David Baldacci

Budynek Q


Скачать книгу

nie opracowałem planu.

      – Armia może ci szybciej zaplanować życie. Na przykład postawić cię przed sądem wojskowym.

      – Nie sprzeciwiłem się rozkazom, bo żadnych nie otrzymałem. Jestem na urlopie, mogę robić, co mi się podoba.

      – Póki służysz w wojsku, nie wolno ci robić, co ci się podoba. I dobrze o tym wiesz!

      – Dzięki za kazanie – warknął Puller.

      – John, mówię ci tylko, żebyś postępował bardzo ostrożnie…

      – Przejdźmy do rzeczy – przerwał bratu. – Wierzysz, że tato to zrobił?

      – Jak mam odpowiedzieć na takie pytanie, do ciężkiej cholery? Nie mam pojęcia!

      – Myślę, że go podejrzewasz.

      – A co ty sądzisz?

      – Że rodzice się kochali i tato nigdy nie podniósłby na mamę ręki.

      Robert nie odpowiedział od razu. Cisza ciągnęła się długo i Puller zaczął się obawiać, że brat się rozłączył.

      – Bobby? Słyszałeś, co mó…

      – Słyszałem, John.

      – No i?

      – Czas selekcjonuje wspomnienia. Jedne zachowujemy, inne wyrzucamy z pamięci. Tak to działa u większości ludzi. A ja jestem skonstruowany w taki sposób, że pamiętam praktycznie wszystko tak, jak było naprawdę. To, co dobre, i to, co złe.

      – Do czego pijesz? – zapytał ostro Puller.

      – Sądziłem, że to dość oczywiste. Muszę kończyć, John. Czeka na mnie generał. Postaraj się nie zaprzepaścić własnej kariery, dobra?

      Połączenie zostało przerwane.

      Puller wpatrywał się w telefon.

      Selekcja wspomnień? O co mu, do diabła, chodziło?

      Stan Demirjian zadzwonił po godzinie. Trzy godziny później Puller wędrował korytarzem hospicjum, do którego Lynda przyjechała umrzeć. Towarzyszyła mu pielęgniarka.

      Stan postanowił nie uczestniczyć w tym spotkaniu. Puller nie miał mu tego za złe. Stary sierżant pewnie wolałby jeszcze raz zdobywać Hamburger Hill niż słuchać, jak jego żona oznajmia Pullerowi, że jego ojciec jest mordercą.

      Pielęgniarka otworzyła drzwi, wprowadziła Pullera do pokoju i się wycofała. Spojrzał na łóżko. Stał przy nim stojak do kroplówek i urządzenie monitorujące funkcje życiowe, połączone rurkami i kablami z leżącą w pościeli skurczoną postacią. Trzy dziesięciolecia oraz ostatnie stadium raka odcisnęły na kobiecie swe piętno.

      Puller rozejrzał się po małym pomieszczeniu. Było niemal kopią tego, w którym obecnie przebywał jego ojciec. Zastanawiał się, co jest gorsze: świadomość, że się umiera, czy całkowity jej brak.

      Przysunął sobie krzesło i usiadł przy łóżku.

      – Pani Demirjian?

      Kobieta lekko się poruszyła, przekręciła głowę w jego stronę i otworzyła oczy.

      – Kim pan jest? – zapytała ochrypłym głosem.

      – John Puller. Junior.

      Jej oczy na chwilę otworzyły się szerzej, po czym zamieniły się na powrót w wąskie szczeliny, tak jakby górne światło boleśnie je raziło.

      – Kiedy widziałam pana ostatni raz, był pan jeszcze małym chłopcem.

      – Tak, proszę pani.

      Puller zerknął na woreczki wiszące na stojaku. Zaczął się przyglądać, jak zawarte w nich płyny powolutku spływają rurkami podłączonymi do ręki pani Demirjian. Stamtąd trafiały do jej krwiobiegu. Jedna z nich zapewne dawkowała morfinę.

      – Przyszedł pan… z powodu… mojego listu.

      – Tak, proszę pani.

      – Uwielbiałam Jackie. Nikogo w życiu nie szanowałam tak jak jej.

      Matkę nazywano Jackie, podobnie jak większość kobiet noszących imię Jacqueline. Zresztą z wyglądu przypominała Jackie Kennedy.

      – Wiem, że i ona bardzo panią lubiła.

      – Na pewno… nie jest pan zadowolony z listu.

      Słowa powoli dobywały się z ust kobiety. Puller przypuszczał, że będzie tak przez całą rozmowę. Leki robią swoje.

      – Po prostu chciałbym lepiej zrozumieć.

      – Przeczytał pan?

      – Tak.

      – Co chciałby pan wiedzieć?

      – Napisała pani w liście, że moi rodzice często się kłócili.

      – Tak było.

      – A ja zupełnie tego nie pamiętam.

      – A przypomina pan sobie, jak matka przyprowadzała was z bratem do naszego domu?

      – Tak.

      – Robiła to po to, żebyście… nie widzieli, jak się kłócą.

      – Skąd pani wie?

      – Mówiła mi.

      – Jak mogła z góry wiedzieć, że dojdzie do scysji?

      – Bo kiedy pański ojciec wracał do domu z misji wojskowej, zawsze się kłócili.

      Puller pochylił się do przodu.

      – O co?

      – Głównie o to, że ojciec chciał kontrolować każdą cząstkę jej życia.

      Im dłużej mówiła, tym bardziej jej głos przybierał na sile. Nawet podciągnęła się lekko na poduszce.

      Przekręciła głowę i spojrzała na Pullera.

      – Wiem, że trudno panu tego słuchać. Przypuszczam, że w pańskich oczach ojciec był bogiem.

      – Tato miał swoje wady – odparł nieco skrępowany. – Bywał szorstki.

      – Tak, to prawda. Źle traktował Jackie.

      – Nigdy nie znęcał się nad moją matką. – Puller podniósł głos, lecz natychmiast dopadły go wyrzuty sumienia. Przecież jego rozmówczyni była na łożu śmierci. – Przepraszam.

      – Nie szkodzi. Pański ojciec był trudnym człowiekiem, John. Przyzwyczajonym do rozkazywania ludziom w najcięższych sytuacjach, podczas walki. Przywykł do tego, że cokolwiek powiedział, było wykonywane. W małżeństwie to nie działa. Z pana matką nie dało się tak postępować. Pod pewnymi względami była silniejsza niż jej mąż.

      – Ale skąd twierdzenie, że ją zabił?

      – Bo Jackie się go bała. Bała się, że zrobi jej krzywdę. – Przerwała dla zaczerpnięcia powietrza. – I zastanawiała się, czy od niego nie odejść.

      Puller znieruchomiał.

      – Zamierzała zostawić ojca?

      – Chciała, by przyznano jej opiekę nad panem i pańskim bratem.

      – Tak mówiła?

      – Mówiła mi o wielu rzeczach, John.

      Puller poprawił się na krześle.

      – Tamtego wieczoru matka wyszła z domu. Odwiedziła panią?

      – Nie.

      – A wie pani, dokąd się wybierała albo z kim zamierzała się spotkać?

      – Miała kilka innych przyjaciółek wśród oficerskich żon. Mogła pójść do którejś z nich.

      – Czy