Sue.
– Ty uznałaś. My jesteśmy po prostu głodni – odparł Malcolm i uśmiechnął się do mnie, ale nagle uśmiech zastygł mu na twarzy.
Pozostali też znieruchomieli.
– Co ci się stało? – wykrzyknął tata.
Rany. Nie przeglądałam się w lustrze, ale mój wygląd był chyba adekwatny do samopoczucia.
Synowie Malcolma Nightingale’a wrodzili się w ojca – a on nadal był szczupły i sprawny i miał przystojną, interesującą twarz. Trzymał się w formie, biegając, czasem jeździł po kraju, brał udział w maratonach.
Tom Savage był wysoki, wciąż przystojny, miał niebieskie oczy i mógł uchodzić za czarującego. Szpakowate włosy, budowa obrońcy liniowego, którym zresztą był za młodu. Upływ czasu dodał mu tylko trochę brzuszka – efekt zamiłowania do piwa i meksykańskiego żarcia.
Tata odwrócił się do Lee.
– Uderzyłeś ją?
Aż mnie zatkało od tej obraźliwej sugestii, pozostałych chyba tak samo.
Lee patrzył na tatę przenikliwie; zacisnął usta. Oparł się o blat, skrzyżował ręce na piersi i wyraźnie nie zamierzał odpowiadać.
Tata kochał Lee. Zawsze traktował Hanka, Lee i Ally tak samo jak Malcolm i Kitty Sue traktowali mnie; nawet go podziwiał.
Ale jest gliną i wiedział o Lee oraz o jego przeszłości takie rzeczy, z których ja zupełnie nie zdawałam sobie sprawy. Rzeczy, których nie pochwalał. Które sprawiały, że teraz bardzo martwił się o mnie.
Tak czy inaczej poczułam nieprzepartą ochotę kopnąć ojca w kostkę.
– Nie, nie uderzył mnie… Jezu, tato!
– Oczywiście, że jej nie uderzył, Tommy, jak mogłeś coś takiego pomyśleć? Co się stało? – Katty Sue, dyplomatka jak zawsze, odrzuciła idiotyczną sugestię taty, podeszła do mnie.
Spojrzałam na Ally i wielką torbę – akurat stawiała ją na podłodze. Tym razem to już nie rzeczy na jedną noc, to wypchana na maksa torba, z ogromną ilością ciuchów. Pewnie wystarczyłoby ich co najmniej na tydzień. Na tyle, żebym zdążyła, będąc u Lee, zajść w ciążę albo zostać jego niewolnicą, albo jedno i drugie.
Gdybym nie martwiła się o Allyson tak strasznie i gdybym jej nie kochała, udusiłabym ją własnymi rękami.
– Wszystko dobrze? – spytałam.
Skinęła głową.
Kitty Sue popatrzyła na nas.
– O nie, co wy znowu knujecie?
– Nic takiego – odparłam szybko. – A jeśli chodzi o mój policzek, tato, to w księgarni z półki spadły na mnie książki. Lee przyszedł i zabrał mnie do siebie, żeby obejrzeć, jak to wygląda i przyłożyć mi lód. – Podeszłam do zlewu, żeby zademonstrować woreczek z lodem, a potem ni stąd, ni zowąd, oparłam się ramieniem o Lee.
Czemu to zrobiłam? Może nie podobał mi się ton, jakim rozmawiał z nim tata, a może nie chciałam, żeby Lee tak zaciskał usta.
– Masz lód w księgarni – zauważył ojciec.
Kurczę, fakt.
– Lód Lee jest lepszy – odparłam.
Ale to słabe. Wychodzę z wprawy.
– No ja myślę, że jego lód jest lepszy – mruknęła Ally.
Obie z Kitty Sue zgromiłyśmy ją wzrokiem.
Hank i Lee popatrzyli na siebie. Hank westchnął i zakołysał się na piętach; Lee objął mnie. Nie miałam ochoty się zastanawiać, co znaczyła ta braterska wymiana spojrzeń. Dzień był wystarczająco podły.
Hm, przybycie rodziny oznaczało, że mam z głowy drzemkę z Lee. Cholera, zaczęłam z nim flirtować, potrzebowałam czasu, żeby odzyskać kontrolę.
– Dokąd idziemy na kolację? – zapytałam radośnie, a Lee zerknął na mnie kątem oka. Moje iluzje, że mam coś z głowy, legły w gruzach.
– Sushi Den – oznajmiła Ally.
Jednocześnie podniosłyśmy ręce w geście rockowego pozdrowienia i wrzasnęłyśmy:
– Sushi!
– Nie idziemy na sushi – zaprotestował Malcolm.
– Już zdecydowaliśmy. Idziemy – odparła Kity Sue.